„Wybuchowa para” Jamesa Mangolda

Jakub Socha

W „Wybuchowej parze” Cameron Diaz jak zwykle naturalna, tylko ten Tom, który robi wszystko, by zaciągnąć całość na dno. Cruise chyba rzeczywiście czuje przez skórę, że świat się zmienił i że przyszła kryska na matyska za wierzenie w bzdury scjentologów, bo strasznie się miota

Jeszcze 1 minuta czytania


Sporo się ostatnio mówiło o tym, że w Hollywood skończyła się era wysokobudżetowych filmów gwiazdorskich. Pisano, że producenci, zrażeni marnymi wynikami finansowymi tego typu produkcji, będą raczej w przyszłości inwestować z jednej strony w filmy relatywnie tańsze, takie choćby jak „Juno” czy „Supersamiec”, albo, z drugiej strony, w rzeczy naprawdę wystrzałowe, typu „Transformers” czy „Avatar”, pochłaniające oczywiście ogromne pieniądze, ale nie potrzebujące gwiazdorów, by bić kolejne rekordy frekwencyjne, zastępujące ich przemyślaną i skomasowaną kampanią reklamową.

Czy rzeczywiście skończył się czas ikon srebrnego ekranu, aktorów, za którymi uganiają się tabuny reporterów, zgarniających za kolejne role dziesiątki milionów dolarów? Może za wcześnie o tym przesądzać, skoro ciągle ktoś chce wykładać kasę na takie rzeczy, jak kosztująca 100 milonów dolarów „Wybuchowa para”? W filmie Jamesa Mangolda samoloty spektakularnie wybuchają, a samochody wzorowo fruwają w powietrzu, odbywa się tu nieustanna demolka, trwa nieustanny pościg, podczas którego bohaterowie obracają w ruinę wyspy i miasta. W centrum natomiast uwijają się bożyszcze tłumów: Cameron Diaz i Tom Cruise we własnej osobie. Ona gra spokojną dziewczynę z przedmieścia, dziewczynę bez paszportu, bez przeszłości, wiodącą raczej zwyczajne życie, które upływa jej na zwyczajnych rzeczach: przymiarkach do ślubu, odganianiu od siebie byłego chłopca- strażaka, takich tam. On to co innego, on ma wszystko: stylowe czarne okulary, imponujące mięśnie brzucha i wspaniałą pracę – jeździ po świecie, strzela do ludzi, wysadza w powietrze wszystko to, co chce. I dalej: ona sądzi, że złączyło ich przeznaczenie, on raczej sądzi, że to tylko szczęście. Tak czy inaczej, spotykają się na lotnisku i jadą wspólnie na przejażdżkę, znaczoną przez kolejne ekscesy, przygody, sytuacje ekstremalne i te romantyczne. Jej się to nawet podoba, on zaczyna myśleć, że w jego życiu jest miejsce na drugą osobę. Ot, taka historia, której akcję napędza super bateria, którą wszyscy chcą zdobyć.

„Wybuchowa para”, reż. James Mangold.
USA 2010, w kinach od 23 lipca 2010
James Magnold ma na swoim koncie filmy przeróżne, to on dał światu „Kate i Leopold”, kolejną bzdurę z Meg Ryan, jednakże nakręcił także „Spacer po linie”, całkiem udany film o Johnny Cashu. Tu oczywiście, jeśli już odbijam się od ściany do ściany, powinien paść zwrot, że „Wybuchowa para” sytuuje się gdzieś pomiędzy tymi dwoma filmami, czyli że jest to film średni. W rzeczy samej. Całość ma całkiem niezłe tempo, sceny akcji też niczego sobie, Cameron Diaz jak zwykle naturalna, tylko ten Tom, który robi wszystko, by zaciągnąć całość na dno. Cruise, w końcu naprawdę dobry aktor (kto nie wierzy nich obejrzy sobie raz jeszcze „Zakładnika” albo „Magnolię”), chyba rzeczywiście czuje przez skórę, że świat się zmienił i że przyszła kryska na matyska za wierzenie w bzdury scjentologów, dlatego ostro uwija się, by się jak najlepiej zareklamować. Nie wychodzi mu to z prostej przyczyny: Cruise ma zbyt potężne ego i za bardzo się kocha, przez co, zwyczajnie nie potrafi przestać szczerzyć tych swoich bielutkich zębów, być luźnym i kochanym. Zamiast jakoś opowiedzieć swoją postać, gwiazdor woli przekonywać nas, jak to dobrze być Tomem Crusiem. Nie wątpię, jednak nie o tym koniec końców jest ten film.

Krótki rzut na amerykański Box Office pokazuje, że film Mangolda jeszcze się nawet nie zwrócił. Kto wie, czy „Wybuchowa para” nie będzie dla słodkiego Toma początkiem końca.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.