Najważniejsi songwriterzy ostatnich lat to autorzy muzycznych dzienników albo pamiętników – przetwarzający osobiste doświadczenia i budujący ze słuchaczami intymną więź. Twórców tak różnych jak Nick Cave, Taylor Swift, Sufjan Stevens, Lorde, Courtney Barnett albo Mark Kozelek łączy wyrazista konfesyjność. Niezależnie od tego, czy układają cykl muzycznych elegii, czy portretują błahość codzienności; zmagają się z żałobą, bawią się własnym wizerunkiem czy uprawiają publicystykę, przeważnie mówią z perspektywy wyrazistego ja.
Na tym tle wyraźnie widać osobność piosenkopisarstwa Dana Bejara. Od ponad dwóch dekad pod szyldem Destroyer specjalizuje się on w abstrakcyjnej, enigmatycznej poezji. Jego teksty przypominają rozrastający się labirynt, w którym słuchacz skazany jest na błądzenie pośród erudycyjnych popkulturowych tropów, symbolicznych wizji, wyrazów powiązanych ze sobą często jedynie rytmem i współbrzmieniem. Założycielka Merge Records, wydająca płyty Bejara od lat, na temat jego tekstów wypowiedziała się jakiś czas temu dość dyplomatycznie: „Jest dla mnie jasne, że zawsze używa on wielu słów, ale trudno zrozumieć, co one tak naprawdę znaczą”.
W jego utworach akcentowano treści polityczne, osobiste czy ostatnimi czasy ekologiczne, jednak przyjmując jakiekolwiek tezy interpretacyjne na temat twórczości lidera Destroyera, współtwórcy takich grup jak The New Pornographers i Swan Lake, trzeba być ostrożnym. Wszystko dlatego, że – jak trafnie napisał Alex Hudson: „Bejar nigdy nie stworzył piosenki z oczywistym tematem bądź znaczeniem, preferując nawlekanie na siebie tajemniczych obrazów i zagadkowych nielogiczności”. Dziennikarze lubią porównywać go do Boba Dylana, co wynika także z czysto fizycznego podobieństwa i zbliżonego, nieco piskliwego głosu. Jeśli jednak Bejar inspiruje się Dylanem, to z pewnością nie tym od słynnych protest songów w stylu „Blowin’ in the Wind” czy opowieści takich jak „Hurricane”. Charakter utworów Destroyera jest bliski oniryczności znanej z „Desolation Row” albo „Ballad of a Thin Man”. Coś, co u Dylana pojawiało się okazjonalnie, u Bejara stało się podstawą poetyki. Jej cel niedawno określił on bardzo jednoznacznie: „Wszystko, czego kiedykolwiek oczekiwałem od sztuki, to efekt skołowania”.
Czy ta liryczna dezorientacja przykuwa uwagę, czy może raczej ją usypia? W recenzjach albumów Destroyera uderzający jest dystans w stosunku do tekstów – chwalonych zawsze w sposób bardzo ogólnikowy. Tak jakby Bejar był autorem, którego warto doceniać, ale niekoniecznie należy rozumieć. Odbiór jego piosenkopisarstwa dobrze podsumował Andy Battaglia w artykule o „najbardziej opornym tekściarzu rocka”, stwierdzając, że słuchanie Destroyera często polega na tym, by nie wnikać w znaczenie słów, tylko „pozwolić im swobodnie unosić się bądź opadać na ziemię”. To ładne, trafne zdanie, wizja wręcz oczarowująca, ale i prowokująca do postawienia pytania: czy to, co proponuje Bejar, nie jest pustym estetyzmem?
Przede wszystkim jego twórczość można odczytywać jako zabawę. Niedawno w wywiadzie dla Stereogum autor „Your Blues” przyznał, że sprawia mu przyjemność pisanie z perspektywy szalonego, nieprzewidywalnego umysłu, w którym dopuszcza się do głosu rozmaite perspektywy, osobowości, warianty tożsamości. Używając słowa „ty” w piosenkach, ich autor najczęściej zwraca się do siebie samego. Pozwala mówić wielu różnym głosom.
Debiut Destroyera pod względem muzycznej i lirycznej sprawności daleki był od późniejszych najlepszych płyt tego projektu, początkowo prowadzonego w pojedynkę. Tytuł „We’ll Build Them a Golden Bridge”, nawiązujący do słów Michaiła Kutuzowa z „Wojny i pokoju” Tołstoja, i okładka przedstawiająca trzymany w dłoniach model półkuli mózgowej nie pozostawiały wątpliwości: od najwcześniejszych nagrań Bejar wysyłał publiczności wyraźne sygnały, że jest pieśniarzem intelektualistą. Z takim wizerunkiem współgrał charakter muzyki – nieoszlifowanej, chaotycznej, pełnej fałszów i rytmicznych potknięć. Autor piosenek takich jak „War on Jazz” zawieszał swoim potencjalnym fanom wysoko poprzeczkę – robił im testy ze znajomości klasycznych lektur i badał poziom otwartości na brzmieniowe i aranżacyjne eksperymenty.
Pochodzący z debiutanckiej płyty utwór „Saddestroyer” zaczyna się od pytania: „Więc chciałaś pieprzyć policjanta?”. Bejar lubi wrzucić słuchacza w środek jakiegoś mętnego, niejasnego dialogu. Piosenka początkowo zdaje się wyrazem fascynacji postawą odważnego marzyciela. Z typową dla siebie skłonnością do groteski oraz stosowania nieprzetłumaczalnych zabaw słownych podmiot mówi do kogoś określanego jako „my little heartbreaker, my heart’s saltshaker”. Tylko że ten intymny ton za chwilę się zmienia, a utwór zaczyna traktować o wyrzutach sumienia i społecznej presji („I heard you’re guided by voices / Making mischief, they call you a sinner”). Po chwili piosenka całkowicie się odrealnia. Bełkotliwa, rwana kompozycja okazuje się w finale opowieścią o chwili szczęścia trójki bohaterów:
Tonight it’s just the three of us
Three is the number tonight
She, my Polish princess
Him, the hurting kind
Tonight it’s just the three of us
Three is the number tonight
Together, together, perhaps it’s forever
With me, a real good time
A real good time
Liczba doskonałości świetnie współgra tu z wirowym charakterem zacinającego się, surrealistycznego walca. Baśniowy patos został potraktowany z garażową nonszalancją. O czym jest ten utwór? Niewykluczone, że o osiągnięciu rzadkiego poczucia spójności wewnętrznej, choć może to po prostu – jak wiele innych tekstów Bejara – komentarz dotyczący sztuki. Sugeruje to przywołana w tekście nazwa zespołu Guided By Voices – grupy, której zamiłowanie do nagrywania krótkich, nagle urwanych kompozycji mogło być dla wczesnego Dana Bejara ważną inspiracją.
Ogromna część jego piosenek to wielowarstwowe palimpsesty, uwagi tworzone na marginesach innych tekstów. Tytuły niektórych utworów z „City of Daughters”, drugiej płyty nagranej po raz pierwszy z udziałem towarzyszących muzyków, brzmią jak nazwy esejów interpretacyjnych odnoszących się do dzieł filozoficznych i literackich („Comments on the World as Will”, „Rereading the Marble Faun”). W utworze nawiązującym do „Marmurowego fauna”, powieści Nathaniela Hawthorne’a, Bejar zestawia ze sobą dwie osoby – nauczyciela i rozmawiającą z nim blondynkę. Tyle że te postaci pojawiają się jako elementy tożsamości jeszcze innych bohaterów, są czymś w rodzaju wewnętrznych głosów, ról czy konwencji, jakie czasem odzywają się w najmniej spodziewanym momencie.
The pedagogue in me asked, what have you read lately?
(A pleasantry the blonde in you responded to)
Ktokolwiek poczuł się kiedyś obco we „własnej”, skierowanej do kogoś wypowiedzi, powinien docenić tę piosenkę o ponownym odczytywaniu książki (powieści tyleż gotyckiej, co psychologicznej), a tak naprawdę uważnej lekturze własnych zachowań oraz reakcji.
Czasem słuchanie płyt Destroyera przypomina oglądanie filmów Quentina Tarantino. Im więcej wiemy o płytach, książkach, obrazach, do których nawiązuje Bejar, tym więcej jesteśmy w stanie zrozumieć. Pochodzący z „Your Blues” utwór „The Music Lovers” jest w swojej wymowie hymnem na cześć osób zafascynowanych muzyką (jej twórców bądź słuchaczy). Pointę piosenki o więzi wynikającej z twórczej pasji stanowi nawiązanie do jednego z najsłynniejszych utworów Fleetwood Mac „Go Your Own Way”. W ten sposób Bejar nie tylko mruga okiem do osób wyczulonych na intertekstualne gry, ale jednocześnie wprowadza do utworu o przyjaźni temat bolesnego rozstania. „Go Your Own Way” to bowiem piosenka odzwierciedlająca konflikty wewnątrz słynnego zespołu – zapis napięć między Lindseyem Buckinghamem a Stevie Nicks.
Trzymając się nawiązań filmowych, można powiedzieć, że piosenki Destroyera i ich zakończenia często są na swój sposób buñuelowskie – zostawiają odbiorcę z poczuciem bezradności. Jeden z jego najlepszych utworów o miłości, „It’s Gonna Take An Airplane”, kończy się słowami: „Submarines don’t mind spending their time in the ocean”. W kontekście całego utworu brzmi ono zadziwiająco – nie ma żadnego, ani dosłownego, ani metaforycznego, związku z piosenką, a stanowi jej perfekcyjną pointę.
Porządek tekstów Dana Bejara wyznacza często rytm – słów wchodzących ze sobą w fascynujące interakcje, brzmień i sensów. Trudno znaleźć współczesnego songwritera, u którego tak dużą rolę odgrywałaby muzyczność języka. W zdaniach takich jak: „It’s gonna take an airplane / To get me off the ground / I don’t blame anyone who isn’t sticking around”, różnorodność rymów oraz aliteracji tworzy perfekcyjnie zorganizowaną całość, a jednocześnie poprzez efektowną nieregularność imponuje nonszalanckim urokiem.
Najważniejszym patronem kunsztownej poezji Bejara jest postać z klasycznej powieści. Według Ryana Dombala bohaterowie płyt Destroyera są donkiszotowscy – jako idealiści zmagający się z przemijaniem i cierpieniem. W piosence „Your Blues” te tematy zostały fenomenalnie zasygnalizowane pytaniem: „How is it that we can be both skating and dying?”. To zdanie można uznać za kwintesencję stylu autora „Kaputt”. Jak pogodzić jazdę na łyżwach i umieranie?
Bohaterów Bejara ze słynną powieścią Cervantesa łączy jeszcze coś innego – to ludzie funkcjonujący w rzeczywistości własnych wyobrażeń. Tytułowy utwór z najsłynniejszej płyty Destroyera, „Kaputt”, to zapis naiwnych marzeń o rock’n’rollowym blichtrze, pogoni za kobietami i kokainą. Przedstawiony w formie perfekcyjnie skrojonego synth popu, eleganckiego jak garnitury Briana Ferry’ego z najlepszych czasów Roxy Music, kolorowy sen wykreowany na podstawie dźwięków, artykułów oraz kompilacji największych przebojów.
„Sounds”, „Smash Hits”
„Melody Maker”, „NME”
All sound like a dream to me
All sound like a dream to me
All sounds like a dream
Bejar czyni pracę fantazji tematem swoich piosenek, eksponując napięcie między rzeczywistością a fikcją. W pochodzącej z albumu „Poison Season” piosence „Dream Lover” pojawia się ekscytująca wizja ucieczki kochanków. Na tle postpunkowego perkusyjnego i saksofonowego galopu tekst opisuje podróż, w której wszystkie znaki zapowiadają niespodziankę i prowadzą do nowych miast – tylko że taka perspektywa jest tworzona i podważana jednocześnie. Bejar marzyciel przyznaje w zakończeniu rację Bejarowi sceptykowi. Klamrą kompozycyjną utworu są słowa „Dream lover, I know” – przyznanie się do naiwnego snucia planów, których nigdy się nie zrealizuje.
Autor „Kaputt” potrafi pięknie mówić o poddawaniu się i wycofywaniu. Naznacza swoje teksty, nawet te pozornie euforyczne, poczuciem rezygnacji. Jego najciekawszą piosenką o miłości jest być może „Painter in Your Pocket”. Utwór jest pisany z perspektywy mężczyzny, który nie zbliża się do spotkanej po latach kobiety – z oddali podziwia sposób mówienia, gesty, zachowania, ale nie decyduje się do niej podejść – jest bowiem zbyt upojony jej urokiem bądź po prostu zbyt pijany.
Where did you get that line?
Where did you get that look?
Where did you get that penchant for destruction in the way you talk?
Where did you get that ride?
Where did you get that rocket?
Where did you get that painter in your pocket?
I didn’t stand a chance
I didn’t stand at all
You looked okay with the others
Na najnowszej płycie, „Have We Met”, eskapizm Bejara osiąga swoje apogeum. „Nigdy nie brzmiałem, jakbym był mniej w świecie” – powiedział niedawno, dodając, że „odcina się od ognia piekielnego otaczającego moją pustelnię”. Rzeczywiście – wbrew interpretacjom sugerującym, że dwunasty album Destroyera stanowi opowieść o współczesnej rzeczywistości, zawarte na nim teksty zmierzają w zupełnie inną stronę: „Just look at the world around you / Actually, no, don’t look”. Pierwsze wersy „The Raven” świetnie oddają napięcie między postawami obserwatora i kreatora obdarzonego nieskrępowaną wyobraźnią. W „The Man in Black’s Blues” podsuwa ona myśl o przepięknej, kuszącej nicości:
When you’re looking for nothing
And you find nothing
And nothing
Turns out as planned
When you’re looking for something In the palm of your hand
It disappears
Before your very eyes
When you’re looking for nothing
And you find
Nothing is more beautiful
Than anything you ever knew
Oczywiście Bejar nie byłby sobą, gdyby nie wprowadził do tej kojącej wizji elementu zwątpienia. Dlatego właśnie tekst kończy się powracającym pukaniem. Świat dobija się do poetyckiej samotni, a jego stukot odzywa się w rozmaity sposób w wielu innych tekstach. „University Hill” to opis poczucia nieuniknionego zagrożenia – tworzenie atmosfery wyczekiwania na ludzi, którzy przyjdą nas otoczyć, zhakować i spakować. Trudno powiedzieć, czy ten utwór to zapowiedź politycznego kryzysu, śmierci, czy może nadejścia miłości rozbijającej schematy i przyzwyczajenia, wytrącającej z poczucia stabilności.
W głosie Bejara wciąż dominuje jednak spokój. Linie wokalu nagrywane nocą przy stole we własnej kuchni brzmią wyjątkowo kojąco. Gdy świat zmierza w stronę katastrofy, można przecież wysłuchać jeszcze raz ulubionych piosenek, zamknąć się w świecie poezji, jeszcze raz się upić – alkoholem, literaturą, muzyką, a przede wszystkim własną wyobraźnią i poczuciem wyjątkowości danej chwili:
You’re looking good in spite of the light
And the air and the time of the night
They play your favorite song
„It’s Just Too Dark To Care”
„High Water Everywhere”
„Smoke Gets In Your Eyes”
You throw yourself down on the playground
Skid to a halt on the runway
You cast a poisonous look to the sun
You know it just doesn’t happen to anyone
O ile w wywiadach Bejar wprost mówi o swojej obecności na protestach ekologicznych, o tyle w swoich utworach sprawia wrażenie kogoś pozbawionego złudzeń, że podobne formy sprzeciwu mają jakiekolwiek znaczenie. Zostaje nam wybór odpowiedniej postawy, w jakiej zastanie nas nowy, znacznie gorszy świat. Czy autor „Kaputt” w ten sposób po raz kolejny się poddaje? Oczywiście, ale jeśli spojrzy się z innej perspektywy, to właściwie pozostaje konsekwentny w swoim celebrowaniu zwątpienia i mnożeniu dwuznaczności. Zdanie, które idealnie charakteryzuje jego twórczość, można znaleźć w „Projekcie prawda” Mariusza Szczygła: „Świat wyjątkowych słów jest najlepszym światem do zamieszkania”.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych