Taki fajny zespół
Prachatai / CC BY-NC-ND 2.0

11 minut czytania

/ Obyczaje

Taki fajny zespół

Marta Falecka

Można by przecież krzyknąć „pobite gary”, obrazić się za te wszystkie lata spychania naszych apeli, próśb i gróźb pod dywan. Albo założyć ręce i mruknąć: „A nie mówiliśmy?”. Ale teraz nie chodzi o polityków, chodzi o ludzi – ciąg dalszy relacji pielęgniarki

Jeszcze 3 minuty czytania

Impregnowani wieloletnim nicnierobieniem włodarze instytucji państwowych pozostają niewzruszeni larum wygrywanym przez wszystkich szarych medyków w tym kraju. Nawet byłabym łaskawszym okiem spojrzała na oblicza styranych ministra i wiceministra zdrowia. Gdyby nie to, że panowie zachowują się, jakby musieli iść do pani, bo dostali w szczepionkę, i lamentują: „Procedury, które są sprawdzone w naszej służbie zdrowia, są czasem bagatelizowane przez pracowników. Mówię to z pełną odpowiedzialnością, bo znam swoich kolegów” albo „My dostarczamy sprzęt, a on gdzieś znika” oraz „Są też błędy takie, że ktoś po prostu nasze instrukcje ma w głębokim poważaniu. Przychodzi instrukcja postępowania i ląduje w śmietniku. Proszę mi uwierzyć, każda taka historia kosztuje mnie wiele nerwów”. Może zamiast podkablowywać, warto byłoby koordynować, dysponować, kontrolować, czyli robić to, co do ministrów należy, zamiast skarżyć do mediów. Może to będzie zaskoczeniem, drodzy panowie, może nikt nie uprzedzał, ale: bycie politykiem i zarządzanie ludźmi to nie jest ciepła posadka, którą się załapało, bo ten czy tamten wygrał szkolny konkurs na najsympatyczniejszego chłopaka roku i wybrał sobie innych fajnych kolesi, żeby teraz tworzyć panteon zajebistości. Otóż nagle okazuje się, że mierzenie się z realnymi problemami, a nie takimi wykreowanymi na potrzeby lepszych zmian , to faktycznie ciężka harówa. Witamy w naszym świecie. Już nie tak fajnie, co?

Zbieramy plon trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny leserstwa. Nie odrobiliśmy lekcji z czasów, kiedy panoszył się SARS, a jeszcze wcześniej MERS, a jeszcze wcześniej hiszpanka (jedynie 102 lata temu). Jechaliśmy rozpędzeni na drzewo, zaciskając oczy i ręce na kierownicy. I psim fuzdem uniknęliśmy kraksy. Ale moja świętej pamięci babcia powtarzała, że leserstwo się zawsze odbije. No i odbija nam się na wpół przetrawionym kompocikiem. Codziennie czytam tysiące postów o nieprawidłowościach działania różnych szpitali. Opary absurdu unoszące się znad tych wiadomości szczypią w oczy. Co gorsza, po kilku godzinach posty znikają. Bo nie wolno mówić głośno o nieprawidłowościach, bo przecież jest świetnie. Ale ja sobie wszystko zapisuję w cichości mojego serca. Teraz będzie solo muzyczne, a ja będę wyłuszczać.

Szpital X. Do szpitala przyjeżdża pacjent, jest przyjęty na SOR, przychodzi chirurg na konsultacje. W tak zwanym międzyczasie okazuje się, że pacjent jest z kontaktu z osobą zakażoną COVID-19. Poruszenie. Zamieszanie. Ach tak, trzeba się zabezpieczyć. Więc pielęgniarka biegnie do pani Gosi, która ma kluczyk do pokoju oddziałowej. W pokoju oddziałowej pod biurkiem w trzeciej szufladzie jest kluczyk do magazynku. Więc szybko do magazynku. A tam dwie maski HEPA i trzy fartuchy barierowe. Pielęgniarka przynosi trofea. I teraz kogo ubrać, komu dać? Rzucili losy. Po wszystkim personel został zebrany w małym pokoiku, trzeba pobrać wymazy. Dzwonią, gdzie właściwie w tej sytuacji mają iść. I tu dopiero zaczyna się przygoda. Może na oddział zakaźny, albo nie, to ci z zakaźnego przyjdą, albo nie, to idźcie do domu i zgłoście się do szpitala jutro na pobranie wymazu, albo nie… A co mówi procedura? Procedura jeszcze nie powstała. Może nie popatrzyli w koszu, tam zapewne leżą te stosy nadsyłane z Ministerstwa Zdrowia.

Szpital Y. Do szpitala przyjechał pacjent z COVID+, o czym zespół karetki i personel oddziału dowiedział się, delikatnie mówiąc, po fakcie. Zebrano 50 osób w jednym pomieszczeniu. Dwie osoby odziane od stóp do głów pobrały wymazy. A personel został zatrzymany w szpitalu na kwarantannę. CZTERNASTODNIOWĄ. Nikt nie zatroszczył się o jedzenie i picie dla nich. A wymazy? Gdzieś są, lecz nie wiadomo gdzie… Z okien oddziału słyszeli oklaski na ich cześć.

Szpital Z. Do szpitala przyjechała pacjentka przeniesiona z innego szpitala. Pielęgniarka będąca wówczas na dyżurze pracuje na oddziale, z którego chora została przeniesiona. Pielęgniarka wiedziała, że chora ma podejrzenie COVID+. Jednak ratownicy transportujący chorą nie otrzymali tej informacji. Pielęgniarka przekazała informację przełożonej. Personel na oddziale wymusił zlecenie pobrania wymazu, upomniał się o wydanie specjalistycznego sprzętu ochrony osobistej oraz o umieszczenie pacjentki w izolatce. Po sześciu godzinach przyszedł wynik wymazu. Pozytywny.

Szpital W. Trzynaście osób z personelu medycznego zgłosiło, że miało kontakt z pacjentem COVID+. Po pobraniu wymazów zostali odesłani do domu. Dzwonili do sanepidu, młodszej siostry skostniałej szpitalnej struktury. I podobnie jak w szpitalu, procedury najwyraźniej leżą w koszu, bo każdy sanepid ma inne wytyczne, jak trzy głowy Cerbera. Z tym że jedna głowa nie ma pojęcia o istnieniu drugiej, bo sądzi, że jest tą jedyną. Pierwsza z nich obstaje za tym, że pielęgniarki przebywające na kwarantannie mają spędzić przepisowe czternaście dni w domu, nawet jeżeli pierwszy wymaz wyszedł ujemny, i groziła 30 tysiącami kary za opuszczenie miejsca zamieszkania. Druga twierdzi, że przy pierwszym ujemnym wymazie należy po 14 dniach pobrać drugi, ale ten drugi wymaz należy zrobić w szpitalu, do którego można udać się na własną rękę. Trzecia natomiast optuje za tym, że jeżeli pierwszy wymaz wyszedł pozytywny, to można chodzić do pracy, zachowując wszystkie środki ostrożności. W obliczu realnego ryzyka, że wymazobus ze względu na natłok pracy nie zdąży przyjechać sądnego dziesiątego dnia kwarantanny i będzie trzeba czekać kolejne jedenaście dni w domu (albowiem, podobno, ale to zależy, który sanepid zapytacie, po dziesięciu dniach kwarantanny pobiera się kolejny wymaz, kontrolny, jeżeli wymaz nie zostanie pobrany dziesiątego dnia, należy przeczekać w kwarantannie kolejne jedenaście dni, w sumie 21 dni restrykcyjnej kwarantanny), członkowie personelu dogadali się między sobą i zorganizowali własny wymazobus. Wszystko po to, żeby wrócić do pracy, nie narażając zdrowia i życia pacjentów i swoich współpracowników.

Szpital Q. W wyniku kontaktu z członkiem personelu, który okazał się COVID+, na kwarantannę trafiło 20 osób. Oddział został sparaliżowany. Nie miał kto obstawić dyżurów. Zainterweniowała dyrekcja, pisząc pismo do sanepidu, żeby wobec osób z kontaktu z COVID+ zastosować kwarantannę kreatywną i rozszerzyć miejsce zamieszkania o miejsce pracy. W końcu medycy i tak praktycznie mieszkają w szpitalu. Co za różnica.

Dość. Za dużo.

Słyszę to larum, które grają. Widzę te przerażające liczby. Koronawirus wybija medyków jak kaczki. Morale personelu jest na podłodze. Nie dość, że sami nie czujemy się bezpieczni, to jeszcze stanowimy zagrożenie dla pacjentów. Zaraza skazuje medyków na czekanie. Czekanie, żeby dowiedzieć się, czy jest się zdrowym. Ale jak siedzieć, kiedy pozostali medycy z zaciskającym się na szyi chomątem orzą na ugorze. Ale jak wracać, narażając tych wszystkich ludzi? Szambo powoli się przelewa, a szambowóz nie nadjeżdża i znikąd pomocy. Ile jeszcze będziemy tak tkwić w tym rozkroku między chęcią robienia roboty a strachem o zdrowie i życie nasze i pacjentów?

„Prawdziwa kobieta w sytuacji trudnej, napiętej i stresowej piecze placek ze śliwkami. Zapach ciasta roznosi się po domu i cały układ nerwowy nastawia się na trawienie, a nie na przeżywanie”. Tak mówiła Kwiatkowska w „Czterdziestolatku”. Mądrego warto posłuchać. Ale moje umiejętności na polu kulinarnym ograniczają się do zaparzenia sobie kawy i zrobienia kanapek z serem, a i tak nie zawsze wyjdzie zjadliwie. Co mogę zrobić jako szeregowa pielęgniarka, skoro ci na samiuśkim czubku tego kurhanu sobie nie radzą? Bardzo szybko przekonałam się, że nie sama nad tym dumam. Koleżanka z oddziału napisała do mnie, że tak dłużej być nie będzie. Że nie możemy patrzeć z boku, przecież musi być jakiś sposób, żeby zorganizować sprzęt, zablokować rozprzestrzenianie się wirusa. Powstała zbiórka na rzecz naszego szpitala, skromna, na Facebooku. Puściłyśmy śnieżkę, myśląc, że trzeba będzie się nieźle namachać, żeby ukulać bałwana. Efekty przerosły nasze najśmielsze oczekiwania – ze wszystkich stron zaczęły napływać wiadomości, telefony się urywały, nie nadążałyśmy odbierać maili. Ludzie naprawdę chcą pomagać!

Pomyślałyśmy, że może warto uruchomić zbiórkę pieniężną. Znalazłyśmy fundację. Działamy! Ciśniemy! I chociaż retoryka Chodakowskiej jest mi obca, skłony robię głównie przy myciu podłogi (wszak babcia zawsze powtarzała, że mopem nie wymyjesz dokładnie), to w głowie pobrzmiewało mi: „Dobrze jest! Jedziesz! Ogarniasz!”. I na tej fali posurfowałyśmy w stronę naszych głównodowodzących. I obtłukłyśmy sobie głowę o mur. Ale to była pierwsza fala, Katrina przy zdeterminowanych pielęgniarkach jest smutną flautą. Tam, gdzie dwie osoby mówiły nam „nie”, tam cztery mówiły „tak”. Były próby sprowadzenia nas do pionu i pokazania, gdzie nasze miejsce. Jednak ze wsparciem dyrekcji się udało. Robimy robotę tam, gdzie nie sądziłyśmy, że kiedykolwiek będziemy ją robić. Łatwo jest oceniać czyjąś nieudolność, brak kompetencji, ale czasy są takie, że albo będziemy działać razem, solidarnie i rzetelnie, albo rozdziobią nas koronawirusy.

Można by przecież krzyknąć „pobite gary”. Obrazić się za te wszystkie lata spychania naszych apeli, próśb i gróźb pod dywan. Albo założyć ręce i mruknąć: „A nie mówiliśmy?”. I patrzeć, jak koronawirus robi „dracarys” na tym systemie nie z kartonu, ale z bibułki do skręcania szluga. Ale na politykach nie zrobiłoby to żadnego wrażenia. Mogą sobie schować te obłudne oklaski na TikToka. W trudnej sytuacji, w jakiej się teraz wszyscy znajdujemy, nie chodzi o polityków, chodzi o ludzi. Medycy są dla nich, a ludzie są dla medyków. I to właśnie ludzie, mimo że sami mają dość, pokazują na każdym kroku swoją solidarność, chęć niesienia pomocy i wiarę w to, że kiedyś się skończy i będzie lepiej.

A oto jeden z tych, dla którego warto, który jest tym wiatrem w żaglach, chusteczką na otarcie łez, tym głosem Chodakowskiej, który każe dalej i lepiej. Krzyś, lat 10, chory na nieswoiste zapalenie jelit (dane zostały zmienione).

KRZYŚ: Ja to mam szczęście. Nie dość, że dostałem superowe naklejki, to jeszcze taki fajny zespół mi się trafił!

Tu warto zauważyć, że Krzyś nie mówi „obsługa”, która pracuje, na przykład w hotelu, nie mówi też „służba”, jak na przykład w „Panu Tadeuszu” w dworze, ale zespół. Bierzcie przykład z Krzysia. 

Marta FaleckaMarta Falecka

PIELĘGNIARKA: Ja też muszę przyznać, że jesteś bardzo dojrzałym, miłym i kulturalnym pacjentem. Dziękuję ci bardzo za współpracę. To była prawdziwa przyjemność!

Pielęgniarka podaje Krzysiowi rękę, pozostali członkowie zespołu także chwalą Krzysia za przymioty jego charakteru.

KRZYŚ: To wszystko przez to, że mój tata taki jest. A ja chcę być jak tata.

Lekko zbity z pantałyku zespół próbuje opanować wzruszenie, więc PIELĘGNIARKA uderza w słaby żart.

PIELĘGNIARKA: A tata wolny?

KRZYŚ (bez chwili zastanowienia): Chyba tak, nawet teraz, jak musi siedzieć w domu, to mówi, że wolność jest w nas.

Kurtyna.