Zesłańcy z krainy absurdu

Zesłańcy z krainy absurdu

Marceli Szpak

Świdziński konsekwentnie pracuje na tytuł najzabawniejszego polskiego twórcy komiksowego, a „Zdarzenie. 1908” jest kolejnym jego komiksem wielokrotnego użytku

Jeszcze 2 minuty czytania

Wydarzenia, do jakich doszło w czerwcu 1908 roku nad rzeką Podkamienna Tunguzka, to bez wątpienia jeden z najpopularniejszych tematów w popkulturze. Poza oficjalnym wyjaśnieniem, według którego 30 czerwca nad bezludnym fragmentem Syberii eksplodował meteoryt, istnieją również setki mniej lub bardziej absurdalnych teorii, głoszonych przez niezależnych (najczęściej od rozumu) badaczy, pisarzy oraz twórców komiksowych. Jedni twierdzą, że mieliśmy do czynienia z wybuchem niewielkiej kulki antymaterii, która ot tak, spadła sobie z kosmosu, inni zaś widzą w tych zdarzeniach ślad po przejściu czarnej dziury, która tego dnia jakoby wdarła się do wnętrza naszej planety i od tamtej pory cierpliwie czeka na dogodny moment, by ponownie wychynąć i zaskoczyć Ziemian. Zdaniem Stanisława Lema, katastrofa tunguska to efekt nieudanej wizyty Wenusjan na Ziemi, ku podobnym wyjaśnieniom zdaje się skłaniać również Aleksander Kazancew, którego opowiadanie „Wybuch” to prawdziwa skarbnica najbardziej naciąganych teorii, podchwytywanych później przez różnej maści spiskowych szaleńców i traktowanych jak prawdziwe.

Jacek Świdziński, „Zdarzenie. 1908”.
Kultura Gniewu, 320 stron, w księgarniach od maja 2014
Nie da się jednak ukryć, że głównym podejrzanym w tej sprawie (poza oczywistym i trywialnym meteorem) został w ciągu ostatniej dekady lub dwóch nie kto inny, jak sam Nikola Tesla, prawdziwy geniusz, zamieniany od dziesięcioleci przez popkulturę w nadgeniusza. Zaczął Spider Robinson, oskarżając Teslę o zniszczenie Syberii „promieniem śmierci”, nieco inaczej widzi to John Case, w którego powieści „Ghost Dancer” natknąć możemy się na teorię, że serbski wynalazca próbował stworzyć źródło nieskończonej energii, ale eksperyment nie wyszedł. Podobną hipotezę znajdziemy również w steampunkowej powieści „Goliath” Scotta Westerfielda, a pomysł z promieniem śmierci Tesli wraca także w serii gier wideo „Assassin’s Creed”, według której wybuch nad Podkamienną Tunguzką był wynikiem ataku Tesli na tajną bazę templariuszy.

Zdarzenia te musiały zainteresować również Jacka Świdzińskiego – największego polskiego specjalistę od przerabiania Tesli w złowieszczego herosa. Młody twórca, związany z komiksowym kolektywem Maszin, już w ubiegłym roku ujawnił drobną obsesję na punkcie Tesli, powierzając mu jedną z ról w swoim debiutanckim albumie „A niech cię, Tesla!”, w tym roku zaś przekształcił ją w obsesję pełnowymiarową, poświęcając Tesli solidną, ponad 300-stronicową pracę, zatytułowaną „Zdarzenie. 1908”. I podobnie jak w przypadku ubiegłorocznego komiksu (oraz właściwie wszystkich prac sygnowanych logo „Kolekcja Maszina”), dostajemy do ręki dzieło mocno specyficzne, wymagające od czytelnika dość nieortodoksyjnego poczucia humoru i upodobania do absurdalnych żartów bez pointy.

Wiedząc, że sukces każdej wyprawy zależy od tego, jaką zbierze się drużynę, Świdziński zatrudnia w roli narratorów kilka kresek i owali, układających się w antropomorficzne kształty z twarzami, które w jego świecie zastępują ludzi. Każdemu z nich nadaje odpowiednio atrakcyjną biografię: mamy tutaj słynnego Dersu Uzalę, znanego każdemu miłośnikowi filmów Kurosawy, pewnego cenionego rosyjskiego brodatego pisarza i pewnego znanego gładkolicego polskiego oprawcę, który okazuje się człowiekiem o gołębim sercu. Jest także szpieg cara, carska żona i najmłodsza z carskich pociech, wywożona na Syberię w niewiadomym celu. W rolach drugoplanowych pojawiają się również Chińczycy (niewidoczni), renifery (bojowe), Sybiracy (obłąkani), w dwóch kadrach miga też łoszak (obojętny wszystkim wydarzeniom), a skoro jesteśmy na Syberii, nie może się obyć również bez niedźwiedzia (za którego wstydzą się pewnie wszystkie inne syberyjskie niedźwiedzie). Wyprawa wiedzie przez całą Syberię, aż po Tajszet i Zakole Północne, środki lokomocji zmieniają się niczym w książkach Verne’a, a nad całym tym światem unosi się duch magicznych grzybków, połkniętych przez szamana w prologu opowieści, oraz widmo nieuchronnej katastrofy, której bohaterowie usiłują zapobiec.

A gdzie Tesla? Oczywiście wszędzie, bo potrafi przebywać w dwóch miejscach naraz. Współpracując z tajemniczym plemieniem syberyjskich obdartusów i ich nieustępliwą szefową, zbrojną w siekierę o wdzięcznym imieniu Lizawieta, teleportuje się tam i z powrotem, pomiędzy swoją wieżą Wardenclyffe a tajgą, finalizując kolejny eksperyment, który powinien ulepszyć świat. Serbski wynalazca jest w tym tomie jeszcze bardziej zdesperowany, jeszcze mocniej przekonany o możliwości sukcesu, niż w trakcie doświadczeń z bojowym tereminem, opisanych w „A niech cię, Tesla”, jednak podobnie jak wtedy, zdaje się nie brać pod uwagę możliwych konsekwencji swojego wynalazku, dlatego też z napięciem oczekujemy na jego konfrontację z członkami wyprawy. Zostajemy za to wynagrodzeni najładniejszym pojedynkiem na siekiery w dziejach polskiego komiksu i rozbuchanymi scenami batalistycznymi, których nie powstydziłby się Jaś Matejko (szarża reniferów!), a finał tej historii pomaga raz na zawsze rozwiać wszelkie wątpliwości dotyczące wydarzeń z 30 czerwca 1908 roku.

Świdziński konsekwentnie pracuje na tytuł najzabawniejszego polskiego twórcy komiksowego, wypełniając swoją książkę żartami rozciągniętymi na kilkanaście plansz lub jednokadrowymi absurdami, których można nie zauważyć przy pierwszej czy drugiej lekturze, za to na pewno ubarwią lekturę trzecią lub czwartą, bo podobnie jak jego pozostałe prace, także „Zdarzenie. 1908” jest komiksem wielokrotnego użytku. W porównaniu z debiutanckim albumem pozwala sobie na dużo więcej, wsącza groteskę i surrealistyczne żarciki w każdy aspekt swojej pracy, od dialogów, przez układ i kształt kadrów, po perspektywy, z jakich rysuje swoje postacie, a praktycznie każda plansza, choć na pierwszy rzut oka stanowi zbiór minimalistycznych bazgrołów, skrzy się od radośnie pokręconych pomysłów graficznych i fabularnych. Jeśli nie chcecie się smutno zdziwić za dziesięć lat, gdy komiksy Świdzińskiego będą wymieniane jednym tchem obok najlepszych dokonań Tadeusza Baranowskiego,czy Bohdana Butenki, a pierwsze wydania osiągną na aukcjach ceny, za które można postawić nowy dom, warto zainwestować w niego już teraz. Być może do tego czasu uda się komuś wyłapać wszystkie żarty z tych historii.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.