Jak będzie w czarnym wku**ie

Jak będzie w czarnym wku**ie

Marceli Szpak

Eklektyzmowi muzyki tajemniczego brytyjskiego kolektywu Sault towarzyszy absolutnie spójny przekaz. Na każdym kroku przypomina on, że rewolucja ciągle trwa. I tańczy

Jeszcze 2 minuty czytania

Perfekcyjną pułapkę poznajemy po tym, że mimo świadomości istnienia pułapki pakujemy się w nią z pełnym entuzjazmem i zachwytem. Wreszcie ktoś o nas pomyślał i zaprojektował pułapkę dla nas idealną. Sault to taka pułapka na muzycznych nerdów i snobów w średnim wieku, postawiona na trójkącie z trzech T: Tajemnicy, Tańca i Treści. Tajemnica to rzecz jasna najpierwszy atraktor. Pokolenie wychowane na The Residents, Ghost czy Goat niemal zawsze się weźmie na artystę w masce, zwłaszcza jeśli w rozplotkowanym celebryckim XXI wieku, gdzie każda gwiazdeczka ma zdanie na każdy temat, ów artysta stosuje na sobie stuprocentowo szczelną politykę no platform z jakimikolwiek mediami.

Sault są w tym uparci do tego stopnia, że jedyne, co o nich wiadomo, to tyle, że są z Wielkiej Brytanii (chyba), że nagrali cztery wspaniałe płyty w dwa lata (dwie w 2020) i mają kompletnie wywalone na promocję, łącznie z graniem na żywo. Fankom pozostaje podziwianie spójnej identyfikacji wizualnej zespołu, opartej na czerni i prostej symbolice oraz nielicznych teledysków na tubce, robionych bez wyjątku przez amatorów, którzy poczuli wewnętrzną potrzebę dołożenia czegoś do zjawiska znanego jako Sault. Sytuacji nijak nie ułatwia, że ich debiutancka płyta zatytułowana jest „5”, co każe postawić pytania o cztery wcześniejsze, druga nosi skromny tytuł „7”, a obie tegoroczne zwą się „Untitled” i tak naprawdę pomimo dwumiesięcznej przerwy, jaka dzieli ich wydanie, są jednym, doskonale spójnym politycznym concept musicalem. Witamy w pułapce.

Zatrzaskuje się ona bardzo delikatnie. Afrobeatowy początek „Untitled (Black Is)” z miejsca ustawia Sault jako spadkobierców rewolucji Feli Kutiego. Na tle okrzyków „Precz z kłamstwami”, „Rewolucja już tu jest” spokojny kobiecy głos Sault, untitled (Black Is), Forever Living Originals 2020Sault, „Untitled (Black Is...)”,
Forever Living Originals 2020
przypomina, że czerń to bezpieczeństwo, to życzliwość, to łódź ratunkowa w trudnych czasach, to matka, ciotka, babcia, to coś, co przetrwa wszystko. Jak dotąd całkiem znajoma pułapka. Nowa fala politycznego Black Pride od Antibalas przez Algiers po Little Simz i Kendricka Lamara to w końcu jeden z najdynamiczniejszych i najciekawszych muzycznie i społecznie nurtów współczesnego popu. Sault zdaje się w nim wygodnie mieścić. Do chwili, kiedy wjeżdża następny numer – „Stop Dem”, gdzie z afroinspiracji zostaje tylko chóralny zaśpiew. Cały numer stoi na breakbeatowej perkusji, kwaczącym klawiszu i wściekłości wokalu, której mógłby pozazdrościć Saul Williams. Szukacie numeru zdolnego wywołać rewolucję w 2020? To właśnie ten: „To my jesteśmy prawdziwi i nie wierzymy w zło (zatrzymaj ich) / Wiemy, że się nas boisz, ale to nie powód, by nas zabijać (zatrzymaj ich) / Będzie to trwało latami, ale nie zdołacie nas uciszyć (zatrzymaj ich)”. W roku potężnych przemów czarnych artystów i działaczy, w roku brutalnych zamieszek i tragicznych śmierci Afroamerykanów odstrzeliwanych dla sportu przez policję, w roku, gdy rasizm znowu wykipiał i nie da się już dłużej udawać, że cokolwiek się w ostatnim półwieczu w tych kwestiach zmieniło, Sault – w odróżnieniu od nieco bardziej bojowo nastawionej raperskiej braci, która siłami klasyków przypomniała w tym roku, że „Fuck the Police” i nawoływała do starć bezpośrednich – sugeruje, że długi cierpliwy marsz to także skuteczna metoda.


Wydawać by się mogło, że reszta płyty będzie kontynuować ten minimalizm środków, połączony z precyzyjnym przekazem politycznym, ale nic z tego oczywiście, bo jesteśmy w pułapce, a kolejny numer to rasowe R’n’B, z przebojowymi harmoniami wprost z cukierkowych przebojów lat 90. oraz dziewczyną, która w innym kontekście zostałaby zapewne gwiazdą na skalę Solange. Problem oczywiście, że gdy przebojowa piosenka ma tekst o tym, że „Niesiemy wam rewolucję/ urodziliśmy się, by rządzić/ zmiana jest nieunikniona”, to rynek z automatu skazuje ją na żywot niszowy. A Sault to skład, który potrafi zaprosić na gościnkę pierwszoligowca z toplisty, pokroju Michaela Kiwaniuki, który solowymi kawałkami wykręca jakieś niewyobrażalne dla twórców zaangażowanych politycznie ilości odtworzeń na streamach i tubkach, nagrać z nim wspaniałego funkującego afrobangera „Bow” i puścić to z amatorskim fan-videm, pokazującym policjantów pałujących czarnych w różnych zakątkach świata, co w sumie gwarantuje, że nie zobaczy tego więcej niż 20 tysięcy osób. A na płycie tuż po nim wchodzi działaczka społeczna z Islington, Laurette Josiah, zajmująca się na co dzień opieką nad dziećmi z rodzin najuboższych, i spokojnie, racjonalnie tłumaczy, że „przeszliśmy długą drogę/ Odbyliśmy wszystkie wymagane dyskusje/ wszyscy nas olali/ nikogo to nie obchodzi/ czas na pokolenie troski”. Szkoła skutecznego wbijania refleksji w taneczny nastrój, lekcja pierwsza.

I tak jest z każdym tańcem na „Untitled (Black Is), czy będzie to zbudowana na wyciu radiowozów samba „Don’t Shoot Guns Out”, czy perfekcyjna niemal soulowa pościelówa „Wildfires”, za którą każda agencja reklamowa gotowa byłaby zapłacić babiliony, by wspomogła jakiś produkt. Muzyczną ekstazę i swobodne podrygiwania zawsze przerywają teksty, bo jednak rzadko się zdarza, by soul opowiadał o zakrwawionych mordercach z policyjnymi blachami, a samba błagała: „Nie strzelajcie do nas, jesteśmy niewinni”. Eklektycznej mieszance stylistycznej na tej płycie dorównuje jedynie absolutna homogeniczność przekazu, który na każdym kroku przypomina, że rewolucja ciągle trwa, istnieje i tańczy, a prześladowane mniejszości nie pozwolą na uciszenie swojej kultury i korporacyjne przejęcie środków ekspresji.

Ale to oczywiście nie koniec, bo jak już zostało wspomniane, „Untitled” to album dwupłytowy i jak „(Black Is)” można potraktować jako taneczną opowieść o tym, co doprowadziło do wrzenia, skąd potrzeba dania głosu i wyrażenia długo kumulowanych frustracji, tak „(Rise)” to musical o tym, jak Sault, untitled (Rise), Forever Living Originals 2020Sault, „Untitled (Rise)”,
Forever Living Originals 2020
będzie w czarnym wkurwie. Tylko że znów wszystko jest na odwrót, niż człowiek by się spodziewał, bo przecież ostatnim brzmieniem, jakie kojarzy się z wezwaniem do walki, są sacharynowe disco smyczki, wielogłosy, których pozazdrościłyby The Supremes i słodkie fleciki. A tak właśnie rozpoczyna się „(Rise)”. Perfekcyjnie wyszlifowanym głosem czarnej diwy spokojnie wyjaśnia, że „nadszedł czas walki/ nie cofniemy się o krok”, a cały numer finiszuje w transowych plemiennych bębnach, zapowiadających nadejście czarnej armii. Bębny, ich jednoczący, ustadniający rytm, to dominanta tego albumu, lekcja pobrana przez Sault zarówno u wzmiankowanego już Kutiego, jak i w zapoconych technopiwnicach, a taniec staje się zarówno narzędziem walki, jak i sposobem na odzyskanie własnego człowieczeństwa oraz apelem poległych, o czym dobitnie zaświadcza „I Just Want To Dance” z tekstem „Muszę jakoś się wydostać/ z sieci wszystkich kłamstw/ Muszę znaleźć jakiś sposób/ gdy codziennie giną bliscy”.


Minimalizm produkcji z „(Black Is)” ustępuje na drugim albumie przed niemal broadwayowskim rozmachem środków. Prawie każdy numer rozpisany jest na liczne głosy i instrumenty. Wyczulone ucho wychwyci ukłony w stronę piosenek z „Ulicy Sezamkowej”, a drugie, nie mniej czułe, zdziwi się cytatami z Boards of Canada. Właściwie nietrudno sobie wyobrazić każdą kompozycję z „(Rise)” jako kawałek na scenę, aktorów i wielkie widowisko. Próbował tego kilka lat temu w podobnym muzycznym idiomie szwedzki Goat, zafascynowany plemiennymi czarnymi brzmieniami, dając jedno z najciekawszych widowisk muzycznych na świecie. Sault jednak ze swoją anonimowością i programową niewidocznością stawia na uruchomienie wyobraźni odbiorców. Robi to nadzwyczaj skutecznie, zwłaszcza w roku pozbawionym koncertowych wrażeń. Co oczywiście nie zmienia tego, że zapłaciłbym gruby pieniądz, by ich kiedyś na żywo zobaczyć. Od pół roku próbuję sobie wyobrazić te wszystkie dziewczyny, które tam śpiewają (na mojego czuja ze trzy), policzyć oczami, ile w końcu tam chodzi składów rytmicznych, zobaczyć, co jest z sampla (na moje ucho niewiele), a do czego ściągnęli całą kameralną orkiestrę. A rewolucyjna proludzka propaganda sączy się swobodnie. Pułapka idealna.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)