Jeśli ktoś chciałby stworzyć mapę polskiej muzyki alternatywnej, to oprócz punktów oczywistych – Trójmiasta, Warszawy czy Łodzi, z pewnością nie mógłby pominąć Gorzowa Wielkopolskiego. Mija właśnie 10 lat od czasu, gdy to „miasto średniej wielkości” – taki był tytuł kompilacji z 2008 roku prezentującej gorzowskich artystów – wyraźnie zaznaczyło swoją obecność. Debiut Kawałka Kulki i poboczne projekty tworzących go osób (oraz ich znajomych), takie jak Usta Krwawiące Miłością, Kamiński & Brożek, Waćpan P, Anteny, Żółte Kalendarze, Wakacje, Karotka, Neue Truppe czy w końcu Drekoty, wywołały artystyczny ferment. Jednocześnie prowokowały do postawienia pytania: czy coś z tego wszystkiego zostanie?
Dekadę po wiośnie gorzowskiej piosenki wiemy jedno. Najbardziej wyrazistą postacią okazał się Błażej Król. Od lat z imponującą regularnością dostarcza nowych nagrań, jest ulubieńcem programerów festiwali i dziennikarzy. W ciągu dekady stał się jedną z bardziej rozpoznawalnych postaci nowej polskiej sceny. W tym roku powołał do życia kolejną inicjatywę – Kobietę z Wydm.
Zaczęło się w połowie lat 2000. od Kawałka Kulki. Debiut grupy wypełniły utwory programowo naiwne. Jednocześnie stanowiły one stylistyczną żonglerkę motywami, od punk rocka po modną wówczas americanę (nurt stanowiący kombinację folku, alternetywnego country, bluesa, utożsamiano z nim wtedy takich artystów jak choćby Sufjan Stevens, Matt Elliot, Calexico). Słuchacza wychowanego na tradycji polskiej poezji śpiewanej pozornie zapraszały do dobrze mu znanej krainy łagodności, a potem umiejętnie przeistaczały ją w krainę czarów, pełną niejasnych sformułowań i nieoczywistych dźwięków. Zawierały też dużo przewrotnych pomysłów, widocznych choćby w karykaturalnym, wykrzyczanym refrenie jednej z piosenek, w którym buntowniczą ekspresję połączono z tekstem o „nakremo-wykreowanych burdach”. Świetna kontestacja pozornej kontestacji.
Po dwóch płytach Kawałek Kulki rozpadł się. Narodził się duet UL/KR. O sile dwóch albumów projektu stanowiło połączenie świetnie stopniującego emocje wokalu Króla, tekstów z muzyką. Słychać w niej było wyrażaną przez tak wielu tendencję powrotu do źródeł newromanticowej stylistyki, przepuszczonej przez filtr współczesnej wrażliwości, bliskiej kombinacji sampli, szumów i gitarowych, rozmytych mikromelodii znanej z twórczości Christiana Fennesza. Błażej Król i Maurycy Kiebzak-Górski Kawałek Kulkipotrafili podporządkować ambientopodobny charakter nagrań rozwijającej się w określonym kierunku, posiadającej swoją przemyślaną dynamikę, piosenkowej formie.
UL/KR nagrywali płyty magiczne i zarazem niebywale zdyscyplinowane. Łącznie trwają tylko 51 minut. Skromna objętościowo twórczość zespołu zapewniła mu jednak m.in. nagrodę „Gazety Wyborczej” za płytę 2012 roku. Pozwoliła też na rokroczne występy na najważniejszych festiwalach i przyniosła sporą rozpoznawalność. Powszechnie chwalono m.in. teksty Błażeja Króla. W wielu wywiadach przyznawał, że nie lubi o nich rozmawiać. Jednocześnie dawał do zrozumienia, że liczy na inwencję słuchacza, który jest w stanie dopowiedzieć sobie znaczenie często zagadkowych sformułowań. Wielokrotnie konsekwentnie odmawiał jakiegokolwiek naprowadzania go na sens swoich piosenek. „Gdybym jeszcze opowiadał o nich, prowadził wykłady na temat ośmiu wersów, to granica bezpretensjonalności zostałaby przekroczona” – mówił w jednym z wywiadów. To wyraźna deklaracja spontaniczności, intuicyjności pisania. Jednocześnie wyraz świadomości tego, że znaczenie nie jest własnością twórcy, tylko czymś, co zawsze powstaje na nowo, w relacji z konkretnym odbiorcą.
Najciekawsze na dwóch płytach nagranych przez gorzowski duet wydaje mi się łączenie emocjonalnych porywów z komizmem, stąpanie po cienkiej linie rozpiętej między powagą a parodią. Piosenka „My przybysze” to popis takiej właśnie strategii: budująca napięcie muzyka oraz kapitalna, tyleż patetyczna, co żartobliwa metafora, „lecę słoniem w porcelanę twych rąk”, częstochowskie rymy: „Słyszę gong/ Niepotrzebny nam las rąk/ Przyjaciele z wielu stron/ Alkohole typu strong”. Brzmi to trochę jak cover piosenki Króla nagrany przez hip-hopowców. Wiele tekstów z okresu UL/KR nadawałoby się do tego idealnie. Tytuł jednego z wywiadów Błażeja Króla zawiera deklarację: „Jestem trochę grafomanem”. Ową grafomanię potrafił on przemienić jednak w swój wielki atut.
Czy da się bowiem komuś zarzucić tekstową nieporadność, gdy jego utwór traktuje o pijackiej nieporadności? Czy można obruszać się na naiwność, gdy – jak w „Dzieciach” – służy ona do tego, by o niechęci do bycia rodzicem opowiedzieć poprzez parafrazę piosenki z „Misia Uszatka”? Dwie płyty UL/KR stanowiły spójny, przekonujący hymn na cześć młodości z jej emocjonalnym rozchwianiem, śmiesznym, a jednocześnie pięknym pragnieniem intensywnych przeżyć oraz lękiem przed zobowiązaniami.
UL/KRHistoria UL/KR zakończyła się w 2014 roku. Tak tłumaczył to Król w wywiadzie dla „Gazety Magnetofonowej”: „Mógłbym teraz wymyślać, że to chęć wypróbowania siebie, albo strach przed odpowiedzialnością, przyjęciem jakiegoś obowiązku... Wiadomo, że najprościej byłoby osiąść na laurach i polecieć sprawdzonym schematem”. Wcześniej półżartem sugerował, że powód rozwiązania zespołu mógł być znacznie bardziej prozaiczny: „Nawet gdybyśmy nagrali świetną płytę, nikt przy zdrowym rozsądku nie zaprosiłby UL/KR na fajny festiwal trzeci rok z rzędu”.
Król zresztą często przyznaje się do niepewności albo wprost mówi o własnej niewiedzy. Nie czuje się również do końca dobrze, gdy pytany jest o znaczenie tekstów czy inspiracje. Formułowanie tez na ten temat zostawia innym. Sam działa pod wpływem impulsów. Zazwyczaj prowadzą go one w dobrą stronę, choć ma też na koncie epizod wybitnego trollingu. Kilka lat temu wprowadził dziennikarzy w błąd, sugerując, że jedną z najważniejszych inspiracji był dla niego album „Ur” Lecha Janerki. Potem wyznał, że nigdy nawet nie przesłuchał tej płyty, dodając: „nie wiem sam, co ja chciałem przez to osiągnąć, ale to nie był dobry pomysł”.
W 2014 roku Król rozpoczął działalność solową. Zaczął ją w wyrazisty sposób, od singla „Szczenię” promującego album „Nielot”. Była to w jego przypadku chyba jedyna piosenka mającą potencjał do tego, by stać się (nie tylko alternatywnym) przebojem. To pełnoprawna rozwijająca się, zmierzająca dokądś kompozycja. Wiele utworów Króla nie zostawia jednak śladów w pamięci. Przepływa obok niczym, tylko i aż, dobrej jakości muzak. Podobny zarzut można sformułować w stosunku do niektórych tekstów. Metaforyczność, niejednoznaczność, tajemniczość bywają oczywiście atutami, ale Król potrafi też przekombinować, przesadzić z patosem. Jednocześnie umie nagrywać tak pięknie bezpretensjonalne piosenki o miłości jak „Jedno z nas” z płyty „Wij” (2016), gdzie oryginalność osiągnięta zostaje poprzez pozorną zwyczajność słów wyrażających troskę o kruchą, niezwykle cenną relację: „Jedno z nas powinno mówić ciszej i mniej wyraźnie / Nie przejmuj się, będziemy sie zmieniać”.
Król wydaje nowy materiał praktycznie raz na kilka miesięcy. Jednocześnie nie ma w swoim katalogu żadnej pozycji, którą można by uznać za ewidentne rozczarowanie. Jego trzy solowe krążki („Nielot”, „Wij” i „Przez sen”) stanowiły kombinację różnorodnych dźwiękowych poszukiwań. Utrwaliły wizerunek muzyka niebojącego się próbować, błądzić, ale i zdobywać dla siebie nowe terytoria. „Nielot” i „Wij” to płyty, na których usłyszymy echa Jeana Michela Jarre’a, Neu! czy Roxy Music, ale też rozwiązania twórców bliższych współczesności, np. Jana Jelinka czy Stefana Betke.
Dobrym polem do eksperymentów stał się udział w projekcie Dwutysięczny, który stworzyli tak różnorodni twórcy jak legenda yassu Jerzy Mazzoll, znany z Innercity Ensemble Radek Dziubek oraz Wojciech Kucharczyk, założyciel oficyny Mik Musik. Błażej Król odegrał w tym przedsięwzięciu, jak pisał Bartosz Nowicki, rolę „sound designera sklejającego wszystko w kapitalny paczwork”. Efektem jego pracy był album łączący w sobie ducha jazzowej i elektronicznej improwizacji, który został poddany bardzo starannej studyjnej obróbce.
Lauda, fot. Iwona KrólKról konsekwentnie rozwija też swoją fascynację dubem, na początku słyszalną na wybitnie niszowych mixtape'ach nagrywanych jako Bangeliz. Potem te inspiracje odzywały się nieśmiało na płycie „Wij”, by zdominować ostatnią solową propozycję „Przez sen”. Ponoć ten wątek ma zostać rozwinięty na przygotowywanym od jakiegoś czasu albumie utrzymanym w klimacie legendarnej dubowej wytwórni Wackies. Warto na niego czekać.
Król wciąż bawi się muzyką, z jednej strony nagrywa płyty mające sporą szansę spodobać się statystycznemu słuchaczowi Trójki, a jednocześnie powołuje do życia projekty skierowane do hermetycznej publiczności, tym samym pokazując artystyczną niezależność. Co dzisiaj dość typowe, zapewnia on ją sobie także poprzez dodatkową pracę. Wraca z trasy, kończy nagrywanie, udziela kolejnego wywiadu, a za chwilę ma „trzy dwunastki” w Media Marktcie. Schodzi ze sceny i staje się – jak sam powiedział – „Błażejkiem sprzedawcą”. „Wydaje mi się, że gdybym zajmował się jedynie graniem, musiałbym też robić pewne rzeczy, których nie chcę robić” – wyznał w rozmowie z portalem RedBull.com.
Coraz ważniejszą rolę w muzycznej przygodzie Błażeja Króla odgrywa jego żona – Iwona. Początkowo doradzała, komentowała, zajmowała się kwestiami okołoproducenckimi.Od kilkunastu miesięcy stała się pełonoprawną, oficjalną współtwórczynią nagrań. W 2016 roku małżeństwo powołało do życia projekt Lauda. Płyta „Gennin” została bardzo dobrze przyjęta przez krytyków. Wypełniała ją muzyka zdradzająca coraz wyraźniejszą fascynację ambientem i field recordingiem. Była czymś w rodzju dźwiękowego dziennika. Jenin – niewielka wieś, w której Błażej i Iwona mieszkają, stał się inspiracją, a jednocześnie tematem. Poprzez nakładające się na siebie sprzężenia, piski, szumy pól, śpiew ptaków, cykanie świerszczy i lakoniczne syntezatorowe motywy opowiedziano historię miejsca, z którego zwykłości można wydobyć tajemniczość. Małżeńska współpraca układa się świetnie, ale z pewnością nie jest jedynie sielanką. Iwona wyznała niedawno w wywiadzie na Screenagers.pl, że Błażej, nazywany często przez nią psycholem, potrafi łatwo zamienić wspólną pracę w koszmar: „jest trudny, bardzo wymagający a zarazem średnio konsekwentny w stosunku do siebie”.
Wspólnym dziełem małżeństwa Królów jest także, założony razem z Mateuszem Rychlickim, znanym z formacji Kirsten, zespół Kobieta z Wydm . Nazwa projektu to także tytuł klasycznej japońskiej powieści Kobo Abego. Jej poetykę można by spokojnie nazwać literackim ambientem. Zawiera np. rozbudowane opisy przesypującego się piasku.
7 kwietnia zespół wydał swoją pierwszą płytę, „Bental”. Kobieta z Wydm, „Bental”,
Thin Man Records 2017Choć da się na niej wyczuć chemię między tworzącymi ją postaciami i odnaleźć kilka intrygujących kompozycji, to jako całość „Bental” pozostawia słuchacza z mieszanymi uczuciami. Rozpoczyna go wciągający, transowy motyw, przypominający trochę fragment muzyki ze ścieżki dźwiękowej do „Kobiety z wydm” w reżyserii Hiroshiego Teshigahary, filmowej ekranizacji prozy Abego (mam na myśli perkusję towarzyszącą scenie próby gwałtu na tytułowej bohaterce). Niestety, coś, co było materiałem na rozwijający się utwór, staje się irytującą wyliczanką, która męczy swoją powtarzalnością. Podobne wrażenie pozostawia „Urwisko”, zaczyna się świetnie, by potem, no właśnie, zaczynać się, zaczynać, aż do znudzenia.
Wprost kuriozalnie brzmi blurb dotyczący Kobiety z Wydm autorstwa Szczepana Twardocha, który możemy znaleźć na stronie Thin Man Records. Płytę opartą na brzmieniu gitary, basu, perkusji i klawiszy, mającą w sobie dużo z postpunkowego klimatu, promuje zdanie o „najlepszych tekstach polskiej muzyki elektronicznej”. Później mowa jeszcze o współistnieniu powagi i komizmu. Nie wiem, gdzie autor „Króla” widzi komizm. Przecież „Bental” to płyta całkowicie go pozbawiona, przytłaczająca, pesymistyczna, co oczywiście samo w sobie nie musi być zarzutem. Błażej Król notuje tu jednak zauważalny spadek formy. Na tym albumie słowa stają się tak wieloznaczne, uniwersalne, że momentami zaczynają znaczyć wszystko i nic. Tracąc lekkość, a jednocześnie wyczuwalny na najlepszych fragmentach poprzednich płyt związek z codziennymi doświadczeniami i sytuacjami, zmierzają w stronę bardzo konwencjonalnej symboliki. Niektóre porównania („wieczór jak wyspa na środku jeziora”) wydają się bardzo oczywiste w swojej literackości.
Na szczęście album ratują trzy naprawdę dobre piosenki – „Ciemny rumień”, „Wyblakniesz” i „A co jeśli”. Szczególnie ten ostatni utwór przyciąga uwagę bardzo oszczędnymi, ale naprawdę wzbogacającymi całość klawiszowymi fot. Sandra Sygurakcentami oraz pomysłową aranżacją bębnów. Swoimi najlepszymi piosenkami Kobieta z Wydm wywołuje skojarzenia z wczesnymi, czasem dość mrocznymi dokonaniami trójmiejskich Kobiet. Mamy tu bowiem gitarową repetetywność (tak wyraźną w zakończeniu „Amnezji”), żeński melorecytujący głos oraz mocno klaustrofobiczną atmosferę. Jeśli muzycy Kobiety z Wydm szukają jakichś coverów, które mogliby zagrać, bisując, to podpowiadam: „Z mieszkania nade mną” Kobiet. Będzie pasowało idealnie.
Dziesięć lat temu Błażej Król był nadzieją. Bez wątpienia udało mu się spełnić wiele oczekiwań, jakie formułowali wobec niego słuchacze i dziennikarze. Dziś staje się powoli niemalże człowiekiem instytucją. Kimś, kogo trzeba zrecenzować, kogo należy zaprosić na festiwal itd. To sytuacja w jakimś stopniu komfortowa, ale także niebezpieczna, bo, szczególnie podczas częstego grania i nagrywania, łatwo stracić czujność. Na szczęście Król pokazał już kilkakrotnie, że potrafi zrywać z brzmieniami, projektami, konwencjami, byle tylko nie odcinać kuponów od własnej twórczości.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).