Niektórzy biorą ich za rodzeństwo. Sophie skończyła właśnie jedenaście lat, Calum – choć według niej ma lat sto trzydzieści, to młody chłopak: gładka buzia, w okolicach trzydziestki, jeszcze musi poczekać na brzuszek tatusia. Choć właśnie jest tatusiem i spędza z córką wakacje na Riwierze Tureckiej. Wycieczkę wykupili w biurze podróży, chyba nie stać ich było na all inclusive. Sophie dostanie żółtą opaskę, uprawniającą do zamawiania wszystkiego z baru, dopiero pod koniec wyjazdu od przypadkowo poznanej dziewczyny. Hotel jest w remoncie, basen nie jest największy, ale to jeszcze nie film Seidla. W jego „Rimini”, który niedawno można było obejrzeć w kinach, przemysł turystyczny to synonim piekła; piekło wygląda u Austriaka jak chłodnia w ubojni. W „Aftersun”, debiutanckim filmie Charlotte Wells, pogoda jest dobra, morze niedaleko, stół do bilarda na wyciągnięcie ręki. Można wykupić wycieczkę fakultatywną, żeby zobaczyć starożytne ruiny, można ponurkować i spróbować kąpieli błotnej. Ciężko narzekać, nawet jeśli zaraz po przyjeździe bohaterowie orientują się, że dostali pokój z małżeńskim łóżem.
Calum z Sophie nie widują się na co dzień: on mieszka daleko od Edynburga, dziewczynkę wychowuje matka. Nikt nie mówi, dlaczego ich związek nie przetrwał. Nie ma jednak między nimi złej krwi. Gdy Calum rozmawia przez telefon z byłą partnerką, żegnając się, rzuca: „Kocham cię”. A potem wraca do córki, która go o to „kocham cię” dopytuje, w ogóle zadaje mu sporo pytań. Ojciec stara się na nie odpowiedzieć. To nie jest ten rodzaj wakacji, w trakcie których dzieciak robi wszystko, żeby urwać się staremu, a starego krew zalewa, że musi znosić te fochy. Ci dwoje chcą ze sobą przebywać. Wspólnie korzystają z atrakcji, choć pewnie nie są to atrakcje, którymi można się później pochwalić przed przyjaciółmi i dalszą rodziną. Zarejestrowane małą kamerę cyfrową, oglądane po latach wypadają mało spektakularnie, ale też nie po to się je ogląda. Nie wraca się do nich, żeby przeżyć raz jeszcze przygodę. Impulsem zdaje się sen. Widzimy klub, w którym gra muzyka, a światła układają się w migające czarno-białe pasy – dorosła Sophie tańczy na parkiecie, w pewnym momencie widzi w tłumie twarz ojca sprzed lat. Ma na sobie tę samą koszulę, co podczas ich wspólnego wyjazdu na Riwierę Turecką. Dziewczyna budzi się, wyjmuje stare nagrania. Włącza je, ale po cichu, żeby nie obudzić małego dziecka, bo dziś to ona jest rodzicem. Widzimy dokładnie to, co zawsze znajduje się na takich nagraniach – zabawy zoomem, wywiady do kamery, filmowanie zabytków i wody. Czy nic więcej się wtedy nie wydarzyło? Niewiele więcej. Ale w to „niewiele” Sophie wpatruje się z całych sił.
„Aftersun” rozgrywa się na dwóch planach czasowych, Wells miksuje je ze sobą, równocześnie wplatając do filmu obrazki nakręcone przez Sophie i Caluma. To koronkowa robota, na tyle koronkowa, że struktura całości wydaje się wręcz organiczna. Choć wszystko dzieje się niejako równocześnie, rdzeniem filmu są tamte wakacje, to wokół nich orbitują i falują emocje. W trakcie tych kilku dni jakby nic się nie mogło zacząć, a przecież myśląc o tej scenerii i o tych bohaterach – wakacje za granicą, dorastająca córka, samotny ojciec – głowa sama od niechcenia podsuwa zakończenia/rozwiązania/dalszy ciąg. Że zaraz dojdzie do wypadku na łodzi albo że ona po raz pierwszy się zakocha i „Aftersun”, reż. Charlotte Wells. Wielka Brytania, USA 2022, w kinach od lutego 2023ucieknie, albo że on pójdzie w długą i nie będzie trzeźwiał przez cały wyjazd. Zamiast tego karaoke, karty, leżaki, hammam. Wells nie forsuje tu żadnego schematu „podróży bohatera”, nie przeczołguje swoich bohaterów przez emocjonalny slalom. Lubi urywać sceny jakby w połowie, bez puenty. Nie wpycha też wszędzie swojej kamery: gdy filmuje roztrzęsionego emocjonalnie Caluma, nie pokazuje jego twarzy, tylko plecy. Fascynuje ją detal, faktura przedmiotów, fizyczna bliskość między ludźmi zdarza się rzadko. Początkowo może się wydawać, że tak właśnie wygląda kino w epoce Instagrama – jeden mały detal, drugi mały detal i człowiek zamrożony w ruchu, jakby wyabstrahowany ze świata. Chmura pastelowych obrazów: chmura na niebie, porcelanowa filiżanka, mężczyzna ćwiczy tai-chi, dziewczyna pstryka zdjęcie pod wodą. Instagramowe stories: starszy facet w marynarce z cekinami udający Elvisa, dziewczynka śpiewająca na scenie „Losing My Religion”. Po chwili jednak nasuwa się inne skojarzenie: Wolfgang Tillmans. Jego fotografie, oglądane jedna po drugiej, to po prostu ładne zdjęcia. Zyskują jednak dodatkowy wymiar, gdy ogląda się je powieszone obok siebie na ścianach galerii. Tak jak Tillmans montuje swoje wystawy, aranżując przestrzeń, zestawiając pojedyncze ujęcia, różne formaty i różne historie, tak Wells układa swój niepowtarzalny autorski film.
Jeden fragment dla zilustrowania, jak to wygląda scena po scenie: dorosła Sophie tańczy na parkiecie, kamera odjeżdża powoli od drzwi hotelowych, Calum stoi na barierce balkonu, na niebie ludzie lecą na paralotniach, stolik z kawą, na blacie odbija się smutna twarz ojca. Cały film jest tak zrobiony, nie rozwija się linearnie, obrazy się zwyczajnie nawarstwiają, wchodzą z sobą w, nie zawsze łatwo dające się określić, relacje.
Wells nakręciła przed „Aftersun” trzy etiudy. To zaskakująco podobne do siebie filmy, tak stylistycznie, jak i tematycznie – każdy jest świetny. Trzeba je oglądać uważnie, bo też cały czas odnosi się wrażenie, że coś się musi w nich ukrywać i że coś mogło nam umknąć. W „Laps”, swoim pierwszym filmie, kilkuminutowej etiudzie, Wells opowiada historię przemocy – wracającą z basenu dziewczynę mężczyzna napastuje w metrze. Wagon jest zatłoczony, kamera jest w środku tego ścisku, nie ma szans na plan ogólny, zdarzenie musimy ułożyć sobie ze strzępów: ramię mężczyzny napiera na ramię kobiety, jego noga na jej nogę, przebitki na ludzi, czasami zaciekawionych, czasami znudzonych. Można by pomyśleć, że to po prostu zapis powrotu do domu w godzinach szczytu.
W „Aftersun”, pracując na niedopowiedzeniach, Wells również tworzy podskórne napięcie. Bo przecież od początku wiadomo, że nie jest to po prostu opowieść o wakacjach. Dywan, na którym Sophie kładzie stopy po przebudzeniu, to ten sam dywan, który jej ojciec kupił lata temu w Turcji. Dlaczego więc jest u niej? Dlaczego ojciec zjawiający się w snach budzi jej niepokój, a nie zadowolenie? Coś się wydarzyło. Nie do końca wiadomo co, ale trudno przestać o tym myśleć. Wiadomo tylko, że Calum ma złamaną rękę w nadgarstku, i nie pamięta, jak do tego doszło. Wiadomo, że ma pomysł na biznes, tylko jeszcze niesprecyzowany. Wiadomo, że nie chce wracać tam, gdzie się urodził, ani śpiewać piosenki R.E.M. Do Bowiego jednak chętnie zatańczy. Mówi córce: „Możesz powiedzieć mi wszystko”. Ale o nim nigdy nie dowiemy się wszystkiego. Próba wydarcia tajemnicy z przeszłości kończy się porażką. Ale nie powiem, że zostajemy z niczym.