Dwie pary
„Poprzednie życie” Celine Song, mat. prasowe

9 minut czytania

/ Film

Dwie pary

Jakub Socha

Filmy „Poprzednie życie” Celine Song i „Fair Play” Chloe Domont są jak yin i yang: lustrzane obrazki z życia na tej samej planecie. To skojarzenie oczywiście podbija fakt, że pojawiły się one w Polsce niemalże równocześnie

Jeszcze 2 minuty czytania

Skórzany plecak i walizka na kółkach, spacer po Dumbo, ścieżka z widokiem na Manhattan Bridge, karuzela Jane, rejs w kierunku Statuy Wolności, na zakończenie włoski makaron i drinki w Greenwich Village. Nowy Jork, po którym przechadza się Hae Sung, to ładna pocztówka. Nikt tu się nie spieszy, ludzie pracują raczej w kulturze, są uprzejmi – dokładnie tak samo uprzejmi jak ci z Seulu, gdzie bohater „Poprzedniego życia” Celine Song żyje na co dzień, Seul zresztą też jest pocztówką: bary, kolejki linowe, parki i znajomi, którzy, gdy się upijesz, nie zostawią cię bez butelki z wodą i aspiryny. Do Ameryki przyjechał w odwiedziny do miłości z dzieciństwa – a ta miłość, Nora, wyemigrowała z rodzicami za wielką wodę lata temu, gdy byli w podstawówce. Dziś jest dramatopisarką, jej mąż, nowojorczyk, też zajmuje się pisaniem. Zerwany kontakt rozkwita na nowo dzięki technologii. Internet, Skype, telefony komórkowe – Nora i Hae Sung są ze sobą na łączach bez przerwy mimo różnych stref czasowych, ale na spotkanie oko w oko będą musieli długo poczekać.

„Poprzednie życie”„Poprzednie życie”, reż. Celine Song, USA, Korea Południowa 2023, w kinach od października 2023 „Poprzednie życie” rozgrywa się na trzech planach czasowych – jeden plan to jeden akt. Dwa pierwsze – przesiąknięte niewinnością i czułością – pracują na ten trzeci, to tu staje się wreszcie jasne, że Song chodzi o coś więcej niż o ładną pocztówkę turystyczną, coś więcej niż nakręcenie kolejnego łzawego obrazka o dwóch połówkach pomarańczy – niektórzy twierdzą, że jabłka – które błąkają się przez eony w kosmosie po to tylko, by wreszcie się odnaleźć. O igraszkach losu, efektach motyla i czym tam jeszcze, co sprawia, że dwie osoby, które są sobie przeznaczone, jednak nie mogą być ze sobą, choć przecież powinny. Reżyserka, zarazem autorka scenariusza, nie podważa siły tej fantazji – zdają z niej sobie sprawę wszyscy zaangażowani w tę historię: Hae Sung, Nora, a także jej mąż, który trzeźwo analizuje swoją pozycję w trójkącie. Poznali się na rezydencji literackiej, wzięli ślub, bo ona potrzebowała zielonej karty, żyją razem, pracują, po pracy grają w gry, chodzą po knajpach, nie ma w tym nic spektakularnego, trudno porównać to do uczucia, które sięga dzieciństwa i które przetrwało podróże kontynentalne i rewolucje technologiczne. Ale też Arthur, bo tak się nazywa mąż, godzi się, że tak to wygląda, nie wariuje, nie strzela fochów. Panowie nie biorą się za łby, gość z zagranicy też nie jest do tego zdolny, choć Nora uważa, że Hae Sung jest bardzo męski. I bardzo koreański. Ma za sobą służbę wojskową, ciągle mieszka z rodzicami, choć dawno już zarabia na siebie.

Równocześnie Hae Sung to dzieciak, zakleszczony emocjonalnie w przeszłości. To Nora musi mu to uświadomić, w tym trójkącie ona zdaje się rozdawać karty, Hae Sung i Arthur czekają na jej decyzję. Nie będzie ona podyktowana ani przez przeszłość, ani przez korzenie, ani przez romantyczne narracje. W „Poprzednim życiu” nie ma za wielu słów, jeśli porównać je do trylogii miłosnej Richarda Linklatera z Julie Delpy i Ethanem Hawkiem, co krytycy często robią, wyjdzie na to, że jest to film niemalże niemy, pozbawiony gier słownych, introspekcji, monologów, dowcipów, ironii. Tę historię rekonstruuje się ze skrawków, a z tych skrawków najwyraźniej układa się właśnie historia Nory – która w dzieciństwie marzyła o Nagrodzie Nobla w dziedzinie literatury, a teraz, gdy jest już dorosła, marzy raczej o nagrodzie teatralnej Tony. Tej fantazji, która nie karmi się wspomnieniami, wychylonej w przyszłość, wyrastającej z osobistych ambicji, Song nie dekonstruuje, choć przecież jest ona tak samo wymyślona jak fantazja miłosna. To perspektywa, która nie zdarza się w kinie aż tak często. Co najmniej dwójka z trójki bohaterów to ci, którzy „nigdy nie odnajdą straty”, film jednak przekracza perspektywę melancholijną właśnie dzięki Norze.

Emily, bohaterka „Fair Play” Chloe Domont, też jest młodą kobietą, która mieszka w Nowym Jorku, i też jest zdeterminowana, żeby zrobić karierę, tylko że nie jest to kariera na Broadwayu, a na Wall Street. Emily pracuje w funduszu hedgingowym, na miasto i domowy makaron nie ma czasu. Wstaje przed świtem, by zdążyć metrem do pracy, wraca o zmierzchu, zmęczona tak, że obiad je z mikrofalówki. Marzyła o takiej robocie od lat, już w liceum pisała artykuły do „The Wall Street Journal”. W firmie jest ciężko, sami faceci. Czasy są inne, niż to pokazywał „Wilk z Wall Street” Scorsesego czy „Wall Street” Stone’a, ale tylko trochę – teraz po prostu nikt się nie chwali, że przepuszcza premie w luksusowych nocnych klubach ze striptizem, poza tym wszyscy raz na jakiś czas muszą obejrzeć na ekranie krótki kurs o tym, jak przeciwdziałać nadużyciom seksualnym oraz mobbingowi. Cieszy się on takim samym zainteresowaniem jak instrukcje bezpieczeństwa tuż przed startem samolotu. Gdy szef sadysta daje jej kierownicze stanowisko, Emily sama zaczyna chodzić z kolegami do klubów, internalizuje patriarchalne kody. Jej partner, Luke, źle reaguje na awans Emily – pracują w tej samej firmie, myślał, że to on awansuje. Gdy tak się nie stało, stracił zainteresowanie seksem, wykupił kurs online u kolejnego mesjasza przedsiębiorczości. Za kursem poszło lekkie szaleństwo i impotencja, potem męska agresja – to ona staje się gwoździem do trumny Luke’a.

„Fair Play” Chloe Domont„Fair Play” Chloe Domont

Jeśli chodzi o sam obraz świata nowojorskiej finansjery, nie ma tu nic, czego nie widzieliśmy. Ostra gra, szklane domy, prowizje, których wysokość wydaje się absurdalna, strącanie idoli, plankton przed komputerami w open space i rekiny w akwariach. Awanse, anonse, załamania nerwowe, kapitalizm jako hazard, inwestowanie jako operowanie plotkami, miliony tracone przez jedną decyzję, dziesiątki milionów zyskane dzięki słuchaniu BBC. Domont nie daje się jednak porwać magii tego świata, jego zwodniczej sile, patrzy na ten kocioł, w którym wirują złamane charaktery i brudne pieniądze, na chłodno, niemalże ze współczuciem. Nowe jest też „Fair Play” Chloe Domont„Fair Play”, reż. Chloe Domont. USA 2023, na Netflixie od paźdzernikato, że Domont opowiada o tym świecie z perspektywy kobiety. Emily trudniej potępić, gdy wchodzi na nihilistyczną ścieżkę – ta ścieżka wydeptana została przez facetów, kto wie, może innej w ogóle nie ma. Co więcej, jest prowincjuszką – droga, która zaprowadziła ją na Manhattan, nie była ani łatwa, ani przyjemna.  

Celine Song i Chloe Domont to młode reżyserki, „Poprzednie życie” i „Fair Play” to ich debiuty fabularne. Filmy wyglądają jak yin i yang: lustrzane obrazki z życia na tej samej planecie. To skojarzenie oczywiście podbija fakt, że pojawiły się one w Polsce niemalże równocześnie – ten pierwszy swoją premierę miał w kinach, ten drugi od razu wylądował na Netfliksie. Chociaż mogliby się spotkać na nowojorskiej ulicy i minąć na pasach, młodych z tych dwóch filmów dzieli wszystko. Jedni walczą, drudzy walczą, ale to zupełnie inne walki. Choć wszyscy zadają sobie pytania: dlaczego ja? dlaczego nie ja?, to jedni pytają o miłość, a drudzy o awans. Ci z filmu Song pochodzą ze szczęśliwych rodzin – rodzice ich o nic nie cisną, do niczego nie zmuszają. Rodzice Nory to artyści – robią zdjęcia analogami, słuchają Leonarda Cohena, palą papierosy. U Domont wystarczy kilka telefonów, żeby zobaczyć, jak dużą presję wywierają rodzice na dzieciach, jak bardzo ważny jest dla nich zarówno ślub, jak i awans w pracy. W „Poprzednim życiu” ciało jest w tle, ekspresja odbywa się poprzez sztukę, komunikatory, w spojrzeniu, rozmowie. W „Fair Play” słabiej sobie radzą z samotnością, jest seks, ale, podobnie jak alkohol, nie działa. Ani nie ułatwia komunikacji, ani nie pozwala rozładować emocji. Gdy sypie jej się związek z Lukiem, Emily siłą próbuje go zaciągnąć do łóżka, bo wierzy, że to pomoże im przełamać kryzys. Seks, który jeszcze niedawno był czymś spontanicznym, co przełamywało konwenans, pomieszał się im z pokazem władzy, dziś to przemoc i upokorzenie.

Tak na zdrowy rozum nikt chyba nie chciałby się babrać w tym, w czym babrają się bohaterowie Domont, chociaż premia w wysokości pół miliona dolarów za jedną transakcję robi wrażenie. To świat pozbawiony radości, w którym relacje między ludźmi przypominają transakcje. Z kolei w „Poprzednim życiu” nikt nie rozmawia ani o seksie, ani o kasie, ani o awansach. Bohaterowie Song mieszkają w małych klitkach albo u rodziców, choć w metropoliach, a nie na prowincji, i funkcjonują równolegle do pędzącego nurtu, który wyznacza kapitalizm. Tylko czy oni są znowu tacy bardzo radości i szczęśliwi? Na pewno nie powiedziałbym, że jest w nich więcej życia. Na oko wydaje się wręcz, że jest go mniej. Nie wiem, czy chcę tu powiedzieć, że lepiej, jak jest mniej. Może po prostu mam coś z okiem.