Powiedz, że się starał
„Jak najdalej stąd”

7 minut czytania

/ Film

Powiedz, że się starał

Jakub Socha

Domalewski jest zbyt dobrym reżyserem, by podróż, na którą wypuszcza Olę – nastolatkę z małego miasteczka, która oblała trzy razy egzamin na prawo jazdy – pogrzebać w stercie banałów na temat emigracji, prekariatu, różnic kulturowych i generacyjnych

Jeszcze 2 minuty czytania

Piotr Domalewski ma rzadką umiejętność – w jego kinie wszystko siedzi. Tak na poziomie języka, jak i gestu. Przedmioty, ubrania, to, jak się ludzie zachowują, jakie prowadzą gadki, jak się wkurzają, jak korzystają z telefonu, uskuteczniają nocną zabawę – nie ma tu fałszu. Domalewski jest uważnym obserwatorem, ale uwaga to chyba trochę mało. U uważnych obserwatorów często właśnie uważność wybija się na plan pierwszy, ciekawość antropologa, który wkradł się w nieznany świat, pożarł go wzrokiem, a potem w swojej robocie artystycznej postanowił przekuć w złoto. Domalewski tymczasem się nie ekscytuje, nie goni za dziwnościami: brokatem, którym ktoś postanowił upudrować błoto na podwórku, kapciami z pomponami z futerka, w których niektóre dziewczyny paradują po tym błocie, zmyślnymi, bardziej niż te yakuzy, tatuażami ich absztyfikantów. Świat, który pokazuje w swoich filmach, ma w krwiobiegu, on go po prostu przywołuje. Polski Loach – pewnie nie obraziłby się za to porównanie, choć może nie chciałby, żeby porównywano go do pomnika, najważniejszego reżysera sympatyków Partii Pracy. Poza tym wydaje się, że Domalewski ma serce po lewej stronie, ale przesunięte ku środkowi. 

W kluczowej scenie „Jak najdalej stąd”, jego najnowszego filmu, mieszkający w Irlandii Polak, urzędnik w firmie pośredniczącej w pracy, wypala do młodej dziewczyny, która przybyła z małego polskiego miasta, coś bardzo ciekawego – coś, co podane jest w filmie jako pewna mądrość życiowa. Dziewczyna musi odzyskać ciało ojca, który zginął na obcej ziemi przy rozładunku kontenerów, ale równocześnie liczy po cichu, że uda się jej wydobyć z pozostawionych przez ojca rzeczy trochę kasy na kupno wymarzonego pordzewiałego volkswagena. Dla urzędnika, który z synem rozmawia po angielsku, bo chce, żeby miał lżej w życiu, jest ona przykładem typowego Polaka. Kimże jest ten typowy Polak? Otóż jest on trutniem, który tylko czeka na przelewy od ojca / brata / mamy tyrających za granicą. Czy to znaczy, że gdyby trutnie wzięły się w kraju do pracy, to emigranci zarobkowi wcale nie musieliby emigrować za pracą? To chyba nie jest takie proste. I chyba nie jest tak, że „chęć szczera zrobi z ciebie milionera”.

U Loacha oczywiście zawsze jest to wina systemu, późnego kapitalizmu, jego wypaczeń, regulaminów etc. Domalewski tak otwarcie kłód rzucanych pod nogi jego bohaterom nie nazywa, jakby wierzył, że możemy jeszcze chociaż przez krótką chwilę porozmawiać o czymś takim jak wolna wola. Uważa, że w nawet źle urządzonym świecie człowiek potrafi o sobie decydować, może się w nim jakoś umościć, coś w nim wygrać. Wygrana jest oczywiście dalekim horyzontem, póki co walczy się o chwilowe ukojenie. I tu Domalewski jest bliski Brytyjczykowi. Obydwaj stawiają przed swoimi bohaterami wyzwania, świat na nich naciska, przydusza, pozbawia powietrza, nadziei, zmusza, żeby się z nim pogodzili, przyjęli jego zasady, ci jednak szamocą się jak ryba wyciągnięta na brzeg. Znajdują w sobie siłę, by się odgryźć. Co jest źródłem tej siły? Moralna czystość klasy robotniczej? Bez żartów. Siła polskiego Kościoła? Ksiądz u Domalewskiego jest tępym, nadąsanym trollem, który nie może znieść, że ktoś decyduje się pochować bliskiego w urnie, bo ta za bardzo kojarzy mu się z wielkim jajem. Obnosząc się ze swoim fochem, pyta córkę zmarłego, czy chcieliby, żeby powiedział coś o nim specjalnego, ta, stojąc w otoczeniu sparaliżowanego brata i matki, która poświęciła całe życie jego opiece, odpowiada: proszę powiedzieć, że się starał. Człowiek robi wszystko dla rodziny, rodzina daje mu wewnętrzną siłę. Można powiedzieć, że jest to transakcja wiązana.

Matkę w „Jak najdalej stąd” gra Kinga Preis – polscy reżyserzy często obsadzają ją w rolach steranych życiem matek Polek. Ich wachlarz jest spory – od „Ojca Mateusza” aż po „Dom zły”. Trochę trudno im się dziwić, Preis potrafi fenomenalnie zagrać zmęczenie, troskę, gderliwość, przerażenie wielkim światem, pyskatość, dumę; także u Domalewskiego. Ola, jej córka, grana przez Zofię Stafiej, jest do swojej matki w zasadzie bardzo podobna, mimo że na pierwszy rzut oka obie są całkowicie różne. Ale to właśnie poczucie podobieństwa sprawia, że Ola się tak szarpie, żeby wyrwać się z domu – kątem oka widzi swoją przyszłość, która będzie powtórzeniem losu matki. Inaczej niż w debiutanckiej „Cichej nocy”, Domalewski koncentruje się tym razem na jednej bohaterce, właśnie Oli. Tam mieliśmy cały rodzinny kontredans – wujciów, babcie, kuzynów, rodzeństwo. Gotowało się pod pokrywką i kisiło, emocje, podlane wódką, mieszały się w dziwny koktajl, po którego wypiciu nikt nie czuł się wcale lepiej. W „Cichej nocy” było jednak więcej z Mike’a Leigh, tego drugiego z wielkich brytyjskich realistów, który czasami zamiast o klasie robotniczej opowiada o Gilbercie i Sullivanie czy Turnerze i nie jest aż tak przywiązany do opowiadania historii w stylu „podróż bohatera”. Kiedyś, w filmie „Nadzy”, wypuścił jednego takiego w taką podróż i ten tylko kręcił się w kółko: derwisz wyglądający jak kloszard, mizantrop, który nie wierzy w lepsze jutro w Londynie początku lat 90. Na marginesie: obejrzałbym taki film Domalewskiego. Wściekły, trochę nihilistyczny, autentyczny, bez puenty.

„Jak najdalej stąd”, reż. Piotr Domalewski„Jak najdalej stąd”, reż. Piotr Domalewski. Polska 2020, w kinach od 25 września 2020W „Jak najdalej stąd”, o czym było już powyżej, Domalewski raczej patrzy w stronę Loacha, a u Loacha zazwyczaj – zazwyczaj to nie znaczy, że zawsze – bohaterowie udają się w jakąś drogę, w trakcie której mają do wykonania misję – tą misją może być chociażby znalezienie pracy. Podczas tej misji dowiadujemy się, na czym świat stoi, ale i bohater w jej trakcie czegoś się o sobie dowiaduje, może nawet uczy się na błędach, upada, ale się podnosi. Domalewski jest zbyt dobrym reżyserem, zbyt uczciwym, by tę podróż, na którą wypuszcza Olę – nastolatkę z małego miasteczka, która oblała trzy razy egzamin na prawo jazdy – pogrzebać w stercie banałów na temat emigracji, prekariatu, różnic kulturowych i generacyjnych. Weźmy chociażby sekwencję, gdy Ola natyka się na grupkę irlandzkich dzieciaków i idzie z nimi w miasto. Oczami wyobraźni widziałem tę przemoc, okradanie z ostatnich złotówek, zdziczenie młodzieży, a zamiast tego zobaczyłem dzieciaki z różnych krajów, które mocno wstawione, kończą wieczór w najlepszej komitywie na plaży o wschodzie słońca, tarzając się po zimnym piasku.

Ola bez kompleksów wchodzi w obcy świat, nie pozwala sobie na chwilę słabości do momentu, aż nie wróci do domu. Bohaterka zagrana świetnie przez Stafiej z impetem otwiera drzwi, które zamykają jej przed nosem, skutecznie przeskakuje przez wszystkie kałuże. Koncentruje na sobie całą uwagę, dzięki czemu na dalszy plan schodzą nauczki, które reżyser daje dziewczynie, a pośrednio nam. I tylko jedna rzecz zgrzyta tak, że nic tego zgrzytu nie uciszy. Otóż nagle wjeżdża łagodny fortepian Hani Rani, muzyka, przy której najwyraźniej wzruszają się polscy filmowcy. Nie ma mowy, żeby Oli, która w swoim dzwonku w telefonie ma jakiś hip-hop ze skandowanym hasłem „CHWDP”, coś takiego w duszy grało. I całe szczęście.