Totalitaryzm miłości

8 minut czytania

/ Film

Totalitaryzm miłości

Marceli Szpak

Lanthimos tworzy w „Lobsterze” kolejną surrealistyczną wizję świata. Uwypuklając współczesne tendencje, zmusza widza do przemyślenia przekonań na temat miłości

Jeszcze 2 minuty czytania

Yorgos Lanthimos nie jest reżyserem, który chciałby coś publiczności ułatwić. Nie zabawia, nie flirtuje, nie tłumaczy, wymierza kolejne, precyzyjnie odmierzone uderzenia i wprawia w długotrwały dyskomfort. Nakręcony w 2009 roku „Kieł”, który przyniósł mu ogólnoświatowe uznanie i wiele wyróżnień na najważniejszych festiwalach filmowych, to brutalne studium totalitarnej rodziny, rządzonej przez ojca, który trzyma swoją żonę i trójkę prawie dorosłych dzieci w niewoli, odcinając ich od jakichkolwiek kontaktów ze światem zewnętrznym. W kilkunastu statycznych ujęciach, podkreślających klaustrofobiczność całej sytuacji, grecki reżyser pokazał prawdziwie antyczną tragedię, w której rodzicielska nadopiekuńczość prowadzi do przelewu krwi, kazirodztwa, narastającego szaleństwa i ostatecznie rozpadu rodziny, zbudowanej wokół niemożliwego do utrzymania ideału. Sięgając po taktykę szoku i łamiąc kilka filmowych tabu, Lanthimos zdołał wykreować zapadający w pamięć obraz, w którym makabra i bolesne, naładowane emocjami sceny, wymagające od aktorów ogromnego wysiłku, zderzają się z chwilami skrajnego absurdu, niezręcznego humoru i sztywnych dialogów, które tylko podkreślają dziwaczność i nierealność filmowanych zjawisk.

Podobną metodę przyjmuje w swoim najnowszym filmie: już pierwsza scena „Lobstera” przypomina, że mamy do czynienia z twórcą, który lubi zacząć od trzęsienia ziemi, a potem stopniować napięcie. Chwilę po tym, gdy osoby wrażliwe na cierpienie zwierząt opuszczą kinową salę (to naprawdę ostatni moment), poznajemy głównego bohatera – Davida (Colin Farrell, w całej swojej fizyczności, z obwisłym brzuchem i zgarbionymi plecami). To mniej więcej czterdziestokilkuletni mężczyzna, którego właśnie opuściła żona, zostawiając mu na pociechę psa, który w poprzednim życiu był jego bratem. Świat, w którym żyje David, nie jest do końca normalny, ludzie niepotrafiący znaleźć miłości zamieniani są w nim w zwierzęta, a samotność jest ściśle wzbroniona. Tym samym odejście żony stanowi dla Davida dość spory problem – zgodnie z obowiązującym prawem ma czterdzieści pięć dni na znalezienie nowej drugiej połowy. Udaje się w tym celu do rządowego ośrodka (jednego z wielu, jak można przypuszczać), gdzie w warunkach przypominających luksusowy hotel kojarzone są pary. Na samym początku deklaruje, jakim zwierzęciem chciałby zostać w przypadku niepowodzenia, odbiera uniform hotelowego amanta i rozpoczyna sześciotygodniowy turnus w poszukiwaniu miłości.

Tam, gdzie moglibyśmy spodziewać się komedii romantycznej, Lanthimos oferuje zjadliwą satyrę na współczesne opętanie „idealną miłością”, mierzoną całkowitą zgodnością w gazetowych i internetowych testach dla par. Ośrodek zapełniają nieszczęśliwe ofiary systemu, w którym wszystko zaprojektowano dla dwojga (lub trojga, ponieważ dziecko pomaga rozwiązać konflikty), zmuszone do jak najszybszego wykazania się zdolnością do miłości, w przeciwnym wypadku grozi im całkowite (i dosłowne) zezwierzęcenie. Nic dziwnego, że ludzie w takiej sytuacji bywają skłonni do desperackich czynów, udawania schorzeń lub zainteresowań, byle tylko nawiązać jakąś więź z drugą osobą. Galeria postaci w „Lobsterze” obejmuje: kobietę bez uczuć (doskonała Angeliki Papoulia, która po utrzymanych na granicy histerii rolach w dwóch poprzednich filmach Lanthimosa – „Kle” i „Alpach” – tym razem gra całkowicie kamienną twarzą i morderczym spojrzeniem); kulejącego młodzieńca, którego matka została zamieniona w wilka; sepleniącego pięćdziesięciolatka ze skłonnością do masturbacji (John C. Reilly w wyjątkowo nieprzeszarżowanej roli); dziewczynę z pięknymi włosami i nieznośną koleżanką; oraz rządzącą tym wszystkim kierowniczkę ośrodka, która próbuje podchodzić do swej funkcji z jak największym entuzjazmem (znana z „Broadchurch” Olivia Coleman tym razem jako łagodniejsze wcielenie siostry Ratched z „Lotu nad kukułczym gniazdem”). Ich dni wypełnione są nauką rytuałów miłości oraz podstaw codziennego obcowania z drugim człowiekiem, co daje reżyserowi wiele okazji do stworzenia niezręcznych, humorystycznych sytuacji, w których zażenowanie działaniami bohaterów walczy o lepsze ze współczuciem.

„Lobster”, reż. Yorgos Lanthimos

W świecie zniewolonym totalitaryzmem miłości musi istnieć też jakiś ruch oporu. Po lasach wokół ośrodka, oprócz licznych zwierząt puszczonych samopas po zakończeniu nieudanych turnusów, kryją się też zbiedzy. Aby przetrwać w tym pełnym niebezpieczeństw środowisku, kierują się kilkoma ścisłymi regułami, wśród których najważniejsza rolę odgrywa całkowity zakaz miłości wśród uciekinierów. Kary za jego złamanie są okrutne i bezwzględnie egzekwowane. W wyniku różnych okoliczności, David zmuszony jest poznać także i tę stronę rzeczywistości, pech w tym, że podczas pobytu w lesie wreszcie udaje mu się odnaleźć miłość i to z wzajemnością.

Napędzająca obie strony konfliktu obsesja miłości (także pod postacią całkowitego odrzucenia tego zjawiska), zamknięta zostaje ponownie w statycznych kadrach, wypełnionych wyśmienicie balansującymi na granicy komedii i dramatu aktorami, zmuszonymi przez Lanthomosa do sporej dawki ekshibicjonizmu. W obiektywie Thimiosa Bakatakisa, który współpracował z reżyserem również przy jego poprzednich filmach, każdy z desperatów zamieszkujących ten świat jest tak samo żałosny, śmieszny i godny współczucia. Nieważne, czy próbujesz podrywać kogoś na rozmowy o psie, na taniec, na litość lub brak uczuć, wszyscy robimy to samo – udajemy kogoś, kim nie jesteśmy, żeby „Lobster”, reż. Giorgos Lanthimos. Francja, Grecja, Wielka Brytania 2015, w kinach od 26 lutego 2016„Lobster”, reż. Yorgos Lanthimos. Francja, Grecja, Wielka Brytania 2015, w kinach od 26 lutego 2016znaleźć kogoś takiego, jak my. Dostosowujemy się do siebie nawzajem za pomocą półprawd i kłamstw, po czym nazywamy to idealnym zgraniem oraz miłością. Prawdziwa miłość natomiast – przynajmniej w świecie Lanthimosa, który od samego początku podważa w swoich filmach skuteczność mowy jako narzędzia komunikacji międzyludzkiej – wymaga przełamania bariery języka i wejścia w porozumienie za pomocą gestów, dotyku, systemu skomplikowanych kodów, zrozumiałych jedynie dla dwojga osób. Tylko tak można stworzyć idealną parę, choć trzeba być przy tym także gotowym na krańcowe poświęcenia.

Bawiąc się różnymi konwencjami, przywołując obrazami zarówno „Śmierć w Wenecji”, jak i „Lśnienie”, przechodząc od satyry do parodii kina akcji – która owocuje jedną z najmocniejszych emocjonalnie scen, obrazującą jak łatwy jest rozpad pozornie wiecznego i zgodnego małżeństwa – Lanthimos tworzy w „Homarze” kolejną surrealistyczną wizję świata, odrobinę alternatywnego wobec naszej rzeczywistości. Uwypuklając współczesne tendencje, zmusza widza do przemyślenia przekonań na temat miłości i odrzucenia stereotypowego spojrzenia na to, co może łączyć dwoje ludzi. Szaleństwa popełniane z porywów serca otoczone są w tym filmie dystopijną klamrą, światem, w którym nie ma miejsca na silent disco, leżenie w pokoju i gapienie się w sufit, samotne łażenie po mieście czy zakupy w galeriach handlowych. Komercyjny terror idealnego uczucia, źródło miliarda facebookowych statusów w Dzień św. Walentego wciąż jeszcze będzie wisiał w powietrzu, gdy „Homar” pojawi się w polskich kinach. Może nie jest to idealny film na spóźnioną walentynkową randkę, romantyzmu w nim bowiem tyle, co w „Gorzkich godach”, warto go jednak obejrzeć ze swoją drugą połową i zastanowić się, czy przypadkiem nie jesteśmy częścią tego świata.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.