Nie poddawaj się Nadziei

Marceli Szpak

Niektóre z plansz mogą kojarzyć się z japońskimi akwarelami i zapraszają do dłuższej kontemplacji, inne przywodzą na myśl psychodeliczne komiksy z lat 70. pełne groteskowo wykrzywionych twarzy, karykaturalnego przerysowania i wibrujących, intensywnych barw

Nie poddawaj się Nadziei

Jeszcze 2 minuty czytania

Nie poddawaj się Nadziei

„Księga pana Nadziei” to komiks, do którego można się błyskawicznie zniechęcić, zwłaszcza w trakcie pospiesznej lektury. Opus magnum Tommiego Musturiego, dzieło, którego stworzenie pochłonęło osiem lat życia fińskiego autora, początkowo odstrasza praktycznie wszystkim: statycznymi kadrami, monotonią kolorów, symboliką zrozumiałą jedynie dla twórcy i jego psychoanalityka, wyjątkowo irytującym bohaterem, mającym tendencję do ujmowania swoich rozterek w poetyckie przemyślenia. Bite dwieście stron użalania się nad sobą na tle jak zwykle przygnębiającej, wypranej z żywych barw skandynawskiej przyrody – oto pierwsze wrażenie, gdy podejdzie się do tego tekstu jako ilustrowanej narracji o życiu pewnego starego człowieka.

Warto jednak odsunąć na jakiś czas uprzedzenia i zmienić czytelnicze strategie, traktując ten komiksowy pięcioksiąg nie jak zwartą całość, opowiadającą jakąś historię, tylko jak antologię luźnych refleksji i przemyśleń, wizualnych wierszy, zamkniętych najczęściej w szesnastu kadrach, rozrzuconych na dwóch poziomych planszach. Wszystkie te opowiastki, wspomnienia, żale, sny, marzenia, fantazje seksualne, sny o potędze i koszmarne lęki spina w całość jedynie bohater, podmiot liryczny, początkowo bezimienny sześćdziesięciokilkulatek, którego poznajemy, gdy przysypia na hamaku, słuchając radiowych doniesień o katastrofie w Czarnobylu. Informacja ta właściwie nie ma na niego żadnego wpływu, człowiek ten dawno już stracił zainteresowanie światem zewnętrznym, materialnym, a tym, co napędza nieustającą gonitwę myśli i obrazów w jego głowie, jest on sam, jego życie, jego poczucie dojmującej porażki.

„Księga pana Nadziei”, scenariusz i rysunki: Tommi Musturi.
Przeł. Bożena Kojro, Timof i cisi wspólnicy, 228 stron, w księgarniach od marca 2015

Niełatwo wczuć się w jego położenie, przestawić na tryb nieprzerwanej autodeprecjacji. Satysfakcja z obcowania z Jackiem jest początkowo żadna – mówiąc językiem współczesności, Jack jest naprawdę męczącym bucem, który zapracował na swoją samotność i poczucie totalnej alienacji tym, że stawiając samego siebie w centrum własnego świata, przestał zauważać innych ludzi. Spójrzmy chociażby na jego żonę, która przez grubo ponad połowę komiksu jest tylko odległym kształtem i głosem dochodzącym spoza kadrów, organiczną przypominajką, że obiad, że skarpetki brudne, że trzeba wynieść śmieci, że kiedyś łączyły ich marzenia i pragnienia, a teraz pozostała im tylko smutna wegetacja w podwójnej samotności i oczekiwanie na zbliżającą się śmierć. Inni ludzie pojawiający się w myślach bohatera zasługują jedynie na zagładę – morduje ich w swoich fantazjach, wyobraża sobie katastrofy obejmujące całą planetę i prowadzące do wygubienia ludzkości, choć właściwie od dawna stracił z nią jakikolwiek kontakt, mieszkając z żoną w samym środku fińskiej głuszy.

Jack wypełnia pustkę swojego życia przede wszystkim jedzeniem i piciem (trudno znaleźć jakąś planszę, na której właśnie czegoś nie żuje lub nie pociąga z butelki), snuciem się po okolicy i podpatrywaniem przyrody, wygrzewaniem się w saunie i łowieniem ryb. Praktycznie wszystkie te zajęcia prowokują go do refleksji na temat przemijania i umierania, a jedyny moment, gdy widzimy go radosnym i pełnym życia, to rozbudowany sen/wizja, stanowiąca treść trzeciej, najbardziej dynamicznej części komiksu, w której wraca do dziecinnych marzeń o zostaniu najgroźniejszym rewolwerowcem na Dzikim Zachodzie i mordowaniu wszystkiego, co się nawinie pod lufę – czy to człowiek, czy też bogu ducha winny kaktus. Obraz szczęśliwego Jacka pojawia się też w ostatniej części, kiedy to poznajemy początki jego małżeństwa, ich radosne wspólne chwile, nigdy jednak nie dowiadujemy się wprost, co sprawiło, że wszystko potoczyło się tak źle.

Pan NadziejaPan Nadzieja

Odpowiedzi w tym komiksie kryją się w rozpoetyzowanych frazach: „Rano, wieczór, dzień, noc / Przychodzić i odchodzić / Być ciągle / Gdzieś, czymś, jakoś” (bardzo melodyjnie oddanych w tłumaczeniu przez Bożenę Kojro) i kadrach, obrazujących świat, który z wolna gaśnie, obumiera pozbawiony celu i sensu dokładnie tak, jak i bohater tej opowieści. Porozrzucane tu i ówdzie po kadrach religijne symbole, porzucone i zapomniane sugerują rzeczywistość, w której duchowość przestała przynosić jakiekolwiek pociechy, to samo dotyczy zresztą popkultury, której ikony pojawiają się w marzeniach Jacka o potędze i sprowadzają go ostatecznie na manowce. Wpatrując się uważnie w kadry, co i rusz trafiamy na samobójcze pętle, zwisające z gałęzi drzew. Świat pana Nadziei to zgaszone fiolety i brązy wiecznego zmierzchu, sepia jesiennych lasów i biała pustka zamarzniętego jeziora, skontrastowana z żywymi kolorami snów i marzeń, bo tylko w nich Jack znajduje swoją szansę ucieczki. Przemieszanie tych dwóch planów pozwala Musturiemu na zaprezentowanie warsztatowej wszechstronności, pokazanie, że równie dobrze czuje się, rysując drobiazgowe obrazy przyrody, jak i z cartoonową kreską, po którą sięga, gdy szydzi z popkultury. Niektóre z plansz, charakteryzujące się szlachetnym minimalizmem środków i doskonałym operowaniem nastrojowymi kolorami, mogą kojarzyć się z japońskimi akwarelami i zapraszają do dłuższej kontemplacji, inne zaś przywodzą na myśl psychodeliczne komiksy z lat 70. pełne groteskowo wykrzywionych twarzy, karykaturalnego przerysowania i wibrujących, intensywnych barw. Każda z tych najczęściej szesnastokadrowych historii to jednocześnie zamknięta całość, pojedyncza myśl, obraz lub wspomnienie i fragment większego portretu, w którym autor próbuje zawrzeć wszystkie życiowe doświadczenia swojego bohatera, którego jak twierdzi w wywiadach, wymyślił, obserwując życie swoich emerytowanych sąsiadów.

To nie jest łatwy komiks. To nie jest komiks dostarczający jakiejś szczególnej przyjemności w trakcie lektury. Ale jest to komiks, z którego można się nauczyć, jak nie zostać panem Nadzieją, tak pogrążonym we własnych złudzeniach, że zdołał przegapić całe swoje życie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.