Nowy rytm w trudnych warunkach
Gizela Mickiewicz, „Ciężar obaw”, 2020

14 minut czytania

/ Sztuka

Nowy rytm w trudnych warunkach

Rozmowa z Gizelą Mickiewicz

Pracując nad wystawą, odnosiłam się do własnego doświadczenia. Starałam się jednak pozbawić je prywatnych szczegółów, zuniwersalizować, wyjąć z niego coś jakby rdzeń, który każdy może oblec w prywatne detale

Jeszcze 4 minuty czytania

JAKUB SOCHA: Twoja najnowsza wystawa, zatytułowana „Oświetlenie wewnętrzne”, została otwarta chwilę po tym, jak zniesiono obostrzenia spowodowane zagrożeniem epidemiologicznym. Pierwszego dnia ludzie stawili się w maseczkach, wchodzili małymi grupami, zachowywali między sobą dystans. Dziwnie?
GIZELA MICKIEWICZ: Dziwnie, ale całkowicie racjonalnie. Dziwniejsze jest dla mnie obecne ogólne poluźnienie, mimo ciągle wysokiego wskaźnika zachorowań.

W nowej siedzibie Stereo pokazujesz sześć nowych rzeźb. Rozumiem, że pracowałaś nad nimi w lockdownie. Wpłynęło to na ich kształt?
Kilka powstało lub prawie powstało przed lockdownem. Wiedziałam na długo wcześniej, co chcę zrobić, nie zaczynałam wszystkiego od początku w momencie zamknięcia. Zanim zaczynam właściwą pracę nad rzeźbą, znam jej zarys. Wcześniej sporo szkicuję, robię modele. Oczywiście, nie jest tak, że później realizuję tylko to, co wypracowałam na modelu, ale myślę, że całość była już na tyle solidna, że lockdown tylko utrudnił mi pracę.

Jeśli pytasz o inspirację sytuacją bieżącą, to pandemia nie była jakąś szczególną inspiracją – ani negatywną, ani pozytywną. Staram się nie reagować na aktualne sprawy, nie komentować ich w swojej twórczości, co nie znaczy, że nie jestem nimi przejęta. Są do tego bardziej adekwatne i czytelne środki niż sztuka współczesna.

Jak ci się pracowało w tak specyficznym czasie? 
Strasznie ciężko, to były najtrudniejsze warunki, w jakich pracowałam. Żłobki zostały zamknięte, więc musiałam godzić pracę z całodniową opieką nad córką. Mój partner Łukasz pracował zdalnie z domu. W takich warunkach można co najwyżej odpisać na maile, ale nie da się już rozstawić ostrych narzędzi. Mogłam pracować tylko wieczorami, dopiero jak dziewczyna poszła spać. Brałam zimny prysznic, żeby się ocucić, i pracowałam mimo zmęczenia. Zarywałam noce, eksploatowałam ciało, zdarzało się, że poziom zmęczenia mierzyłam tym, jak często leci mi krew z nosa. Trochę przesadzałam, ale potrzebowałam tego dla zachowania równowagi. Musiałam też zaadaptować jeden pokój na tymczasową pracownię, pracować częściowo w piwnicy, częściowo na balkonie. Było niewygodnie.

To zmęczenie przeniosło się na prace?
Szybko zorientowałam się, że muszę znaleźć nowy rytm w trudnych warunkach. Wiedziałam, że z braku czasu nie mogę pozwolić sobie na podejmowanie nieprzemyślanych decyzji, że nie mam komfortu, jaki miałam zazwyczaj – nie mogę się mylić, wracać, zaczynać pracy od nowa. Wiedziałam, że jeśli utknę gdzieś po drodze, to lepiej przeczekać kilka dni, przemyśleć kolejny ruch niż władować się w coś, czego nie jestem pewna. Ale z drugiej strony, z braku czasu, musiałam też szybko podejmować decyzje, nie miałam możliwości odczekania, złapania dystansu wobec prac. Udało mi się jednak zachować spokój i działać racjonalnie, to się chyba nazywa dojrzałość.

Dużo rozmawiałam z Łukaszem, był świeżym, krytycznym okiem, pełnił funkcję, którą zazwyczaj pełnię sama. Używał sobie równo, ale to pozwalało mi znaleźć potrzebny odstęp, utwierdzić się w decyzjach albo uświadomić sobie, że brnę bez sensu i trzeba się wycofać.

Gizela MickiewiczGizela Mickiewicz, archiwum prywatneMówi się czasami, że rzeźba powstaje albo techniką odejmowania, albo techniką dodawania. Jak to jest u ciebie?
U mnie jest dodawanie, a dopiero potem odejmowanie. Najpierw przesadzam, to są zdecydowanie za bardzo rozwinięte, przegadane rzeczy. Potem odejmuję, najczęściej, żeby uwyraźnić treści, na których mi zależy.

A na czym ci tym razem zależało? Na tym samym co przy wcześniejszych wystawach, czy może na czymś zupełnie innym?
Chciałam wypowiedzieć pewne bazowe, pospolite doświadczenia egzystencjalne. Na wystawie jest o zmianie, lęku, trosce, zagubieniu, rutyniarstwie, niekonieczności. Same ludzkie sprawy. Prace są kontynuacją cyklu rzeźbiarskiego „Masa i stan”, nad którym pracuję już kilka lat, więc siłą rzeczy stanowią rozwinięcie wcześniejszych zainteresowań. W cyklu tym interesują mnie złożone stany mentalne, często subtelne i niełatwe do zwerbalizowania. Staram się sprowadzić poczucie wewnętrzne do ciała stałego, sprawić, żeby miało swoją materialną reprezentację, a przez to było bardziej konkretne. Zależy mi na tym, żeby rzeźba wywoływała stan, o którym opowiada.

Konkretne rzeźby realizujesz, myśląc o kształcie całej wystawy, czy może jej projektowanie odbywa się dużo później?
Jest różnie. Tym razem już na wczesnym etapie zaczęłam myśleć o całości. Najpierw pracowałam nad rzeźbami abstrakcyjnymi. Zdałam sobie sprawę, że potrzebuję dla nich uziemienia, stąd dwie rzeźby figuratywne. Chciałam, żeby abstrakcyjne rzeczy miały właściwy punkt odniesienia, żeby nabrały ludzkiego wymiaru, bo ostatecznie chodzi mi o ludzkie sprawy.

Gizela Mickiewicz, „Oświetlenie wewnętrzne”, 2020, widok wystawy, Stereo, Warszawa

Możemy mówić o czymś takim jak zwrot figuratywny w twórczości Gizeli Mickiewicz?
Na wystawie są dwie figuratywne rzeźby, więc można mówić o figuracji. Była mi ona potrzebna, żeby sięgnąć po znaczenia stojące za dynamiką ciała. Posługuję się ciałem, ale bliższe jest mi rzeźbienie samym gestem czy postawą. Interesuje mnie to, że pewien sposób ułożenia dłoni może być czytany jako gest troski. To, że nogi zatrzymane w konkretnym ruchu mogą oznaczać określoną aktywność czy kondycję. Ten sposób myślenia o ciele zastygniętym w znaczącym geście dalej mnie grzeje, więc myślę, że jeszcze jakiś czas z nim zostanę.

Chciałabyś być bardziej zrozumiała?
Wydaje mi się, że jestem. Nie wiem, czy chciałabym być bardziej. Ciężko jest znaleźć odpowiednią dawkę czytelności. Chciałabym, żeby moje prace zostawiały przestrzeń na swobodę interpretacyjną, nie chcę, żeby były zbyt dosłowne. Zdaję sobie sprawę z tego, że figuracja jest o wiele bardziej przystępna, jednak nie po to po nią sięgnęłam. Tak już chyba jest, że jak widzisz kawałek ciała ujętego w znaczący gest, napięcia materii, tej konkretnej, ludzkiej, więc znajomej, to jest to bardziej czytelne.

Gizela Mickiewicz

Autorka rzeźb, instalacji, cykli rysunkowych. Brała udział w wielu wystawach w kraju i za granicą, m.in. w Contemporary Art Centre w Wilnie, BOZAR w Brukseli, Contemporary Art Centre Kim w Rydze, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki w Warszawie, galerii Arsenał w Białymstoku, BWA w Zielonej Górze. Współpracuje z Galerią Stereo. Żyje i pracuje w Warszawie.

Rzeźba z rękami zrogowaciałymi od zewnątrz przypomniała mi taki moment z dzieciństwa, gdy czytałem dużo książek, podpierając się na łokciach.
To ładne, że rzeźba uruchomiła ci wspomnienie. Zależy mi na tym, żeby prace z tego cyklu odnosiły do prywatnych doświadczeń. Zauważyłam też, że kilka osób stojących przed nią bezwiednie opuszczało ręce. To ciekawa reakcja, bo gdyby rzeźba miała się poruszyć, to zrobiłaby dokładnie to samo. Ręce splecione są w geście troski, jednak są to ręce zmęczone, ciążące ku dołowi.

Pracując nad wystawą, odnosiłam się do własnego doświadczenia. Starałam się jednak pozbawić je prywatnych szczegółów, zuniwersalizować, wyjąć z niego coś jakby rdzeń, który każdy może oblec w prywatne detale. Mówię o sprawach podstawowych, które każdy zna i z którymi każdy może się utożsamić. Interesuje mnie właśnie ta pospolitość przeżyć, to, że w książkach z zeszłego wieku mogę czytać o tym, co przeżywam teraz.

Jednym z głównych doświadczeń, do których odnoszę się na wystawie, jest poczucie zajścia jakiejś istotnej zmiany, które wpływa na sposób widzenia siebie i rzeczywistości. Moment, kiedy sam sobie wydajesz się obcy, kiedy zostajesz pozbawiony wszystkiego, co wydawało ci się pewne. I musisz zbudować się na nowo, ze świadomością, że niczego stałego nie zbudujesz.

Gizela MickiewiczGizela Mickiewicz, „Dojrzewanie odłożonych intencji”, 2020

Jak u Maxa Blechera, który pojawia się w opisie kuratorskim „Oświetlenia wewnętrznego”.
Tak, bliskie jest mi doświadczenie, o którym opowiada Blecher. Na przykład w „Rozświetlonej ramie. Dzienniku sanatoryjnym” opisuje moment, gdy wszedł do lekarza jako zdrowy człowiek, a wyszedł ze świadomością, że resztę życia spędzi prawdopodobnie na łóżku. W jednej chwili wszystko się dla niego zmieniło, rzeczywistość się poluzowała. Pisze, że przedmioty ledwie utrzymywały się w swoich konturach, rzeczy zdawały mu się otoczone cienką nitką i gdyby za nią pociągnąć, wszystko by się rozlało. Ta plastyczność rzeczywistości, to, że wszystko jest niekonieczne, przygodne, że lepiej się nie przyzwyczajać, bardzo mi się podoba.

Mówisz, że opowiadasz o płynnej sytuacji i równocześnie sytuacji zerwania – czy taka sytuacja zakłada użycie konkretnych materiałów?
To zależy. Niektóre rzeczy da się wypowiedzieć wyraźniej przez formę, inne przez materię. Wytłumaczę to na przykładzie rzeźby „Upadanie na stojąco”. To, co chciałam oddać, to stan, gdy przydarza ci się coś tak mocnego, że ścina cię z nóg. Jesteś obezwładniony sytuacją, która odciska się w ciele, które też staje się bezwładne. Stoisz, a masz wrażenie upadania. Musisz trzymać pion, próbować jakoś sobie radzić, a w środku jesteś miękki. Rzeźba przedstawia nogę, która jednocześnie stoi i leży, bo dokładnie tak jest w tym stanie, trzymasz się w pionie, ale w każdej chwili możesz się rozpaść. Chciałam, żeby miejsce złączenia tej pozycji było trochę jak pomnik i żeby sugerowało unieruchomienie w tej jednoczesności, stąd beton. Cała konstrukcja nóg zrobiona jest z gipsowych bandaży medycznych, które służą unieruchamianiu ciała – czego akurat nie widać, ale można doczytać w spisie materiałów. Jest to materiał, który pewnie też często towarzyszy sytuacjom skrajnym. Potrzebowałam jeszcze jakoś powiedzieć o bezwładzie i miękkości wewnętrznej, stąd puchowa kołdra i nienaturalnie powyginana noga.

W wielu swoich pracach wykorzystujesz specyficzne, rzadko spotykane materiały, takie jak aerożel, dynacem, piana aluminiowa. Tu też z nimi eksperymentowałaś?
Nie, to jest zupełnie inna rzecz, którą rozwijam równolegle. W cyklu z innowacyjnymi materiałami pociąga mnie ich potencjalność, też potencjalność porażki, ale również to, że nie mają jeszcze jasno określonego zastosowania, swojego miejsca w rzeczywistości. Pracując z nimi, mam rzadką okazję rzeźbienia w materii pozbawionej kontekstu, nigdzie nieprzynależącej, wolnej od znaczeń. Staram się to zachować, dlatego prace z tego cyklu są autoreferencyjne – są czymś na kształt portretów samych materiałów. Forma rzeźb opowiada o jakości danego materiału, jego właściwościach i charakterze.

Od góry od lewej: Gizela Mickiewicz, „Samotność widoków”, 2019, widok wystawy, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa, fot. W. Wysocka; Gizela Mickiewicz, „Dać, odebrać, zostawić poczucie braku”, 2017, widok wystawy, Stereo, Warszawa; Gizela Mickiewicz, solowa prezentacja na targach sztuki LISTE w Bazylei, 2017; Gizela Mickiewicz, „Masa i stan”, 2015, widok wystawy, Stereo, Warszawa, fot. Ł. Sosiński


Praca z nowymi materiałami daje ci jakąś ekscytację, przyjemność, że nikt wcześniej ich przed tobą do sztuki nie zaprzągł?
Jestem raczej daleka od zaklepywania pierwszeństwa, mam inaczej rozłożone priorytety. Jakiś rodzaj przyjemności daje mi jednak myślenie, co będzie z odbiorem tych prac w przyszłości, kiedy np. jakiś materiał stanie się zupełnie powszechny. Pociąga mnie myśl, że być może są to rzeźby głęboko osadzone w czasie, w którym powstawały, czytelne tylko przez chwilę. Jak o tym myślę, odczuwam rodzaj przyjemnego rozczulenia, podobnego do tego, które pojawia mi się, kiedy oglądam efekty specjalne w starych filmach.

W swoich pierwszych pracach operowałaś przede wszystkim na rzeczach już gotowych, to z nich tworzyłaś kompozycje, poddawałaś je dekonstrukcji. Ta fenomenologia rzeczy dalej cię interesuje?
Na pewno korzystam dalej z tego doświadczenia. Ale punkt ciężkości trzeba by postawić w innym miejscu – nie interesowały mnie same przedmioty, tylko ludzie, którzy ich używają. Wszędzie, gdzie jest człowiek, tam są rzeczy, które określają zarówno jego, jak i jego otoczenie. I najciekawsze wydawało mi się właśnie to, że za pomocą samych tylko rzeczy można nazywać miejsca, sytuacje, określać właściciela rzeczy, jego kondycję. Widzę to trochę jako praktykę mówienia o rzeczywistości poprzez dosłowne sięganie po jej fragmenty.

Pytam o rzeczy nie przypadkowo. Ostatecznie funkcjonujemy w świecie, w którym tych rzeczy jest za dużo, mówi się wręcz o pewnym przeciążeniu materią. Co o tym myślisz? Czy łapiesz się na tym, że sztuka siłą rzeczy jest dokładaniem przedmiotów?
Rzeczy z pewnością jest za dużo, ale sztuka nie jest tożsama z przedmiotem i raczej w niewielkim stopniu zwiększa to przeciążenie. Inną rzeczą jest to, że nie wyobrażam sobie mojej sztuki w postaci niematerialnej. Wyraźnie pokazała mi to niedawna sytuacja, kiedy kultura funkcjonowała online. Zupełnie nie potrafiłabym się w tym odnaleźć. Bardzo ważną częścią mojego języka jest jednak materialny konkret, możliwość operowania skalą, fakturą, detalem, planowanie sposobu oglądania rzeźb.

No ale pewnie myślisz o tym, jak będzie w przyszłości wyglądała sztuka i myślenie o sztuce. Dopadają cię te tematy?
Raczej myślę o tym, jak będzie wyglądał świat w ogóle, rzadko o samej sztuce. Jeśli już, to raczej w perspektywie mojej własnej praktyki.

 

Gizela Mickiewicz, „Oświetlenie wewnętrzne”, Galeria Stereo, wystawa czynna do 27 czerwca 2020

Masz jakiś zamysł, w któstronę będziesz zmierzała?
Jestem pewna, że nie będę reagować na bieżące dyskursy czy zwroty, jest mi to zwyczajnie obce. Niektóre tematy są mi bliskie od dłuższego czasu, niezależnie od realiów, więc pewnie będę zajmowała się nimi. Zauważyłam też, że coraz częściej pozwalam sobie na pewną dawkę niekonsekwencji, odchodzenia od właściwego mi języka, poluzowywanie kontroli. Częściej wchodzę w obce mi światy, żeby złapać świeżość, utrzymać elastyczność, rozwijać się. Bardzo się boję powtarzania samej siebie.

A czujesz się częścią jakiejś grupy, watahy?
Jasne, że pewni artyści są mi bliscy, wydaje się, że dzielimy podobną wrażliwość. Jest to jednak raczej wyimaginowana grupa. Bardzo uważam na to, żeby nie być zbyt blisko, inspiracji szukam jak najdalej od sztuki. Teraz np. oglądam namiętnie ptasie gniazda i notuję formalne rozwiązania.

Powiedz na koniec, jak się odnajdujesz w nowoczesnym obiegu sztuki?
To jest grząski temat. Mam z nim dużo rozterek wewnętrznych.