W twórczości artystów piosenki często da się odnaleźć podstawową sytuację – źródło, z którego wypływają kolejne utwory, pomysły, koncepcje. Bywa czasem tak, że ma ono ścisły związek z tworzonym przez muzyka wizerunkiem, stanowi pielęgnowaną, rozwijaną rolę. Gdy słuchamy Davida Bowiego (przy wszystkich wersjach jego scenicznego alter ego), widzimy, że wciąż wraca on do obrazu przybysza z odległych światów. Prince od początku był wierny roli emanującego erotycznym wdziękiem dandysa piosenki. Włączcie którykolwiek utwór Morrisseya – odnajdziecie warianty postaci melancholijnego chłopaka, introwertycznego, błyskotliwego obserwatora rzeczywistości.
Wymienione ikony popu łączy to, że stanowią ważny punkt odniesienia w „Śpiewać flamenco (Wojciech Modest Amaro 2)” – jednej z piosenek człowieka również bardzo konsekwentnie rozwijającego swój wizerunek. Nieważne, czy słuchamy wczesnych płyt Afro Kolektywu, albumów nagrywanych jako Legendarny Afrojax, czy wydanej właśnie płyty świeżo założonego zespołu – Poradni G. Obcując z tekstami Michała Hoffmanna, widzimy kogoś, kto od początku swojej artystycznej działalności pozostaje wierny etosowi frajerstwa.
Zaczęło się od wydanej w 2001 roku „Płyty Pilśniowej” i piosenki „Czytaj z ruchu moich ust”. Hoffmann opowiedział w niej historię z perspektywy człowieka odgrywającego rolę szkolnego popychadła. Wtedy to przywdział strój, będący później wielokrotnie jego znakiem rozpoznawczym, atrybutem niedołężnych naiwniaków – sweter. Przedstawił opowieść o tym, jak dostosowując się do otoczenia, początkowo dręczony frajer skutecznie stara się zaimponować kolegom. Ostatecznie bohater piosenki godzi się z tym, że w oczach wielu lepiej pozostać pośmiewiskiem i wrócić do swoich fascynacji, postawić na autentyczność, którą być może doceni garstka osób. Optymistyczny finał? Tak, ale jednocześnie początek uciekania z jednej gęby w kolejną.
Od tamtego czasu Afrojax był m.in. magistrem eskapologii, czyli frajerem wychwalającym postawę ulatniania się, „gdy tylko na horyzoncie pojawi się sytuacja groźna” („Trener Szewczyk”); frajerem pozbawionym pieniędzy, czującym się „jak ścierwo” w towarzystwie zamożniejszej dziewczyny („99907”); frajerem, czytaj: facetem w czasach kryzysu męskości („Niemęskie granie”); wreszcie doskonałym produktem przemocy symbolicznej, czyli frajerem korporacyjnie wytresowanym do tego, by nienawidził innych frajerów („Wiążę sobie krawat”). W 2015 historia zatoczyła koło i Michał Hoffmann, jako Legendarny Afrojax, w pewien sposób wrócił do roli odgrywanej przez bohatera „Czytaj z ruch moich ust”, który, dążąc do akceptacji przez środowisko, „usmażył swoje gówno i nagrał swoje rzygi”. Jego manifestacyjnie wulgarny, antyestetyczny projekt był tyleż wyzwaniem, co przyznaniem się do porażki, jaką był niewielki sukces osiągnięty za sprawą finezyjnych piosenek. Przed rokiem w „Nowym poziomie deprawacji” Hoffmann podsumował swoją artystyczną drogę słowami: „Przegrać, zjebać i zbezcześcić / Zniszczyć, upaść, debil wieczny”. Ostatnio zwrócił na siebie uwagę, gdy dostał się do finału teleturnieju Jeden z Dziesięciu. Z decydującej rozgrywki jednak zrezygnował, informując, że przeszkodziły mu w tym inne obowiązki. Nie do końca mu wierzę. Może po prostu nie chciał wygrać. To by przecież co najmniej poważnie nadwyrężyło jego budowany przez lata wizerunek.
Poradnia G, „Niestety nie da się olać systemu”,
Thin Man Records 2017Na okładce wydanej właśnie płyty Poradni G artysta (dawniej znany jako
Afrojax, tym razem występujący pod pseudonimem: Eliasz Zygielbojm) stoi ubrany w strój archetypowego punka, jakby żywcem przeniesionego z czasów festiwalu w Jarocinie. Rewolucja? Gdzie tam, to po prostu nowa forma frajerstwa. Zwróćmy uwagę na inną cechę tego zdjęcia, sposób, w jaki zostali przedstawieni pozostali muzycy: Marcin Biernat, Michał Szturomski, Piotr Machałowski, Mikołaj Malanowski, znani wcześniej z takich projektów jak Afro Kolektyw, Muzyka Końca Lata, Maki i Chłopaki, Nerwowe Wakacje, Elvis Deluxe. Czterech chłopaków gdzieś w obskurnej stołówce, sztuczne kwiaty w wazoniku, swetry typu Kononowicz, okulary... Skądś to znacie, prawda? Okładka płyty Poradni G stanowi aluzję do będącego punktem wyjścia dla niezliczonych memów zdjęcia czterech informatyków, z którego, jak napisał portal Natemat.pl, „śmiała się cała Polska”. Nie wiemy, co krzyczy w stronę swoich towarzyszy Eliasz Zygielbojm. Atakuje, motywuje, a może wzywa do wspólnej walki w imię hasła: „Frajerzy wszystkich czasów, łączcie się”?
Muzyka Poradni G początkowo miała być – jak podaje sam zespół – „punkopolową łupanką”. Potem ewoluowała i została znacznie wysubtelniona, ale nie liczcie na szczególną brzmieniową czy aranżacyjną odkrywczość. Zespół prezentuje bowiem modelowy zestaw patentów charakterystycznych dla punk rocka, ska, reggae i rockabilly – stylów, które stanowią często synonim obciachu dla wielu fanów Afro Kolektywu, czytelników takich portali jak Porcys czy Screenagers. Poradnia G zanurza się w tę konwencję po pas, sięgając po okrzyki „Oi!” czy zawodzenia „Babilon, Babilon”. Na szczęście po raz kolejny triumfuje zasada: nieważne, co grasz, ważne, jak to grasz. Muzycy potrafili zachować ważny dla całego przedsięwzięcia prymitywizm, nagrać w pewnym stopniu pastisz, ale niezwykle przebojowy oraz daleki od łopatologii. Sporo powietrza do mocno garażowej konwencji wprowadzają elementy country, brzmienie harmonii w dynamicznym, rozbujanym rytmicznie „Przyjacielu strachu” czy oszczędne klawiszowe akcenty nadające charakter takim kompozycjom jak „Wesoły pogrzeb” i „Gnijmy”. Muzyka Poradni G jest tyleż ordynarna, co bawiąca się swoją ordynarnością. „Niestety nie da się olać systemu” to – podobnie jak „Granit” Nagrobków – płyta, na której punk jest świadomie użytym językiem, doskonale zgranym z tekstami, okładką, całym mocno komicznym, a jednocześnie niejednoznacznie kpiarskim wizerunkiem zespołu.
Jego archaiczność to częściowo podróż sentymentalna (wyraz nostalgii za latami 90.). Zgrane są z nią także działania promocyjne. Informacji o ukazaniu się teledysku do piosenki „Czegooo” na Facebooku towarzyszył wpis nawiązujący do programu Clipol (prezentującego dwadzieścia lat temu teledyski na antenie TVP). Hoffmann w tekstach przypomina związanych z punkowym dziedzictwem bohaterów tamtych czasów. Kazik Staszewski zostaje przywołany tytułem „Mój psychiatra jest złodziejem” (aluzja do płyty „Muj Wydafca”). Jeszcze wyraźniej w tekstach słychać Marcina Świetlickiego, wprost zaczerpnięty od niego jest pomysł na utwór „Bogato wierszy w Excelu”. Na nagranej wraz z The Users płycie „Nie idź do pracy” Świetlicki wzywał: „Nie idź do pracy, to szatan puszcza imejle. To szatan daje dyplomy”. Ten koncept Hoffmann rozbudowuje, wprowadzając cały zestaw demonów i diabłów, które czają się między rutyną a rozliczeniami, czyhają, by zamknąć nasze życie w ramach open space’u. Niewątpliwie wiersze w Excelu to właściwie jedyne wiersze, z którymi zdecydowana większość Polaków ma w dorosłym życiu do czynienia. Jednak morał tej piosenki nie jest zgodny z założeniami Instytutu Książki. Tak być może zakończyłby utwór Łona, Afrojax natomiast wywraca przesłanie całości pointą: „Pij, nie pierdol”, która sprowadza cały zaangażowany przekaz, całą walkę z systemem do rangi pijackiego utyskiwania.
W tym i innych utworach bunt zostaje przez Poradnię G potraktowany z wyraźnym dystansem. Po raz kolejny Michał Hoffmann okazuje się mistrzem ironii, czyniącym z niej narzędzie bezlitosnej autoanalizy. Trudno wskazać w historii polskiej piosenki ostatnich dekad autora tekstów, który mógłby się z nim równać pod tym względem. Afrojax nigdy nie był zdystansowanym, pewnym siebie panem ironistą, wykpiwającym niewłaściwe poglądy; od początku twórczości jest kimś zupełnie innym – panironistą.
W „Życzę wszystkim” dobrze widać, jak jedna warstwa szyderstwa pokrywa następną, jak dwa stanowiska (wiara w ludzi, kibicowanie im oraz przekonanie, że każdy triumf jest podejrzany) wzajemnie się kwestionują. W „Wesołym pogrzebie” Hoffmann śpiewa o tym, że co rano budzimy się w innym świecie. Taki pogląd wynikać może m.in. z demaskatorskiego temperamentu. Jeśli każde stanowisko można podważyć, każdą postawę da się uznać za karykaturalną i pełną hipokryzji, to jedyne wyjście podpowiada myśl wyrażona tytułem: „Przestać istnieć”. Sugeruje ją nie tylko przyjaciel strach, ale i wierna towarzyszka romantycznych buntowników i ironistów – melancholia.
Coś jednak pcha, motywuje, by wstać w łóżka, nagrać kolejną płytę. Coś, a może ktoś? Album rozpoczyna się utworem „O Jezu”, który da się odczytać jako dialog Chrystusa z Łazarzem, z którym (nie po raz pierwszy, by wspomnieć „Czasem pada śnieg w styczniu”) utożsamia się były wokalista Afro Kolektywu. Hoffmann jako poeta religijny? Michał od Krzyża? Ależ oczywiście. Po pierwsze, od długiego czasu w jego tekstach widać dużą częstotliwość pojawiania się nowotestamentowych aluzji. Po drugie, Jezus nadaje się idealnie na patrona płyty o szlachetnym punkowym frajerstwie. Już Dostojewski w „Idiocie” pokazał przecież, że naśladując Jezusa, skazujemy się na opinię komicznych naiwniaków.
W 2015 roku podczas koncertu na Off Festiwalu Legendarny Afrojax w trakcie wykonywania utworu „Dzieci płakały”, słysząc wykrzykiwany przez publiczność refren „Chrystus”, powiedział: „To ja”. Czysta błazenada? Tak, ale w gruncie rzeczy bardzo poważna. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę wyrażoną parę lat temu w wywiadzie dla Polskiego Radia deklarację („Bądźmy frajerami. Podchodźmy z zaufaniem do ludzi, z sercem na dłoni”) oraz niezwykłą umiejętność samoponiżania, odsłaniania swoich słabości, nie tylko nadstawiania drugiego policzka, ale wystawiania właściwie każdej części zarówno ciała jak i ducha na publiczną chłostę. Co prawda w kończącej album „Drodze Artysty” Hoffmann utożsamia się z twórcami „profanującymi krzyż”, ale nie widzę tu żadnej sprzeczności. Niejeden autor (ostatnio np. Martin Scorsese w „Milczeniu”) pokazał przecież, że profanowanie może wynikać z etycznej żarliwości.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).