Tom Gauld, „Goliat”

Tom Gauld, „Goliat”

Marceli Szpak

Wojna, czekanie, bezsens, czyli komiks na listopad – gdyby Jim Jarmusch robił w historycznym fantasy, mógłby nakręcić z niego świetny film

Jeszcze 1 minuta czytania

Zdaniem zorientowanych w temacie biblioblogerów (pewnie nie będę miał w życiu zbyt wielu okazji do użycia tego potwornie pięknego słowa), historia Goliata to fałsz, przeinaczenia i remiks kilku opowieści, które mimo starań Ojców Kościoła nigdy nie chciały się złożyć w spójną całość. Według jednej z wersji tak naprawdę chodziło o konflikt pomiędzy Dawidem a królem Saulem, który z biegiem czasu i pod wpływem inwencji skrybów ewoluował w Goliata, którego znamy z mitologii chrześcijańskiej. Według kolejnej, uzasadnionej niespójnym tekstem Starego Testamentu, Goliata pokonał niejaki „Elchanan, syn Jaira z Betlejemu”. Furorę w środowisku amatorskich badaczy Biblii robi również queerowe odczytanie opowieści o walce Dawida z Goliatem, według którego miał być to finał gwałtownej kłótni pomiędzy parą kochanków. Wpisuje się to zresztą doskonale we współczesne próby analizowania postaci króla Dawida jako najważniejszego przedstawiciela mniejszości gejowskiej w Starym Testamencie.

„Goliat”, scenariusz i rysunki: Tom Gauld.
Fundacja Tranzyt, Centrala, Poznań,
96 stron, w księgarniach od września 2012
Biblijne źródła pozwalają na sporą dowolność w traktowaniu bohaterów tej – zdawać by się mogło – znanej wszystkim opowieści. Tekst podstawowy składa się zaledwie z kilku akapitów, z których dowiadujemy się głównie tego, że Goliat był nieokrzesany i nieobrzezany (znaczeniem tego problemu zajął się już kiedyś Ralf König), poznajemy również przebieg samej walki. Mając do dyspozycji tak skąpy materiał, można śmiało puszczać wodze fantazji i tak właśnie robi Tom Gauld. Jego opowieść o Goliacie to odwrotność mitu przekazywanego w szkółkach niedzielnych. Zamiast pokazywać bohaterską walkę mniejszego z większym, która od wieków dodawała otuchy ludziom stojącym w obliczu przeważających sił wroga, skupia się na pokazywaniu wojny jako nieustającej nudy i wyczekiwania.

W tej opowieści, jak w każdym porządnym antywojennym dziele, nie ma miejsca dla herosów. Tytułowy Goliat to zwyczajny, choć rzeczywiście rosły wojskowy urzędnik (zainteresowani burzliwą debatą na temat prawdziwego wzrostu mitycznej postaci? proszę tutaj), w którym dowódcy dostrzegają doskonałe narzędzie do prowadzenia wojny psychologicznej. Oderwany od biurka olbrzym ubrany zostaje w nieco wybrakowaną zbroję, uzbrojony we włócznię i w towarzystwie giermka odesłany na odcinek straszenia Izraelitów. I to właściwie wszystko, cała fabuła tego komiksu. Jest oczywiście też finał, ale akurat finał wszyscy znamy. Czterdzieści pięć stron „Goliata” pomiędzy wyruszeniem z obozu a „pojedynkiem” z Dawidem wypełnia oczekiwanie na nieuniknione.

Plansza z komiksu „Goliat”I na tych właśnie stronach w pełni ujawnia się mistrzostwo Gaulda. Patrząc na pełne bieli monotonne kadry, wypełnione schematycznymi, uproszczonymi postaciami, wbijając wzrok w niezmienny krajobraz, złożony z kilku skał, skupiając się na stawianych z benedyktyńską cierpliwością milionach drobniutkich kresek, z których składają się rysunki (dwa lata pracy, polegającej głównie na rysowaniu kresek, twierdzi autor) i ponurych brązach, jedynego oprócz bieli i czerni koloru w tym komiksie, czytelnik zaczyna odczuwać spore współczucie dla Goliata, który utknął w tej przygnębiającej sytuacji kompletnie wbrew własnej woli. Gdzieś tam za jego plecami toczy się normalne życie, inni żołnierze spędzają czas na radosnych walkach z niedźwiedziami lub świętowaniu urodzin dowódcy, on zaś jest skazany na coraz rzadsze towarzystwo swego giermka i spotkania z przypadkowymi pasterzami, którzy zabłąkali się w okolicy. Czterdzieści dni pobytu w pustce nie przynosi żadnych rozstrzygnięć, Izraelici wykazują zerowe zainteresowanie wyzywającym ich z gór olbrzymem, a dowództwo Filistynów coraz mocniej narzeka na brak wyników.

Wtedy na scenę wkracza Dawid. Celnie rzucony kamień kończy smutną opowieść o Goliacie, odmawiając mu jakiegokolwiek uwznioślenia. Nie dowiadujemy się też, co kieruje Dawidem, który po odcięciu głowy urzędnika odchodzi w swoją stronę. Okrucieństwo Izraelczyka wzbudza przerażenie w Filistynach, którzy rzucają się do ucieczki, i tak kończy się wojna. Nie dowiedzieliśmy się o niej niczego poza tym, że była przygnębiająco nudnym zajęciem.

„Goliat” Toma Gaulda to komiks, który oddziałuje na czytelnika przede wszystkim fizycznie. Poza przestawieniem tradycyjnego układu sił autor nie próbuje niczym zaskakiwać, skupia się natomiast na wykreowaniu jak najbardziej sugestywnej atmosfery przygnębienia i totalnego bezsensu wojennych działań, na dodatek udaje mu się to osiągnąć mistrzowsko prostymi środkami. Gdzieniegdzie pozwala sobie na odrobinę ponurego humoru, z którego zasłynął w komiksach publikowanych na łamach „Guardiana” oraz na blogu, „Goliat” jako całość przytłacza jednak smutkiem. Doskonały komiks na listopad; gdyby Jim Jarmusch robił w historycznym fantasy, mógłby nakręcić z niego świetny film.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.