Największe widowisko na Ziemi

10 minut czytania

/ Film

Największe widowisko na Ziemi

Marceli Szpak

Sympatia, z jaką Stany przywitały przypowieść o wzlocie i upadku Joego Exotica, sugeruje, że wielu ludziom nagle skończył się kredyt na American Dream

Jeszcze 3 minuty czytania

Czy można polubić gościa, który szukając wsparcia wśród swoich internetowych fanów, najpewniej podpalił własne biuro i przylegające do niego pomieszczenie dla aligatorów, co skończyło się tragiczną śmiercią gadów należących niegdyś do nieświętej pamięci Michaela Jacksona? Faceta ze stylówką, której nauczyliśmy się podświadomie bać dzięki większości amerykańskich horrorów, gdzie figura wiejskiego ćwoka, rednecka z fryzurą na czeskiego piłkarza (czy jak mówią w Stanach – na kanadyjskiego hokeistę) zwykle zwiastuje szybką i bolesną śmierć zadaną prostymi narzędziami, które walają się po obejściu? Właściciela „ogrodu zoologicznego”, który państwa Gucwińskich przyprawiłby o natychmiastowe palpitacje? Narkomana, poligamistę, manipulatora, osobowość patologicznie narcystyczną, uzależnioną od lajków i rozpoznawalności oraz najprawdopodobniej zamieszaną w morderstwo na zlecenie? Nie wspominając już nawet o tym, że typ śpiewa najgorsze country na świecie.

Po siedmiu odcinkach „Króla tygrysów” jestem zmuszony odpowiedzieć na wszystkie te pytania twierdząco, na usprawiedliwienie mając tyle, że w sympatii wtóruje mi całe USA – o ile potraktujemy masowy wysyp memów z Joem Exotikiem jako znak czasów i wskaźnik popularności. Pozbawieni dostępu do służby zdrowia, zamknięci w domach, zestresowani przez pandemię i oczekujący masowych zwolnień Amerykanie znaleźli pociechę w tych trudnych czasach, patrząc na swój kraj (i cały świat) z perspektywy faceta, którego całe życie opierało się na kombinatorstwie, szukaniu okazji i bezwstydnej autopromocji, doprowadzonej na poziom wręcz mistrzowski.

Co wcale nie jest takie zaskakujące, gdy pogodzimy się z tym, że bohater tego serialu, Joe Exotic, to po prostu ostatnie wcielenie jednego z największych amerykańskich mitów przedsiębiorczości – P.T. Barnuma. Pierwszy amerykański showman, znany między innymi z powiedzenia „Co minutę rodzi się jakiś frajer” (choć zapewne nigdy tego nie powiedział), to niezwykle istotna postać w panteonie amerykańskich mitów, narodowy bohater, który za pomocą licznych oszustw, korzystnych znajomości i korumpowania właściwych osób stał się synonimem amerykańskiego cyrku i producentem największych widowisk końca XIX wieku, a jego sława dotarła niemal do każdego zakątka zachodniego świata, czego ślady znajdziemy w tekstach Verne’a, Conan Doyle’a czy Alfreda Szklarskiego.

Public DomainPhineas Taylor Barnum, New York Public Library

W historii życia Barnuma – wielokrotnie i hagiograficznie ekranizowanej, zwykle bez cienia szacunku dla faktów – skupiły się jak w soczewce wszystkie patologie kapitalizmu i nadmiernej akumulacji kapitału. Jego sukces opierał się w dużej mierze na seryjnych bankructwach (zanim zajął się cyrkiem, wymyślił gaśnicę, która nie gasiła ognia, oraz statek, który nie potrafił się utrzymać na wodzie), a z finansowej zapaści wydobył się dopiero dzięki bezwzględnemu okrucieństwu wobec zwierząt i odmieńców, których obwoził w klatkach po świecie. Był też jednym z pierwszych szacownych biznesmenów, którzy odkryli, że w sytuacji, gdy prawo zaczyna się dobierać do twoich interesów, najlepiej pójść w politykę i zmienić to prawo na własną korzyść. Realizując ten plan, kilkakrotnie został wybrany do władz stanu Connecticut, ogłoszono go również burmistrzem Bridgeport, gdzie z miejsca zamknął wszystkie domy uciech, które stanowiły główną konkurencję dla cyrkowych i jarmarcznych rozrywek. Piastując stanowiska polityczne, odkrył, że najbardziej dochodowym oszustwem jest zwolniona z podatków filantropia. Całkiem spore osiągnięcia jak na faceta, który zaczynał od oszukańczej loteryjki i pokazywania ludziom syreny z Fidżi, pozszywanej z małpy i rybiego ogona. W skrócie – wzorzec amerykańskiego biznesmena i obywatela.

Wróćmy jednak do naszego Exotica, kansaskiego rednecka z plerezą, który najwyraźniej uparł się, by powtórzyć wyczyn Barnuma w drugiej dekadzie XXI wieku, zaprzęgając do tego zadania fantastyczną ekipę ćpunów, wyrzutków i ofiar tragicznych zdarzeń losowych oraz całą potęgę współczesnych mediów społecznościowych. Przy czym uczciwie należy zauważyć, że nie ma dowodów, by Joe robił to świadomie, on po prostu improwizował w zależności od sytuacji, próbując chronić własny skromny interes. Polegający na hochsztaplerskiej hodowli i handlu tygrysami, które – jak okazuje się w serialu – są jednymi z popularniejszych zwierzątek domowych w Stanach. Działając w bardzo szarej, grafitowej nawet, strefie dystrybucji i pokazywania egzotycznych zwierząt, Joe Exotic pakuje się w nieuniknione w takiej sytuacji konflikty z prawem, organizacjami ochrony zwierząt oraz konkurencją.

Co robi normalny człowiek, gdy całe piekło pod postacią prawa, służb i wielomilionowych grzywien spada mu na głowę? Idzie siedzieć albo po kilku operacjach plastycznych wyprowadza się do jakiegoś kraju z luźną polityką emigracyjną. Co w takiej sytuacji robi późny wnuk Barnuma i YouTube? Rozpętuje kampanię medialną przeciw wszystkim, ze szczególnym uwzględnieniem Carol Baskin, swojej największej nemezis, właścicielki konkurencyjnego schroniska dla tygrysów i dużych kotów. Oraz – by zdjąć sobie z głowy prawo – zaczyna kandydować na prezydenta.

„Król tygrysów”

Wydawać by się mogło, że wiele zmieniło się od końca XIX wieku w kwestii manipulowania opinią publiczną, Exotic jednak stosuje wszystkie patenty, których początków można szukać w cyrkowej reklamie, doprowadzonej do perfekcji przez Barnuma, pamiętanego po dziś dzień w Stanach jako „Król Autopromocji”. Szkalowanie konkurencji? W XIX wieku Barnumowi musiało wystarczyć założenie własnej gazety „Posłaniec Wolności”, w której proklamował swoje manifesty polityczne i tak zjadliwie opluwał przeciwników, że zaliczył dwa miesiące za kratami za zniesławienia (gazeta po jego uwolnieniu podwoiła nakład). Sto pięćdziesiąt lat później mamy serwisy społecznościowe, w których Exotic wyżywa się na lalce symbolizującej jego konkurentkę, straszy ją śmiercią i porusza ważne kwestie amerykańskiej polityki, jak legalność homoseksualnej poligamii, dostęp do narkotyków czy prawo do handlu zwierzętami zapisanymi w czerwonej księdze gatunków zagrożonych. Czasem naćpany po uszy strzela też z broni i regularnie puszcza swoje najnowsze przeboje country, co przysparza mu tysięcy sympatyków w całym internecie. Cóż można począć z tak nagłą popularnością? Oczywiście zrobić na niej pieniądze.

Kandydując w latach 60. XIX wieku do władz stanowych, Barnum zbierał swych popleczników pod sztandarem nienawiści do polityki, która uciska drobnych ciułaczy i rzutkich przedsiębiorców, krępując ich prawami i podatkami tamującymi rozwój handlu i zyski, a łączył to wszystko z purytańską moralnością, zakazującą każdej uciechy, o ile nie jest biletowana i z logo Barnuma. Posługując się siatką szpiegów, eliminował swoich przeciwników politycznych, często wykorzystując ku temu różne skandale, sprowokowane i nie. Szczęśliwie jednak dla swojej popularnej hagiografii zaangażował się ze względów biznesowych po właściwej stronie wojny secesyjnej i pamiętane jest mu głównie wspieranie abolicji. Do historii przeszły jego żarliwe mowy, wygłaszane w głównej sali muzeum jego własnego imienia, gdzie w otoczeniu wypchanych egzotycznych zwierząt oraz zniekształconych ludzkich ciał grzmiał z Bogiem na ustach przeciw aborcji, alkoholowi, bezeceństwom i bezhołowiu, niekoniecznie trzymając się kolejności alfabetycznej. Właściwa oprawa, ogrom charyzmy, talent retoryczny, własne kanały medialne i kredyty w licznych bankach sprawiły, że przez kilkanaście lat Barnum był istotną postacią polityczną w swoim stanie, nadając kierunek prawom i ton debacie. Dość powiedzieć, że Connecticut potrzebowało niemal stu lat, by znieść wprowadzone na jego wniosek drakońskie prawa antyaborcyjne.

Kandydując w latach 20. XXI wieku na prezydenta, Joe Exotic zbierał swoich popleczników pod sztandarem „niech się państwo ode mnie odpierdoli, ja tylko prowadzę skromny interes”, łącząc to wszystko z nieskrępowaną rozwiązłością, upodobaniem do broni, używek oraz licznych uciech. Miał też pomysł, by wyeliminować swoją główną konkurentkę, Carole Baskin, to jednak okazało się dla niego zgubą, bo można się zamachnąć na każdą amerykańską świętość, tylko nie na Matkę Teresę od Kotów, która ratuje zagrożone wyginięciem zwierzęta. Co gorsza, zamiast siatki szpiegów miał do dyspozycji kilku szemranych gości, którzy pojawili się w jego życiu znikąd z propozycją wyciągnięcia go z kłopotów. Nie zdradzając zbyt wiele z zawiłych meandrów historii opowiedzianej w serialu, możemy pozostać przy tym, że kampania prezydencka Joego Exotica nie zakończyła się sukcesem, podobnie jak późniejszy start do Kongresu, a wojna przeciw Carol Baskin zaprowadziła go ostatecznie do więzienia, gdzie przebywa do dziś.

Co się stało, że Joe nie powtórzył sukcesu Barnuma, choć tak wiernie trzymał się jego metod, a ledwie kilka lat temu kolejny z późnych wnuków największego showmana na Ziemi zdobył upragnioną prezydencką fuchę w Białym Domu, fundując światu apogeum amerykańskiego cyrku? Gdzie jest ta cienka granica, która oddziela narodowy wzorzec biznesmena czy głowę państwa od cyrkowej ciekawostki, bohatera nieemitowanego reality show pełnego okaleczonych odmieńców, któremu przyglądamy się z równie niezdrową fascynacją i ciekawością co dziewiętnastowieczna gawiedź patrząca na syrenę z Fidżi? Fakty historyczne i finansowe perypetie Joego zdają się prowadzić do wniosku, że różnica opiera się głównie na liczbie źródeł kredytowania, a sympatia, z jaką Stany przywitały przypowieść o wzlocie i upadku Joego Exotica, sugeruje, że wielu ludziom nagle skończył się kredyt na American Dream. Na szczęście, jak mówi amerykański mem, jest to też serial w którym znajdziecie gejowski trójkąt małżeński, tygrysy, jednoręką lesbijkę, wielożeństwo, orgie i piosenkę o kobiecie, która nakarmiła tygrysy własnym mężem, by zbawić wszystkie koty. Phineas Taylor Barnum uśmiecha się zza grobu, widząc kolejny sukces amerykańskiej rozrywki.