Poznanie przez znudzenie

Poznanie przez znudzenie

Marceli Szpak

Podróżnicze opowieści Guy Delisle’a pokazują świat zwykłych, zmęczonych pracą ludzi i wywracają do góry nogami koncepcję zaangażowanego dziennikarstwa komiksowego

Jeszcze 3 minuty czytania

„Uświadomiłem sobie, że pamiętam tylko dobre rzeczy, całą tę egzotykę” – tak Guy Delisle zaczyna swój pierwszy komiks podróżniczy, poświęcony trzymiesięcznemu pobytowi w Shenzhen. Patrząc na niego, jak ubrany w szary, nierzucający się w oczy T-shirt i sprane dżinsy z delikatnym uśmiechem podpisuje swoje książki – i zupełnie nie wygląda na jednego z najważniejszych gości jednego z największych konwentów w Polsce – łatwo zrozumieć, dlaczego jego opowieści o podróżach do niebezpiecznych, egzotycznych miejsc, takich jak Birma, Korea Północna czy Chiny, znajdują czytelników na całym świecie. Gdziekolwiek by przyjechał, Delisle momentalnie wtapia się w krajobraz, staje się niezauważalny, próbuje zminimalizować swoją obecność, obserwując rzeczywistość z pozycji kogoś stojącego w rogu pokoju, kto nikomu się nie narzuca.

– Nie jestem dziennikarzem – przyznaje w rozmowie – nie chodzę i nie szukam tematów, w ogóle nie zakładam przed wyjazdem, że wrócę z jakąś książką. Mój pierwszy komiks podróżniczy powstał, kiedy dostałem posadę w Chinach, nadzorowałem pracę rysowników filmów animowanych. Przez trzy miesiące mieszkałem w hotelu i przyglądałem się temu, co mnie otacza, kontaktując się ze względu na barierę językową z niewielką liczbą osób spoza studia. Z nudów zacząłem sobie zapisywać różne historie i obserwacje, a po powrocie do domu okazało się, że jestem w stanie to opowiedzieć za pomocą komiksu.

Plansza z „Phenian” / Kultura Gniewu 2006„Shenzhen” ukazało się we Francji w 2000 roku i zawiera wszystkie charakterystyczne cechy stylu Delisle’a, który nie jest dziennikarzem, ale trudno go również uznać za podróżnika czy poszukiwacza przygód. Kilka tygodni zajmuje mu wybranie się do sąsiedniego miasta w poszukiwaniu ludzi mówiących po francusku lub angielsku, z którymi mógłby porozmawiać bez pośrednictwa tłumacza; do niezbyt odległego od Shenzhen Hong Kongu dociera tylko raz. Udaje mu się odwiedzić również Kanton, gdzie zostaje zaproszony do zwiedzenia innego studia animacji i to właściwie tyle, co widzi podczas swojej drugiej podróży do Chin.

Większość czasu spędza w pracy, poprawiając niekończące się sterty rysunków, po czym wraca do hotelu, czyta książki, próbuje rysować i cierpi na częste bóle brzucha. Najwięcej radości sprawiają mu restauracje i obfitość egzotycznego jedzenia, dość często widzimy, jak zajada się kolejnym egzotycznym przysmakiem w rodzaju potrawki z psa czy stuletnich jaj, zamawiając najczęściej na migi lub pokazując obrazki w menu. Aby nie zgnuśnieć i pozbyć się brzucha, ćwiczy na siłowni. W skrócie: zachowuje się jak człowiek w roboczej delegacji. Nie zwraca zbytniej uwagi na egzotyczne otoczenie, chyba że wydarzy się coś naprawdę absurdalnego. Nie epatuje czytelników architekturą, nie zapełnia kadrów scenkami rodzajowymi, przedstawia zwykłe, szare życie szarego człowieka, którego praca zmusiła do pobytu w niezbyt dla niego zrozumiałym, ale możliwym do ogarnięcia miejscu. Bywa nudny i banalny, do czego sam się zresztą wielokrotnie na stronach komiksu przyznaje, ale to właśnie dzięki temu udaje mu się osiągnąć specyficzny efekt: pozwala czytelnikowi wtopić się w świat, zaznać egzotyki od najmniej egzotycznej strony – wszyscy czasem lubią wypić i pośpiewać, a czasem ze zmęczenia zasypiają w pracy z twarzą na biurku.

– Zwykle jadę zupełnie nieprzygotowany, licząc, że wszystkiego, co będzie mi potrzebne, dowiem się na miejscu. Jedynie z Koreą Północną było inaczej. Próbowałem się jakoś przygotować. Ostatecznie okazało się, że najlepiej spełniło tę funkcję „1984” Orwella. Czytanie tej książki tam na miejscu robi naprawdę wstrząsające wrażenie.

Plansza z „Pjongjang” / Kultura Gniewu 2013„Pjongjang”, relacja z podróży do Korei Północnej, okazała się niespodziewanie międzynarodowym bestsellerem. Korea to miejsce jeszcze bardziej nudne i przygnębiające niż Chiny. Znów spędzamy czas głównie w hotelach i na korytarzach studia animacji. Gdzieniegdzie autorowi udaje się zauważyć dziwaczne wypaczenia obowiązującego w Korei systemu, ale podobnie jak w Chinach, wcale się na nich nie skupia. Wiszące na ścianach niekończące się serie portretów Kimów nie stają się dla niego okazją do politycznych dywagacji, raczej traktuje je jako punkt wyjścia do zabawy graficznej, pozwalającej na chwilę zapomnieć o nudzie. Nie jest zainteresowany wnikaniem w sekrety dyktatury, skazany jest zresztą na nieustające pośrednictwo przewodnika i tłumacza, którzy oprowadzają go po z góry wytyczonych ścieżkach.

– Pracowaliśmy w Korei z tymi nielicznymi szczęśliwcami, którzy zdawali sobie sprawę z istnienia zewnętrznego świata, ale nawet oni widzieli wszystko przez pryzmat podawanej im od dzieciństwa propagandy. Kiedy rozmawiałem z jednym z nich o Paryżu, dowiedziałem się, że to puste, brudne miasto z dziećmi żebrzącymi na ulicach – dokładnie tak opisują Paryż koreańskie media. W ciągu trzech miesięcy udało mi się wyciągnąć od mojego przewodnika zaledwie kilka bardziej osobistych opinii, przez większość czasu nie wychodził z narzuconej mu przez partię roli. W Birmie ludzie przynajmniej mogli słuchać radia, Koreańczycy, poza nielicznymi wyjątkami, w ogóle nie mieli pojęcia, co się dzieje na świecie. Byli zupełnie odcięci.

To poczucie odcięcia dominuje także w komiksie, kadry wypełnione monumentalnymi budowlami, niekończące się marmurowe korytarze reprezentacyjnych budowli, żołnierze na rogach ulic, wszystko to sprawia niezwykle przygnębiające wrażenie (zwłaszcza oddane w tuszu i ołówkach), które mija tylko dzięki kolejnym beznamiętnym obserwacjom Guya, przyglądającego się z równym brakiem zaskoczenia kobietom łapiącym motyle i ogródkom warzywnym na dachach wieżowców. Jak łatwo się domyślić, w samej Korei komiks nie wzbudził większego zachwytu.

Z „Kronik jerozolimskich” / Kultura Gniewu 2014

– Rozmawiałem kiedyś z dziewczyną, która przyszła na moje spotkanie autorskie. Okazało się, że trafiła do Korei parę lat później i opowiadała, że kiedy zdarzyło jej się wspomnieć o moim komiksie, ludzie patrzyli na nią tak, jakby zaraz mieli wsadzić ją do więzienia. Jestem pewien, że przesadzała, ale raczej nie wrócę tam, żeby to sprawdzić. Chociaż chętnie odwiedziłbym ten kraj po upadku dyktatury, żeby spotkać tych samych ludzi, dowiedzieć się, co naprawdę wtedy myśleli. Zwłaszcza jeśli mogliby wtedy przeczytać mój komiks. W Chinach przynajmniej wydano pozwolenie na publikację „Shenzhen”, choć z niewyjaśnionych przyczyn książka będzie krótsza o cały początek, jakieś 30 stron.

Plansza z „Kronik birmańskich” / Kultura Gniewu 2008Następna podróż zaprowadziła go do Birmy.
– To już była zupełnie inna sprawa – towarzyszyłem żonie i opiekowałem się naszym dzieckiem. Pojechała tam pracować dla „Lekarzy bez Granic”, a ja zajmowałem się w tym czasie Louisem i próbowałem się zaaklimatyzować. Bardziej przejmowałem się w tym czasie rolą ojca niż poznawaniem Birmy.

Widać to również w samym komiksie. Momentalnie po przyjeździe do stolicy Delisle zaczyna zwracać uwagę na kulturowe różnice i drobiazgi, które mogłyby się okazać groźne dla dziecka. Poznawanie miasta zaczyna od miejsc, w których można kupić pieluchy i żywność, zachowuje się jak prawdziwy mieszczański ojciec, próbujący zaaklimatyzować się w nowym miejscu. Już nie widzi świata z perspektywy znudzonego robotnika najemnego, teraz musi uważać na wszystko i wszystko zauważać, by nie narazić syna. Poznaje Birmę młodych matek, zawsze chętnych, żeby zagadać do nieznanego niemowlaka w wózku. Młody ojciec nagle zaczyna także odczuwać potrzebę wyjaśniania świata. Przestają go zadowalać powierzchowne obserwacje, stara się docierać do sedna otaczających go zjawisk. W komiksach zaczynają się pojawiać wyjaśnienia historyczne, próby znalezienia szerszych kontekstów. Louis zresztą stał się później także bohaterem całego cyklu niemych opowieści rysunkowych, rozpoczętych „Louisem na plaży”.

– Zawsze chciałem rysować nieme komiksy, od takich zaczynałem. Moje pierwsze komiksy, jak wydany właśnie w Polsce „Albert i Alina”, mają największy związek z moją pracą jako animatora. Od zawsze byłem zafascynowany kwestiami oddawania ruchu na obrazach, więc to w sumie dwadzieścia sześć niemych filmów animowanych, w których ćwiczyłem różne techniki. Zawsze czułem się bardziej rysownikiem niż pisarzem – mogę sobie puścić muzykę i pogrążyć się w rysowaniu. Książki o podróżach natomiast wymagają ode mnie absolutnego skupienia, muszę co chwilę zaglądać do notatek, zastanawiać się nad dialogami. Ale lubię to robić, pisząc „Kroniki jerozolimskie”, nie wiedziałem, że skończę z 300-stronicową księgą, kiedy jednak już znalazłem właściwą perspektywę – przypomniała mi się historia o tym, jak szukałem pieluch dla córeczki – to ruszyła lawina. A im więcej opowiadałem, tym więcej musiałem wyjaśniać, żeby czytelnik poznał kontekst. Sytuacja w tym mieście jest niezwykle skomplikowana, a mnie jak zwykle zależało na tym, by wszystko wytłumaczyć jak najprościej.

Muzułmańskie wesele w „Kronikach jerozolimskich” / Kultura Gniewu 2014

W „Kronikach jerozolimskich” Delisle jeszcze silniej wchodzi w rolę ojca, tym razem już dwójki dzieci, a roczny pobyt w mieście zaczyna od wynajęcia mieszkania w dzielnicy arabskiej. Już sama ta lokalizacja daje mu unikalną perspektywę (na przykład usypianie małego dziecka, gdy za oknem muezzin nawołuje do modłów), a poprzednie podróże dostarczają sporego materiału porównawczego (możemy się na przykład dowiedzieć, że Jerozolima w szabat jest równie wymarła jak Pjonjang w każdy dzień tygodnia). Tak jak ci, którzy mieszkają tu od urodzenia, musi pogodzić się z dziesiątkami punktów kontrolnych, blokadami. Tak jak oni, porusza się po mieście zatłoczonymi busami, je te same kebaby, posyła dzieci do tych samych przedszkoli. Uczestniczy w wydarzeniach politycznych, jest świadkiem obrzucania żołnierzy kamieniami, ale znów – nie pisze o tym w komiksie po to, by zająć jakieś stanowisko, to po prostu rzeczy, które przytrafiły mu się w drodze do domu. 

Szkic z Jerozolimy / guydelisle.com

Cztery podróżnicze opowieści Delisle’a wywracają do góry nogami koncepcję zaangażowanego dziennikarstwa komiksowego, pokazując świat zwykłych, zmęczonych pracą ludzi, egzystujących w każdym zakątku świata, niezależnie od tego, jaki w danym miejscu obowiązuje ustrój. Jego historie pozwalają spojrzeć na nieznane miejsca z innej perspektywy – ani podróżniczej, ani dziennikarskiej – z perspektywy człowieka, zmuszonego do pracy i życia w pozornie niezrozumiałym miejscu. Najgroźniejsze miejsca na planecie, widziane jego oczami, stają się bardziej ludzkie – jak wszyscy, stara się po prostu wykonywać dobrze swoją robotę i wtopić w otoczenie, by nikomu nie sprawiać problemów. 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.