Mękoła

7 minut czytania

/ Film

Mękoła

Jakub Socha

W najnowszym filmie Ceylana jest wszystko to, co było w jego poprzednim: trzy godziny rozmów poprzetykane obserwacją przyrody i kilkoma taktami muzyki klasycznej. Jakimś cudem jednak „Dzika grusza” jest filmem fascynującym

Jeszcze 2 minuty czytania

W swoim poprzednim filmie Nuri Bilge Ceylan doszedł do ściany. W najnowszym udało mu się od ściany odbić, cokolwiek by nie mówić, jest to pewna sztuka. „Zimowy sen”, za który Ceylan dostał Złotą Palmę w Cannes, to były bite trzy godziny jawnie inspirowane Czechowem – już samo to powinno budzić wątpliwości. Film opowiadał o emerytowanym aktorze, właścicielu pensjonatu w historycznej Kapadocji, małym skurwysynie, który widzi w sobie intelektualistę, a jest tylko kaznodzieją i darmozjadem, trawiącym życie na zamęczaniu siebie i innych. Rzecz była wygłaskana do granic rozsądku, Ceylan otulił scenę pierzyną śniegu, oświetlił filującymi lampami, wypełnił rodzinnymi wiwisekcjami, w drugim planie ustawił dzikiego konia – siwego w hrecze. Całość składa się z kilkunastu ciągnących się w nieskończoność scen dialogowych, w których Ceylan odhacza kolejne ważne tematy i uparcie dzieli włos na czworo, poprzetykanych kilkoma nutami muzyki klasycznej, powolnymi jazdami kamery, filmowaniem wiatru, który targa drzewami, mgły i zamglonych męskich ocząt, obserwujących to dziwowisko, zazwyczaj przez okno, a czasami bezpośrednio, w grubym płaszczu.

W „Dzikiej gruszy” jest w zasadzie podobnie – podobna długość, podobny bohater, znów długie dialogi, znów wiatr szumi w drzewach i gdzieniegdzie włącza się muzyka. Dla porządku – Anatolię zastąpiła leżąca na zachodzie prowincja Çanakkale, Schuberta – Bach, ale to nie te elementy sprawiły, że Ceylanowi tym razem się udało.

Nigdy nie interesowała go polityka, od jakiegoś czasu coraz mocniej się starał robić kino uniwersalne. „Zimowy sen”, który miał swoją premierę w 2014 roku, wyglądał, jakby rozgrywał się na jakiejś stacji kosmicznej – bo z daleka właśnie tak wyglądają tufowe budowle Kapadocji. Oczywiście były jakieś utarczki z imamem, jakaś sugestia o słabo doinwestowanej edukacji na prowincji, ale zasadniczo wszystko krążyło wokół egzystencjalnego niespełnienia, które mogło bohatera tak naprawdę dopaść gdziekolwiek. Tymczasem w 2016 roku doszło w Turcji do nieudanego przewrotu – Ceylan nie mógł zignorować zmian, które zaszły w jego kraju. W „Dzikiej gruszy” nawet ledwie słyszący imam, dziadek głównego bohatera, dni spędza w towarzystwie gadającego bez przerwy z ekranu Erdoğana. Z kolei kolega wnuka z uniwersytetu, absolwent filologii, opowiada ze śmiechem o swojej nowej pracy w prewencji, gdzie zajmuje się pałowaniem demonstrantów, jakby uwewnętrznił w sobie słowa tych intelektualistów, którzy namawiali do solidarności właśnie z prewencją, bo to jej oddziały najczęściej zasilają mieszkańcy dołów społecznych, skazanych na klęskę. Fatalizm „Dzikiej gruszy” jest podobny do tego z „Dowłatowa” Aleksieja Germana Jr., który opowiada o życiu w Związku Radzieckim, mamy tu zresztą podobnego bohatera – trochę literata, trochę nieroba – idealistę, który powoli traci siły potrzebne do tego, żeby dalej wierzgać.

O ile w „Zimowym śnie” wszystko rozgrywało się przy stołach i na krzesłach, o tyle w „Dzikiej gruszy” rozmowy odbywają się zazwyczaj w ruchu. Kamera towarzyszy bohaterowi, kiedy ten chodzi po pagórkach, plotkując przez telefon z kolegą albo gdy schodzi z pagórków, prowadząc ożywioną dysputę z dwoma duchownymi. Niewielu we współczesnym kinie pozwala sobie na podobne ekstrawagancje. Dla Ceylana zresztą nie jest ono żadnym punktem odniesienia, on oczywiście mierzy się z największymi: Czechowem, Rohmerem, ale równocześnie, co jest dużo ciekawsze, z formatem telenoweli i z naszą coraz bardziej rozproszoną percepcją. W jego filmach dzieją się cuda, na przykład ktoś pyta kogoś, czy napije się herbaty, na co słyszy: bardzo chętnie. Już po chwili dwoje bohaterów siedzi i pije rzeczoną herbatkę, a potem zaczyna kłótnię. Rzuca się na siebie – nie wstając z foteli. Toż to prawie jak „Klan”, gdzie trzeba wymienić milion zdań, żeby dostać kanapkę z masłem. Ten small-talk przechodzi u Ceylana nagle w rozmowę o powinnościach literatury albo pojęciu zła w świecie. Nie są to może bardzo błyskotliwe dialogi, nie jest to na pewno Czechow, ani nawet Woody Allen, w „Dzikiej gruszy” przecinają je jednak czasami głupie miny albo dające wytchnienie uwagi, jak ta, którą w trakcie teologicznej kłótni rzuca imam, proponując głównemu bohaterowi, żeby przejechał się na jego motorynce.

„Dzika grusza”, reż. Nuri Bilge Ceylan„Dzika grusza”, reż. Nuri Bilge Ceylan. Francja, Turcja 2018, w kinach od 10 maja 2019Ceylan opowiada w swoich kinie o mizantropach, którzy z kolei często twierdzą: „Kobiety potrafią być czasami bardzo bezwzględne”. Świat ich nie rozumie, a przede wszystkim nie docenia, dlatego gardzą nim – wina jest zawsze poza nimi. W „Dzikiej gruszy” pada zdanie: „Czujemy się zranieni, gdy dowiadujemy się, jak jesteśmy mało ważni”, które jest kluczem do twórczości Turka, ale i motorem napędowym jego bohaterów. Ten najnowszy ma na imię Sinan. Właśnie skończył pedagogikę na uniwersytecie w Çanakkale, teraz został mu tylko egzamin końcowy, który zadecyduje, do jakiej placówki zostanie oddelegowany przez Ministerstwo Oświaty. Oczekuje na niego w rodzinnej miejscowości Çan – przewodniki po Turcji mówią, że w tym mieście nic nie ma. I rzeczywiście – Sinan snuje się po chaszczach, banalnych uliczkach, zagląda do herbaciarni, gdzie koledzy grają w karambol, wyleguje się na kanapie, drze koty z rodziną i znajomymi, próbuje zainteresować któregoś z lokalnych notabli swoją książką, skombinować na jej wydanie jakąś kasę. Jest zgarbiony, markotny, ręce trzyma w kieszeni, po jakimś czasie dorabia się lima po okiem. Tonie w szklance wody, jak większość bohaterów Ceylana. Ale bywa też błyskotliwy, na przykład gdy rzuca do znajomego: „Wyczuwam w twym ubóstwie nutkę postmodernizmu”. Oczywiście, jest mękołą, ale w jego postawie jest też coś heroicznego.

W „Zimowym śnie” po całej awanturze bohater dochodzi do wniosku, że jednak przed chaosem obronią go praca i sztuka, zasiada więc przy biurku, żeby napisać epokową „Historię tureckiego teatru”. W „Dzikiej gruszy” napisane książki gniją w kącie w nierozpakowanych kartonach, nikt ich nie chce czytać, a jeszcze trzeba się zapożyczyć, żeby je wydać. Można sobie sublimować, ale jest to tak samo dobry pomysł jak każdy inny. Jak chociażby zaprojektowanie swojego upadku. Tak robi ojciec Sinana – dawny idealista, zmęczony nauczyciel, sowizdrzał, gołodupiec, który przepuszcza wszystko na hazard i żyje jakimiś trudnymi do sprecyzowania mrzonkami – jedną z nich jest pomysł wykopania studni w miejscu, gdzie wszyscy mówią, że nie ma żadnej wody. Patrzy on na szarpaninę syna z rozbawieniem; syn z kolei na niego z odrazą, współczuciem i strachem, w dużej mierze pewnie dlatego, że widzi w nim siebie. I swój przyszły los.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).