Piękne widoki

7 minut czytania

/ Film

Piękne widoki

Jakub Socha

Człowiek jest zagadką, nigdy nie poznamy do końca jego motywacji, mówił Michelangello Antonioni. Reżyser „Sundown”,  Michel Franco, bawi się tą myślą

Jeszcze 2 minuty czytania

Rodzina Bennett z „Sundown” Michela Franco wybrała się na wakacje do meksykańskiego kurortu – jego standard to poziom „Białego Lotosu”. Z parkingu goście rozwożeni są meleksami do prywatnych rezydencji. Baseny wiszą pod niebem, z nieba, ku uciesze turystów, skaczą do wody akrobaci, drinki można do woli wzmacniać stuletnim single maltem z prywatnego baru, piwo jest równie dostępne co powietrze, do kolacji przygrywa piękna gitarzystka itp. Jest błogo i tę błogość przerywa telefon o śmierci seniorki rodu Bennettów. Neil, Alice, Alexa i Colin pakują się i jadą na lotnisko. Do tego momentu nie wiadomo, co łączy tę czwórkę – Alexa i Colin to na pewno dzieci Alice, ale czy Neil jest ich ojcem, to wcale nie jest pewne. Pewne jest natomiast, że Neil zapomniał paszportu, więc nie może wsiąść w samolot, obiecuje, że złapie następny, gdy pozostała trójka już znika za bramką. Na razie bierze taksówkę i prosi kierowcę, żeby zawiózł go do hotelu, nie ma znaczenia do jakiego. I nagle ląduje w meksykańskim Mielnie, z którego za nic nie będzie chciał się ruszyć.

Jeszcze przed chwilą, leżąc w hamaku, kontemplował w samotności zachód słońca nad oceanem, w samotności pił drinka podanego przez kelnera w białej koszuli. Teraz siedzi na plastikowym krzesełku i wali browary, które chłodzą się w ocynkowanym wiaderku. W oceanie pluska się chmara turystów, widok zasłania mu dodatkowo dość otyła para, która przysiadła na plaży. W tle huczą skutery wodne, zza pleców dolatuje zapach grillowanego mięsa. Za plażą jest promenada i sklepy z chińszczyzną. Po plaży przechadza się regularnie dwóch uzbrojonych po zęby, zamaskowanych żołnierzy. Gorsze wyparło lepsze? Neil chyba tak nie myśli, szybko się dostosowuje, zachowuje się tak, jakby widoki, które teraz kontempluje, były równie piękne albo równie nieistotne. Potrafi długo patrzeć na wypłowiałą hotelową ścianę, z której odchodzi farba, i na basen, z którego nikt nie korzysta. Fenomenologia kaca? Zen turysty? Wyrachowana blaza klasy próżniaczej? Trudno zgadnąć.

Michel Franco trzyma nas w niepewności, dlaczego Neil nie chce wracać do Londynu. Jego opowieść to intrygująca wariacja na temat filmu „Zawód: reporter” Michelangello Antonioniego, w którym to reporter o imieniu David pewnego dnia postanawia wykorzystać nadarzającą się okazję i przejąć tożsamość sąsiada z hotelu, który umiera w łóżku na zawał serca. Zapytany przez przypadkowo poznaną dziewczynę o to, przed czym ucieka, pokazuje na tylną szybę swojego samochodu. Później, już w barze, dopowiada, że chodziło mu o żonę, dzieci, pracę, wybory, zobowiązania, słowem: wszystko. Tim Roth w roli Neila ma tę samą nonszalancję co Jack Nicholson, gdy grał u Antonioniego – nonszalancję, która jest czymś na kształt odłączenia od świata. Człapie sobie w birkenstockach i lnianej koszuli, goli się raz na tydzień, zachowuje spokój, nawet gdy dostaje butelką po głowie, nie odpowiada na żadne SMS-y. Świat się jednak w końcu o niego, tak samo zresztą jak o Davida Locke’a, upomina.

Locke’a ścigała zarówno własna przeszłość, jak i przeszłość gościa, pod którego się podszył, ale nie to było sednem filmu, najważniejsze w nim było zdanie, które w końcówce wypowiada jego żona: nigdy go nie znałam. Człowiek jest zagadką, nigdy nie poznamy do końca jego motywacji, mówił Antonioni. Franco bawi się tą myślą, testuje swojego bohatera, chce sprawdzić, ile jest w stanie znieść, by nie wracać do starego, wygodnego życia, choć przecież to nowe też jest na swój sposób wygodne. Neil uczestniczy w czymś na kształt gry, prawie jak w „Grze” Finchera, gdzie bogaci ludzie za spore pieniądze mogą doświadczyć innego bytowania – znajduje sobie kolegów od kieliszka, nową dziewczynę. Pochodzi z rodziny multimilionerów, która zbiła majątek na uboju i handlu mięsem, ma za sobą taki kapitał, że nie musi niczego się obawiać, nawet gdy wpadnie w jakieś kłopoty – ktoś obrabuje go albo wtrąci do więzienia. Film trwa 90 minut i w porównaniu do snuja Antonioniego naprawdę sporo tu się dzieje – momenty zwały przeplata Franco momentami przemocy. To w końcu Meksyk.


„Sundown”, reż. Michel Franco„Sundown”, reż. Michel Franco. Meksyk, Szwecja, Francja 2021, w kinach od marca 2022Franco, który pochodzi z Meksyku, uważa, że nie jest tam bardzo bezpiecznie. Czuć w „Sundown” ducha jego poprzedniego filmu, „Nowego porządku”, w którym klasa ludowa rusza na bogaczy, darmozjadów, kapitalistów i ich prawników, co kończy się kontrrewolucją, czyli dyktaturą faszystowsko-wojskową. Franco nie jest ślepy, dostrzega rozwarstwienie i nierówności, alienację elit, krew na jej rękach, jeśli nawet nie ludzi, to na pewno zwierząt (Neilowi śni się trzoda chlewna, raz z bebechami na wierzchu, raz czekająca na plaży na tratwę, która powiezie ją do lepszego świata), ale równocześnie jest w nim trudny do przezwyciężenia lęk przed przemocą, która na dole drabiny społecznej jest jawna i całkiem namacalna. To ten lęk każe mu wpuścić na plażę, gdzie odpoczywają ludzie biedniejsi niż Neil, zabójcę z pistoletem. Autor „Sundown” chce nas chyba trochę postraszyć, dlatego też z nowych kolegów Neila robi drobnych bandytów, tak jakby nie mogło to się inaczej potoczyć. Bogaci chodzą po głowach biedaków, poobijanym biedakom nie pozostaje nic innego, jak wystrugać pałkę i zamachnąć się nią na bogaczy. W dynamice społecznej, opisywanej przez Franco, jest coś podejrzanie prostego.

Czy Neil czuje się winny? Omamy, które go prześladują, sugerują, że tak. Franco podsuwa pod koniec jednak dużo prostsze wytłumaczenie, skąd się one biorą – produkuje je szwankujący, zżerany przez chorobę umysł. Jakiś czas temu Franco nakręcił też rewelacyjny film „Opiekun” z Timem Rothem w roli pielęgniarza w opiece paliatywnej. Wątki z niego wdzierają się do „Sundown” i osadzają opowieść w konkrecie, przez co zyskuje ona na tzw. psychologicznej prawdzie. Zagadka powodów niektórych decyzji Neila zostaje rozwiązana, ale działa to na niekorzyść filmu. Coś, co przez długi czas wymykało się racjonalizacji, nie dało się pochwycić, nagle ląduje w rękach widza. Teraz każdy może sobie powiedzieć: „Aha, więc o to chodziło”, co przynosi jednak lekkie rozczarowanie.