Trylogia

Trylogia

Jakub Socha

Film „Przed północą” zrealizowany został tak samo jak poprzednie części; Linklater oparł go na długich scenach, w których dwoje ludzi idzie po prostu przed siebie i rozmawia

Jeszcze 1 minuta czytania

W najnowszym filmie Richarda Linklatera dość niespodziwanie pojawia się polski wątek – i to pod jaką postacią. Dwoje czterdziestolatków spędza wczasy w Grecji. Ich dzieci kąpią się w morzu, więc wreszcie spokojnie mogą iść sami na spacer. „Chyba jestem najstarszym facetem, z jakim uprawiałaś seks” – mówi mężczyzna z wyraźną satysfakcją. „Nigdy nie sądziłam, że będę kiedykolwiek kochać się z facetami po czterdziestce” – odpowiada kobieta. „No jak to – dziwi się partner – przecież spałaś z Lechem Wałęsą, a przynajmniej mu obciągałaś; to musiało być coś więcej niż zwykłe spotkanie – byłaś nim zbyt podekscytowana”. 

Nie o magnetyzmie Wałęsy mówi jednak „Przed północą”, na taki film pewnie będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. Linklater opowiada o związku z kilkuletnim stażem – ten związek stał się faktem po niespełna dwudziestu latach oczekiwania, tyle czasu potrzebował autor „Waking Life” na domknięcie trylogii o pewnym Amerykaninie i pewnej Francuzce. Spotkali się przypadkowo w pociągu relacji Budapeszt-Paryż. Wysiedli po drodze w Wiedniu, gdzie spędzili kawałek dnia, całą noc i kilka porannych godzin. Przez większość czasu rozmawiali; rozmawiali tak, jak ludzie ze sobą zazwyczaj nie rozmawiają: bez ceregieli, z otwartą przyłbicą, niemalże z sercem na dłoni. Na koniec przyrzekli sobie, że się spotkają w tym samym miejscu za pół roku. Był rok 1995. Film się nazywał „Przed wschodem słońca”.

Dziewięć lat zajęło im, żeby ponownie się spotkać – w 2004 Amerykanin zebrał dwójkę tych samych aktorów (Julie Delpy i Ethan Hawke) i postanowił nakręcić dalszy ciąg opowieści, która, zdawało się, nie powinna mieć kontynuacji. Zatytułował ją „Przed zachodem słońca” i rozegrał w Paryżu. Niewiele jest takich sequeli, w których czas filmowy zbiega się z rzeczywistym. Niedawni kochankowie są starsi o tyle samo lat, co aktorzy. Zagadka spotkania po pół roku zostaje wyjaśniona, marzenie o tym, że są sobie przeznaczeni – podważone, ale łącząca ich nić się nie zrywa. Mija sporo lat, a oni znowu, jak gdyby nigdy nic, zaczynają swoją niekończącą się rozmowę, w której delikatnie, ale stosunkowo szybko, odgarniają słowną pianę i przechodzą do zwierzeń.

Pierwsza część zostawiała widza z nadzieją, że może się spotkają; druga z przekonaniem, że łatwiej opowiadać bajkę o porozumieniu dusz, jeśli te dusze widują się raz na dekadę i nie muszą codziennie patrzeć na siebie przy śniadaniu. Linklater postanowił więc wreszcie posadzić tę dwójkę na dłużej przy jednym stole, by dopełnić swój niespotykany, od początku uczciwy wobec widza projekt. Żeby zobaczyć, co z tego wyniknie, trzeba było jednak czekać kolejne dziewięć lat. Céline i Jessie są parą po czterdziestce, która spędza wakacje w Grecji z dwójką swoich kilkuletnich dzieci. Są razem od jakiegoś już czasu. Zdążyli się poznać, przyzwyczaić do siebie. Trochę sobą znudzić? Niekoniecznie. Początkowe partie wskazują, że raczej za chwilę nie wydrapią sobie nawzajem oczu. Oczywiście zmieniły się tematy rozmów, zamiast uwodzenia i gier towarzyskich – „mały realizm”: rodzicielstwo, kariera, rozwody, plany na przyszłość i błędy. Ale ta dwójka jeszcze się słucha.

Linklater próbuje jednak sprawdzić, czy potrafią odrzucić dzisiejszy słownik na rzecz tego dawnego, dlatego wypuszcza ich na spacer i pozwala im na chwilę zapomnieć o obowiązkach. I co? I dopiero wtedy zaczynają się kłócić, nigdy tak jeszcze się nie kłócili. Kłócą się może dlatego, że tym razem stawka jest wyższa – jest nią nie krach romantycznego wyobrażenia o predestynacji, tylko możliwość dalszego bycia razem, ocalenie czegoś, co się budowało przez lata.

„Przed północą”, reż. Richard Linklater.
USA 2013, w kinach od 28 czerwca 2013
Choć przewija się w trakcie filmu przekonanie, że każdy związek prędzej czy później się kończy, „Przed północą” nie opowiada, że i na tym froncie się nie udało – to by było za proste. Linklater pokazuje jedynie nieuchronną transformację, ale nie taką, która jest nieodwołalna. Czas może i zaokrąglił jego bohaterów w niektórych miejscach, nauczył czegoś, czego nie chcieli się dowiedzieć, ale ostatecznie nie pozbawił nadziei. Tę nadzieję podsyca pamięć. Jessie i Céline w ostateczności zawsze mogą się odwołać do tej idealnej rozmowy, od której zaczęło się ich spotkanie i w tamtym języku szukać energii dla nowego otwarcia.

„Przed północą” zrealizowane zostało praktycznie identycznie jak poprzednie części, Linklater oparł je w zasadzie wyłącznie na długich scenach, w których dwoje ludzi idzie po prostu przed siebie i rozmawia. Oczywiście, łatwiej docenić ten spacer, gdy ma się za sobą spacery po Paryżu i po Wiedniu. Niemniej i bez tej wiedzy film ogląda się znakomicie. Jest w nim bowiem ta sama lekkość i bezpretensjonalność, ta sama dwójka świetnie czujących się w swoich rolach aktorów. Ta fantazja o języku, który jest początkiem spotkania i opowieści, a nie narzędziem intelektualnego poznania, trudno wypracowanym kompromisem czy walką płci, ciągle nie straciła nic ze swojego uroku, mimo że tych dwoje czterdziestolatków zachowuje się chwilami jak dzieci.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.