Morderstwo z czułością
Alex Freiheit (Siksa), fot. Buri

21 minut czytania

/ Muzyka

Morderstwo z czułością

Piotr Szwed

Co da się powiedzieć o mieście za pomocą starych pocztówek? Słuchając produkcji Siksy, Młodego Kotka i grupy Tryp, zaglądamy na ich odwrotną stronę

Jeszcze 5 minut czytania

„Nigdy nie byłaś w Hiroszimie” – mówi do swojej francuskiej kochanki bohater słynnego filmu Alaina Resnais „Hiroszima moja miłość”. Chociaż kobieta obserwowała szpital, bacznie zwiedzała muzeum, chodziła ulicami odbudowanego miasta, dla jego mieszkańca pozostaje nie tylko przybyszem z zewnątrz, ale też istotą odgrodzoną od możliwości obcowania z tą przestrzenią. Arcydzieło filmowej Nowej Fali, traktujące o przyswajalności skrajnych doświadczeń, oddaje oczywiście atmosferę powojennej traumy. Jednocześnie fragment z filmu Resnais świetnie pasuje do wielu znacznie bardziej prozaicznych sytuacji – można przecież nawet latami mieszkać w danym miejscu, a nigdy w nim tak naprawdę nie być.

Potrzeba wyjścia poza pobieżny sposób odbierania miasta, pragnienie poszukiwania w nim sensów odmiennych niż te, które mają nam przekazać przeestetyzowane pocztówkowe zdjęcia – taka idea stała się szczególnie istotna dla trzech płyt nagranych w pierwszej połowie 2019 roku przez twórców krajowej alternatywy. Siksa, Tryp oraz Młody Kotek swoimi najnowszymi produkcjami zdają się parafrazować zdanie z klasycznego filmu Resnais. Mówią: nigdy nie byłeś w Gnieźnie, nigdy nie byłeś w Tychach, nigdy nie byłeś w Trypolisie ani Łodzi.

„Palemosty nielegal”, najnowszy materiał Siksy, rozpoczyna się kapitalną frazą: „Budzę się w mieście, o którym ty wiesz, że ma katedrę i chrzest”. Początek tej opowieści to zaproszenie do zajrzenia za kotarę banalnych tożsamościowych ogólników. Ma on w sobie coś z tradycyjnej ballady, której narrator zwykle był częścią tajemniczego świata przedstawianego fragmentarycznie i subiektywnie: „Chcesz wiedzieć więcej? Musiałbyś poznać mnie, człowieku żądny przygód i nocy. Wiem, że nie pociągają cię małe miasta, ale ja tu wciąż dorastam”.

SIKSA, palemosty nielegal, 2019SIKSA/CSSABA, „palemosty nielegal”, 2019
Alex Freiheit o Gnieźnie nie tylko opowiada, ona po nim oprowadza. Jedną z pierwszych kwestii na płycie od razu wskazuje nam precyzyjny punkt, w którym – jako słuchacze wchodzący z narratorką w świat przedstawiony – się znajdujemy: to pomnik Bolesława Chrobrego. „Już wiesz, gdzie jesteś, koleżanko, kolego” – trochę stwierdza, a trochę pyta Freiheit, a my, nawet jak nie wiemy, to możemy sobie wygooglować i śledzić rozwój wypadków. Bohaterka wraz z kumplem odbywają podróż w stronę zespołu osiedli Winiary, „takiego małego Gniezna”, stanowiącego samowystarczalną mikrospołeczność. To tam można zrobić kilka zdjęć na tle bloków, wkurzyć kilka osób, pójść na koncert, którego główną atrakcją są covery Madonny, by potem, najpewniej kierując się na południe, wybrać się na imprezę z Szajse Records do zamkniętego rok temu Klubu Lokomotywa. Nocne migawki układają się w opowieść o doświadczeniu życia w małym mieście – miejscu rozczarowania, rutyny, z którego mnóstwo ludzi ucieka do Poznania, by potem, zaglądając w rodzinne strony przy okazji świąt, chwalić się „nowym lookiem z sieciówek i narzekać, że w Gnieźnie tylko jedna siłownia przyjmuje karnet Multisport”.

Podróży, która rozpoczyna się i kończy w jedną świąteczną noc, towarzyszą reminiscencje związane z określonymi miejscami, na przykład plac Świętego Wojciecha wywołuje wspomnienia bycia obiektem pożądliwych obserwacji pijących wino chłopaków, którzy dostrzegali w młodej bohaterce „nieoszlifowany diament”. Wracają też wrażenia związane z pierwszym zakochaniem i spacerami w okolicach katedry. „Palemosty nielegal” to mocno chaotyczna opowieść – wybuchowa mieszanka miejskiej przeszłości, teraźniejszości oraz przyszłości. W pewnym momencie bohaterka wdziera się na scenę w Klubie Muzycznym Młyn i wysnuwa z niej apokaliptyczne scenariusze rodem z histerycznej prawicowej publicystyki: „Gniezna za kilka lat już nie będzie, bo ktoś rozpisze projekt, że tu przenoszą stolicę, ludzie nie będą już samodzielnie myśleć, katedra będzie safe space dyskoteką”. Tę Alex Freiheit – specjalistkę od rozdrażniania, opowiadania na scenie o tym, co budzi lęk, gniew i zażenowanie – znamy bardzo dobrze. Jednak to nie ona jest na „palemosty nielegal” najciekawsza.


Postać znana z płyt Siksy wychodzi ze znanej roli. Sobą opisuje Gniezno, Gnieznem zaś określa siebie. Pragnie odsłonić nieoczywistą stronę znanego miejsca, ale też swojej tożsamości. Na tle wcześniejszych albumów jej teksty zaskakują liryzmem. Prowokacyjna performerka ustępuje często miejsca wrażliwej, uważnej obserwatorce, autorce szczególnego pamiętnika z okresu dojrzewania. Z tą przemianą świetnie koresponduje zmiana konwencji muzycznej. Alex Freiheit wykorzystała na swojej najnowszej płycie nagrania projektu CSSABA (to alter ego Nihila znanego przede wszystkim z zespołu Furia) stworzone niemal dekadę temu. To elektronika brudna, transowa, niedbająca o brzmieniowe subtelności, ale różnorodna. Stanowiąca na tle dotychczasowej punkowej niechlujności muzyki Siksy sporą odmianę – zapewniającą opowieści określoną intensywność.

Dokąd zmierzamy, kręcąc się w obłąkanym tempie po nocnym Gnieźnie? W zakończeniu opowieści okazuje się, że bohaterka i narratorka ma jasno określony cel. Jest trochę jak podmiot liryczny Świetlickiego w „Oplutym”: ostrzy nóż po to, by użyć go w zakończeniu, zadając miastu ostateczny cios.

Za to, że idąc do szkoły, widziałem nagiego masturbującego się faceta
Za to, że wieczorem na boisku czekało na mnie trzech kolesi
Za to, że masz kompleks małego miasteczka
Za to, że budują tu płaskie fontanny z różnokolorowymi światełkami
Za to, że każdy park potrzebuje wycinki drzew, by ludzie byli zadowoleni
Za to, że jak byłam mała, to ktoś z osiedla Tajwan ukradł mi psa, a później go oddał i znowu ukradł
Za to, że pracowałam w sklepie spożywczym i znosiłam to niezbyt dzielnie
Za to, że jak wyjechałam, to wróciłam do Gniezna
Za to, że mój brat udawał gnieźnieńskiego gangstera
Za to ktoś z pożal się Boga mafii podpalił nam garaż i się bałam
Za to, że zamknięto cukrownię i widziałam, jak wszyscy stają się alkoholikami
Za to, że wszyscy krzyczą, że jesteś pierwszą stolicą
Za to, że dziennikarze w Gnieźnie są debilami
Za to, że gdy pierwszy raz się zakochałam, to tych trzech kolesi czekało na mnie i mnie napadło
Za to, że przez to nigdy nie mogłam zakochać się naprawdę 
Zabijam Cię, Gniezno

To morderstwo dokonane z gniewem, ale i osobliwą czułością. Początkowo zdaje nam się, że ofiarą bohaterki padnie po prostu mężczyzna, który kiedyś ją skrzywdził. W finale okazuje się, że jest nim właśnie Gniezno (o którym Freiheit mówi, używając rodzaju męskiego). Po wcześniejszym precyzyjnym odczytaniu uzasadnienia wyroku Gniezno zostaje zabity. Jednak wymierzając sprawiedliwość, bohaterka zabija także samą siebie. Symbolicznemu zniszczeniu miasta towarzyszy więc jego podwójna personifikacja. Narratorka zdaje się mówić: ono to on, ale także ja. Album okazuje się więc autobiograficzną elegią. Z tej perspektywy bardzo ważne stają się obecne na płycie nawiązania do „Like a Virgin” Madonny. „Palemosty nielegal” to zamknięcie i podsumowanie etapu, w którym dziewczęca naiwność została w brutalny sposób sprowadzona na ziemię.

Przestańmy ludzi obciążać naszą historią
Cześć, Gniezno, czasami było fajnie
Umierasz, tak jak każdy wielki bohater umierać powinien
W ciszy i tak, by nikt Cię nie słyszał
By historia tego bohatera nie była przekazana
By dzieci nie rodziły się z lokalną raną
Zamykam wszystkie muzea okrucieństwa, w tym moje
Umieramy, Gniezno, z godnością
Z widokiem na jezioro Jelonek

 Na „Stabat mater dolorosa”, poprzednim albumie Siksy, oraz w towarzyszącym mu filmie, ważną rolę odgrywał tekst zespołu Guernica y Luno „Odpowiedzialność II”: „Bo tylko w faszyście nie ma wątpliwości i wszystko widzi przez biało-czarne szkła. I jeśli jednoznacznie oceniamy ludzi, faszystą jesteś ty, faszystą jestem ja”. To podniosłe motto średnio pasowało do dotychczasowej twórczości Freiheit – jej teksty, prowokacyjne, czasem zabawne, z punkową lubością przekraczające rozmaite tabu, były przecież bardzo jednoznaczne: męskość, polskość, popkultura były na nich przedstawiane z najgorszej, szowinistycznej strony. Próżno szukać na „Stabat mater dolorosa” postaci bądź sytuacji ukazanej z troską o wielowymiarowość. Konwencja projektu Siksa nie polegała na przyglądaniu się rzeczywistości, tylko wymierzaniu jej bolesnych ciosów. Dotychczasowe nagrania tworzone przez duet Freiheit i Buriego wypełniały przecież przerysowane do granic wulgarności stereotypy – często, jak to ze stereotypami bywa – mające swoje realne zakotwiczenie w rzeczywistości, uzasadniające symboliczną bądź realną przemoc. Dopiero obraz Gniezna przedstawiony na „palemosty nielegal” jest niejednoznaczny i dlatego naprawdę intrygujący. Freiheit wchodzi w rolę „nestbeschmutzera”, czyli tego, kto kala własne gniazdo (a jednocześnie narodowe gniazdo – Gniezno). Równocześnie jako pointę opowieści przywołuje kojący, jakże pocztówkowy widok jeziora Jelonek. To nie jest gest ironiczny, tylko wyraz serdecznej zażyłości.

Równie osobisty stosunek do miasta przedstawia album „Tychy”, nagrany przez Młodego Kotka – artystę płynnie poruszającego się między melorecytacją, hip-hopem, elektroniką i nagraniami terenowymi. Jego tegoroczna płyta przypomina pamiętnik, zapis wspomnień z dzieciństwa i młodości. To mocno odrealniona, a jednocześnie świetnie zakorzeniona w konkretnej przestrzeni opowieść. Tytułowe miejsce dla autora było od dziecka zjawiskowe.  Młody kotek, Tychy, enjoy life 2019Młody Kotek, Tychy”,
enjoy life 2019
Przyzwyczajony do okolic podmiejskich, z dużą ilością zieleni, przyjeżdżał do swojego ojca, mieszkającego w odgórnie zaplanowanym mieście molochu. Tychy zostały wymyślone w latach pięćdziesiątych jako wielka sypialnia dla Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego. Dlatego zafascynowały autora rozmachem, kusiły nieznanymi możliwościami, a przede wszystkim pobudzały wyobraźnię.

Album rozpoczyna się od zapętlonego fragmentu przeboju „Encore” Cheryll Lynn, na którego stopniowo nakładają się industrialne repetycje poprzedzające motyw z „Et si tu n’existais pas” Joe Dassina. To bardzo duchologiczny początek, wywołujący wspomnienia związane z codziennością. Ponoć inspiracją do stworzenia albumu był autentyczny sen przywołany na samym początku historii: „Śniło mi się błękitne niebo / anteny, satelity, dach / wstawałem, traciłem czas”. Nieśpieszny początek „Tychów” to hołd złożony chwilom codziennego spokoju: „piliśmy herbatę w szklankach, byłem szczęśliwy jak w snach” – nieco znużonym głosem deklamuje Młody Kotek, dobrze podkreślając charakter tej przyziemnej, przeciętnej Arkadii.

Jego nagrania – nie tylko poprzez pseudonim artystyczny – wywołują skojarzenia z Grupą Kot, twórczością Wojciecha Bąkowskiego i leniwymi opowieściami Synów. Duży wpływ na ich formę miała także twórczość Bartosza Zaskórskiego tworzącego pod nazwą Mchy i Porosty. Autor „Tychów” na razie wypracowuje własny język – zarówno dźwiękowy, jak i literacki. Z pewnością wyróżnia go zamiłowanie do szczegółów. Pragnienie odzwierciedlania, a jednocześnie przekształcania rzeczywistych miejsc. Tę umiejętność doskonale widać w utworze zawdzięczającym swój tytuł spółdzielni mieszkaniowej Oskard. Wyrazisty hip-hopowy numer to przegląd tyskich osiedli – połączony z ich krótką charakterystyką; portret drobiazgowo przemyślanej urbanistycznej utopii, w którym realizm przeplata się z fantastyką:

Osiedle A popatrz na wszystkich
tutaj mieszkają ludzie bez twarzy
o wielkich sercach dla swoich najbliższych
i wielkim strachu przed mówieniem prawdy
Osiedle B tu jeździmy nocą
ludzie zajmują się elektrycznością
oddają domy transformatorom
bardzo kochają swój prąd
Osiedle C
tutaj się leczę
jest żyła wodna terapeutyczna
Osiedle G
tutaj się rodzę
tutaj umieram
tutaj się ślizgam
Osiedle U
wyrosło samo
burzliwej nocy kilkadziesiąt lat temu
z dziur po nim w ziemi wyszli też oni
Oskard
to miejsce nazwali bramą słońca


Jeśli Freiheit metaforycznie zabijała miasto, to Młody Kotek je wskrzesza, wydobywając obrazy z dziecięcej pamięci i naznaczając niesamowitością. Sama pamięć zdaje się zresztą tematem „Tychów”. Czuć na tym albumie świadomość tego, że nie ma ona fotograficznego charakteru, że wraz z upływem lat przekształca miejsca i zdarzenia i zawsze jest formą kreacji – łączenia tego, co było zobaczone i przeżyte, z tym, co wyobrażone, przeczute, a także wzięte z zupełnie innego miejsca i czasu. W utworze poświęconym spółdzielni Oskard Młody Kotek wykorzystał fragmenty opowiadania zainspirowanego pobytem w Meksyku. Ten trop bardzo dobrze pasuje do płyty, która ma w sobie jakiś pierwiastek realizmu magicznego. Zawieszone między socrealizmem a postmodernizmem (budynek Bramy Słońca), Tychy stają się przestrzenią mityczną. Młody Kotek przyznaje, że traktowanie wspomnień jako budulca historii uświadomiło mu, jak bardzo lubi zmyślać. Jest coś schulzowskiego w stosunku autora „Tychów” do opisywanej przestrzeni – to kontrolowane poddawanie się manipulacjom wyobraźni, silna tendencja do mitologizacji.

Zarówno „palemosty nielegal”, jak i „Tychy” od pierwszych słów zdawały się być osobistym pamiętnikiem. Wydany 1 marca drugi pełnowymiarowy album zespołu Tryp zatytułowany „Trypolis” zaczyna się od dokładnego cytatu z wydanego w 1987 Tryp, Trypolis, Requiem Records 2019Tryp, Trypolis”,
Requiem Records 2019
roku „Trypolskiego ABC”, przewodnika autorstwa Jerzego Samosiuka poświęconego stolicy Libii. Spokojny głos Marcina Pryta odczytuje tytuły kolejnych jej rozdziałów: „Antyczne trójmiasto”, „Brama Sahary”, „Cyrena, Cyrenaicy, Cyrenajka”, „Dżebel Nefuza”… Deklamacji towarzyszy tło stworzone z wielu instrumentów, konwencji i brzmień: orientalizujące syntezatorowe melodyjki oraz zdeformowane saksofonowe improwizacje wyłaniają się i znikają pośród warstw industrialowo-postpunkowego hałasu. Tryp, a więc łódzka supergrupa, w skład której wchodzą muzycy znani z takich projektów jak 19 Wiosen, Cool Kids Of Death, NOT, Agressiva 69 czy Psychocukier, wygenerowała nieprawdopodobnie intensywną, ale i spójną dźwiękową przestrzeń, której ostateczny kształt nadała – brudna, ale jednocześnie selektywna – postprodukcja Pawła Cieślaka. Odsłuch tej płyty jest jak wjazd do hałaśliwego, chaotycznego miasta wywołującego z jednej strony fascynację, z drugiej poczucie zagubienia.

Ale na „Trypolisie” nie Trypolis jest najważniejszy. Album układa się w opowieść o życiu najemnika, który po latach walk w krajach Maghrebu wraca do Łodzi. To autentyczna postać spotkana kiedyś przez Marcina Pryta. Mężczyzna zaproponował mu wypicie kilku kolejek, w trakcie których snuł beznamiętne relacje z działań wojennych. Początkowo wydawał się bajarzem, ale przytaczane przez niego detale były niepokojąco spójne. Pryt postanowił rozwinąć je w opowieść, skupiając się przede wszystkim na stworzeniu pierwszoosobowej narracji głównego bohatera. Jego perspektywa nie przestaje być najważniejsza nawet wtedy, gdy w „1,2,3,4…” obserwujemy go oczami innej postaci. Były najemnik w „Czarnej panterze” dzieli się wspomnieniami związanymi z momentem wyjazdu („Stałem z latarką w ręku, szukając butów do podróży w piwnicy”), w „Muamarze” opowiada o tym, że śmierć Kadafiego była dla niego wyraźnym sygnałem do opuszczenia Libii; przede wszystkim jednak dzieli się ambiwalentnymi emocjami: dumą („Jestem prawdziwym bohaterem, wróciłem z 10-letniej wojny” – deklaruje w świetnym „Wracam”), zadowoleniem z własnego zawodowego zobojętnienia, ale także niszczącym poczuciem pustki i niedającymi się wyprzeć wyrzutami sumienia („Widziałem takie rzeczy, których nie można kryć”).


W tym spójnie zrealizowanym, narracyjnym koncept-albumie o doświadczeniu współczesnej wojny jeden element wydaje się nie pasować do całości: na płycie „Trypolis” tak naprawdę nie ma Trypolisu. Tytułowe miasto jest reprezentowane tylko przez wyliczenie rozdziałów nieaktualnego przewodnika („Trypolskie ABC”) oraz pocztówkę pojawiającą się w nieokreślonym miejscu i czasie:

Pełno odpadów z warzyw
Torebek plastikowych
Krążą po rynku dziady
Żeby coś jeszcze wydobyć

Stara baba trzyma w rękach
Pęki młodej cebuli
Może się ktoś nawinie
I złotówkę przytuli

Tam przy szynach stoi Murzyn
Ma czarne ręce bardziej niż węgiel z Katowic
Po polsku bardzo dobrze mówi
„Pani, kup tę pocztówkę|
Ona jest ze stolicy Libii, z Trypoli” 

W „Pocztówce z Trypolisu” Pryt zamiast przybliżać słuchacza do tytułowego miejsca, zwiększa do niego dystans. Co da się powiedzieć za pomocą starych przewodników i pocztówek? Zestawienie ich z historią współczesnego najemnika wyraźnie pokazuje, że myśląc o odległych częściach świata, zatrzymujemy się zazwyczaj na poziomie nieaktualnych, przebrzmiałych klisz. 

Znamienne, że zapis doświadczeń człowieka przybywającego z rejonu Trypolitanii zamyka utwór zatytułowany „Trupolitania”. To pointa trudna do jednoznacznej interpretacji. Muzycznie jest ona czymś pomiędzy dubem, zimną falą a jazzem. Tekstowo może się zdawać fragmentem osobistych zapisków, ale poddanych onirycznej obróbce. Można odnieść wrażenie, że album kończy się jak sen, z którego jednak nie sposób się obudzić. 

Żadna z osób współtworzących „Trypolis” nigdy w stolicy Libii nie była. Pomysł na album pojawił się już w trakcie trwania Arabskiej Wiosny, czyli niemal dekadę temu. Obserwowanie wojny w Libii „na żywo” dzięki telewizyjnym transmisjom było dla muzyków ważnym doświadczeniem – uświadamiającym aktualność tego, co przywykliśmy uznawać za element dawno minionej historii. Późniejsze wydarzenia w Syrii i na Ukrainie tylko pogłębiły to przekonanie. Jak mówi Pryt: „Wszyscy w spokojnej Europie chodzimy jak na jakichś prochach, jakby to nas nie dotyczyło, udajemy nawet, nie że przed kimś innym, ale przed samymi sobą, że to nie nasze sprawy”.

Tryp, mat. Requiem RecordsTryp, mat. Requiem Records

Istotną rolę na „Trypolisie” odgrywa także Łódź. To do niej wraca bohater, rozglądając się ze zdziwieniem po nowo wybudowanym wielkim dworcu, to w niej najprawdopodobniej została zakupiona „pocztówka z Trypolisu”, być może na jednym z zadziwiających prowizorycznych straganów Rynku Bałuckiego. Prytowi udało się sportretować miasto w bardzo ważnym momencie – poszukiwania oraz tworzenia swojej nowej tożsamości. O tym traktuje, nawiązujący tytułem do twórczości Kraftwerku, utwór „EXPO 2024”:

Pełno ogrodów zaułków zielonych
Czasem w gęstwinie rzygając
Można chwilę się zapomnieć
Przypatrując egzotycznej roślinie
Promenady ukwiecone
Mnóstwo pasażów przestrzennych
Miejski skuter, rower, auto mijają mnie
Nie przeszkadza im weteran z lat dziesiątych

Te cztery litery te cztery cyfry
zmieniły to miasto odtąd jesteśmy inni
EXPO 2024 ŁÓDŹ EXPO 2024

Łódź po traumie lat dziewięćdziesiątych związanej z upadkiem przemysłu włókienniczego i wielu latach zaniedbań jest obecnie z pewnością miastem aspirującym. Ponad dekadę temu powstał wyjątkowy, nie tylko na skalę Polski, cały czas stopniowo realizowany, pomysł stworzenia w nim nowego centrum – miejsca, w którym od nowa zostanie utworzona reprezentacyjna i kulturotwórcza architektura. Łódź – cały czas walcząca ze stereotypem „miasta meneli” (tak określił ją cztery lata temu Bogusław Linda) – próbuje tworzyć i promować nowy wizerunek, którego ważne elementy to między innymi skuteczność w pozyskiwaniu środków unijnych, liczne rewitalizacje oraz zapowiadane EXPO 2024. Można widzieć w futurystyczno-ekologicznej wizji Pryta sporo ironii, szczególnie że ta utopia wpleciona została w narrację dotyczącą konfliktów zbrojnych. Jednocześnie świetnie oddaje ona pragnienie dowartościowania i uznania, potrzebę usłyszenia pozytywnej opowieści na temat własnego miasta.

Żyjemy w czasach Google Street View i coraz popularniejszych nagrań terenowych czy dźwiękowych map, zapewniających człowiekowi w dowolnym miejscu i czasie możliwość posłuchania, jak brzmią pociągi na stacji Stratford w Londynie, deszcz w centrum Wrocławia i tysiące innych, drobnych zdarzeń. To zrozumiałe, że artyści nie próbują w takiej sytuacji ścigać się z internetową hiperrzeczywistością o dokładniejsze odwzorowanie świata. „Palemosty nielegal”, „Tychy” i „Trypolis” to płyty, na których z pewnością można szukać z jednej strony realizmu, z drugiej symboliki, ale w największym stopniu są one przedstawieniem emocji. Słuchając tych albumów, wędrujemy po dzielnicach strachów, marzeń, zawiedzionych nadziei, pragnień oraz wspomnień. Zaglądamy na odwrotną stronę pocztówek, gdzie zamiast konwencjonalnych pozdrowień ktoś podzielił się czymś naprawdę osobistym.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).