Panuje powszechna zgoda co do tego, że Will Eisner to jeden z komiksowych klasyków, bezkompromisowy eksperymentator, który wywarł olbrzymi wpływ na całe pokolenia twórców i kształt komiksowego medium, jeden z ojców współczesnej sztuki komiksowej. To jemu zawdzięczamy popularyzację terminu „powieść graficzna”, to jego komiksy poświęcone małym, przyziemnym sprawom przetarły szlak tym, którzy nie chcieli opowiadać o superbohaterach czy przygodach w undergroundzie; to nim zachwyca się Scott McCloud w książce „Zrozumieć komiks”. Do fascynacji jego dokonaniami przyznają się nie tylko najważniejsi komiksowi twórcy, jak Harvey Peckar czy Art Spiegelman, wpływy Eisnera znajdziemy również w kinie, na przykład w klasycznym „Francuskim łączniku” Williama Friedkina, gdzie pojawiają się ujęcia, będące hołdem dla niezwykle popularnej w latach 40. i 50. serii komiksowej „The Spirit”, dzięki której Eisner zaistniał. (W latach dwutysięcznych seria doczekała się hollywoodzkiej ekranizacji w reżyserii kolejnej legendy komiksu, Franka Millera, autora „Sin City”).
Will Eisner, „Żyd Fagin”. Przeł. Jacek Drewnowski,
Wydawnictwo Egmont, 136 stron, w księgarniach
od czerwca 2014Co z Eisnera ma dziś zwyczajny czytelnik, niekoniecznie zainteresowany historią gatunku? W wydanym przez Egmont komiksie „Żyd Fagin”, jednym z jego ostatnich, mamy do czynienia z alternatywną historią jednej z najbardziej pogardzanych postaci w dziejach literatury. Od razu rzuca się w oczy wszechobecna sepia. To klasyczny Eisnerowski chwyt, zastosowany po raz pierwszy już w 1978 roku, kiedy to sześćdziesięciojednoletni twórca, który wiele lat wcześniej zerwał wszelkie więzi z korporacyjnym światem przemysłu komiksowego, poświęcając się tworzeniu poradników dla wojska i innym komercyjnym próbom wykorzystania swojego medium, zaskoczył wszystkich potężnym tomem, zatytułowanym „Umowa z Bogiem”.
W czasach, gdy rynek komiksowy podzielony był między czarno-biały underground i olśniewające coraz intensywniejszą kolorystyką komiksy superbohaterskie, Eisner ograniczył swoją paletę do zgaszonych odcieni brązu. „Zależało mi na stworzeniu poczucia intymności pomiędzy mną i odbiorcą, chciałem, by czytelnik poczuł się jak podczas rozmowy prowadzonej ściszonymi głosami”, wyjaśniał wiele lat później, gdy z powodzeniem udało mu się zastosować ów chwyt w wielu komiksach. Eisnerowskie kolory momentalnie transportują czytelnika w przeszłość, niezależnie od tematyki opowieści narzucają czytanie podszyte nostalgią, podkreślają historyczny dystans dzielący nas od Nowego Jorku w latach 30. i 40., czy też dickensowskiego Londynu, jak w przypadku „Żyda Fagina”. Skąpane w sepii kadry przywołują dawno zapomniane miejsca, sceny i sytuacje, nadając im klimat właściwy na wpół zatartym wspomnieniom.
Will Eisner, „Nowy Jork. Życie w wielkim mieście”
Eisner eksperymentuje nie tylko z kolorem, jego twórczość można rozpoznać także dzięki charakterystycznemu liternictwu – wielkim trójwymiarowym bryłom liter, które często stanowią część scenografii (kilkadziesiąt lat później zachwyci się tym pomysłem Hollywood, a eisnerowskie zabawy z fontem pojawią się w czołówkach wielu filmów – dość przypomnieć „Azyl” Davida Finchera). Taka technika pozwala mu w wielu przypadkach zrezygnować z klasycznych dymków z wypowiedziami i nadać słowu pisanemu tę samą rangę, co rysunkom. Choć jego postacie bywają dość gadatliwe, a autor nie stroni od rozbudowanych partii narracyjnych, dzięki eksperymentom z liternictwem odbiorca właściwie nigdy nie ma wrażenia, że komiksy Eisnera są przeładowane tekstem. Wzrok sunie po planszach bez żadnych przeszkód, tekst idealnie przenika się z grafiką, zaś specyficzna metoda kadrowania, zastosowana po raz pierwszy w „Umowie z Bogiem” i polegająca na pozbyciu się wszelkich obramowań, nadaje jego komiksom unikatowy rytm.
Will Eisner / fot. Alan Light, CC BY 2.0„Interesuje mnie tylko przeszłość. To, jaka była, to, że pozostaje niezmienna”. Takie credo towarzyszyło Eisnerowi właściwie przez cały drugi etap kariery, rozpoczęty „Umową z Bogiem” i trwający aż do śmierci autora. Jego komiksy to wehikuły czasu, pozwalające spojrzeć na chaotyczną epokę lat 30. i 40. z perspektywy naocznego świadka, amerykańskiego Żyda żyjącego w wielkim mieście, próbującego jakoś przetrwać czasy wielkich kryzysów. To z Eisnerowskiego „Marzyciela” dowiemy się, jak wyglądały początki przemysłu komiksowego w Stanach, poznamy wnętrza „warsztatów”, w których nisko lub wcale nieopłacani rysownicy tworzyli postacie ikoniczne dla współczesnej popkultury, to z Eisnerem odwiedzimy najbiedniejsze dzielnice Nowego Jorku i wysłuchamy przygnębiających historii ich mieszkańców. Eisner zachowuje się jak wytrawny reporter, wysłuchuje tych, których nikt nigdy nie słuchał, z empatią przekazuje opowieści o ludziach, którzy popełniają samobójstwo, nie mogąc doczekać się czeku z zapomogą, za pomocą swego medium uwzniośla ubogich i przywraca im godność. Nie ma tu czarno-białych sytuacji, ludzi, którzy byliby jednoznacznie źli lub jednoznacznie dobrzy, każdy człowiek stanowi dla niego sumę przypadkowych wyborów i ich konsekwencji, a „za każdym rozświetlonym nocą oknem kryją się jakieś dramaty i tragedie, które warto opowiedzieć”.
Miasto jest dla Eisnera nieustającą inspiracją, źródłem ciągłego zachwytu i przerażenia, naturalnym środowiskiem człowieka. Interesuje go to, co zwyczajne, przyziemne, nie daje się nabrać na blichtr wieżowców i wielkomiejskiej architektury. „Kiedy pokazuję w moich książkach miasto, widzimy latarnie, hydranty, ścieki i kanały. Pokazuję narożne ulice i partery budynków, nie ma u mnie żadnych spojrzeń w górę. Tak właśnie odróżnia się mieszkańców od turystów: mieszkaniec miasta zawsze patrzy w dół, przed siebie, na chodnik, nie zadziera głowy, by podziwiać architekturę, wie, że miasto jest najbardziej interesujące i groźne na poziomie ulicy”. Miasto to w tych komiksach mroczna dżungla, w której na każdym kroku może przydarzyć się coś, co odmieni życie, i tak też Eisner traktuje wypożyczony od Dickensa Londyn, opisując własną wersję historii okrutnego Żyda, który znęcał się nad Oliverem Twistem. To miasto, jego uprzedzenia i fobie stworzyły Fagina, to Londyn odpowiada za jego bezwzględne wybory, to mieszkanie w tym miejscu zmusiło go do tego, by stał się potworem. Fagin, prześladowany z powodów rasowych i ekonomicznych, spędza całe życie na samym dnie miasta, w piwnicach, zagrzybionych norach, musi zmagać się z wszechobecną pogardą. Nic dziwnego, że w końcu postanawia się na mieście zemścić. Eisner nie próbuje go usprawiedliwiać ani bronić, mówi po prostu, że w miastach takie sytuacje i tacy ludzie to codzienność – czy jest to miasto z XIX-wiecznej powieści, czy Nowy Jork z jego wspomnień. Jedyne, co możemy zrobić, to spróbować zrozumieć, co spycha ludzi na miejski margines.
To najważniejsza cecha jego twórczości: nieprzebrane pokłady współczucia i empatii dla tych, którym się nie powiodło. Dzieciaki z ubogich rodzin, szukające szczęścia w kratce ściekowej, starzy ludzie, uwięzieni przez zniedołężnienie w rozsypujących się kamienicach, bezrobotni, siedzący na schodach przed domami, nieszczęśliwe młode małżeństwa – wszyscy ci ludzie mogą liczyć na to, że Eisner ich odnajdzie, spojrzy na nich z czułością i zmusi swojego odbiorcę do współczucia, nawet jeśli od opisywanych przez niego scen i wydarzeń dzielą nas całe dekady. „Zależy mi na tym, żeby moje komiksy czytali ludzie z pewnym życiowym doświadczeniem, tacy, którzy na własnej skórze odczuli, co oznacza bezrobocie, rabunek na ulicy czy pijacka burda w tramwaju. Moim modelowym odbiorcą jest sześćdziesięciolatek, któremu ukradziono portfel w miejskim autobusie. On na pewno zrozumie, co próbuję przekazać, opowiadając o tym, jak miasto wpływa na ludzi”. Miłość, z jaką Eisner traktuje całą ludzkość jest zaraźliwa, nie sposób wyjść na ulicę po lekturze jego komiksów i wciąż widzieć anonimowy tłum, szarą niezindywidualizowaną masę. Za każdą staruszką w podszytym wiatrem palcie, za każdym emerytem dokarmiającym gołębie, za każdym dzieckiem siedzącym z kartką na ulicy kryje się jakaś historia.
W czasach, gdy tak zwana „miejska impresja” staje się jednym z dominujących nurtów literackich, a sporą część facebookowych statusów stanowią opowieści oparte na schemacie „wyszedłem na miasto/do sklepu i…”, warto wrócić do człowieka, który widział miasto i żyjące w nim tłumy jak nikt inny. Czekają nas w tych komiksach tysiące niezapomnianych kadrów i opowieści o prostych ludziach, którzy próbują sobie jakoś radzić ze skomplikowaną rzeczywistością. Nie wspominając już o tym, że w całej historii sztuki nikt nie rysował piękniejszych tramwajów.
Wszystkie cytaty z wypowiedzi Eisnera pochodzą z książki „Eisner/Miller. Interview conducted by Charles Brownstein”, Dark Horse Books 2005.