Wyobraźmy sobie, jak odsuwamy ciężki właz, odlany zapewne w Węgierskiej Górce. Zstępujemy w czarną czeluść, stawiając nogi na metalowych, pokrytych zeschniętym błotem wypustkach w ścianie studzienki. Już jesteśmy na dole, bo wyraźnie oddalił się uliczny zgiełk. Słychać jednostajne kapanie wody. Wilgoć. Zapach szczurzo-zgniły. Jakby nikt od dawna nie wietrzył piwnicy. Stopy utknęły w obślizgłej mazi. Nerwowo zapalamy latarkę. I ogarnia nas zdziwienie. Smrodliwa piwnica prezentuje styl architektoniczny. Cegła przylega do cegły, żadnej fuszerki, żadnego dysonansu w materialnej tkance ścian kanału. Widać rękę wprawnego planisty, dbającego o ład. Jeśli estetyka naziemnej przestrzeni polskiej stolicy pozostawia wiele do życzenia, to od spodu Warszawa nie ma powodu do kompleksów. Podziemnego systemu kanałów w Warszawie nie stworzyła ani władza ludowa, ani też sanacja – tutaj nie ma mowy o rywalizacji o zasługi między Rzeczypospolitymi, drugą czy piątą. Warszawski spód tkwi korzeniami w wieku dziewiętnastym, jego rodowód odsyła więc do złotej, entuzjastycznej ery modernizacji miejskich. Pierwszy odcinek systemu kanalizacyjnego zaczął działać w 1886 roku.
Kanały, którymi Warszawa może się szczycić dziś, nie są, o ironio, dziełem umysłów warszawskich. Zostały miastu podarowane, by nie rzec, zaimplantowane przez jednostki wybitne z zewnątrz. Zaprojektował je senior uznanego na świecie brytyjskiego rodu inżynierów William Lindley, a budowę nadzorował jego syn William Heerlein; te sławy architektury inżynieryjnej pracowały przedtem dla Frankfurtu i Hamburga. Jednakże ulica Lindleya, przedłużenie Żelaznej ku Koszykowej, sporej części mieszkańców Warszawy kojarzy się nadal głównie z mieszczącymi się tam trzema urzędami skarbowymi albo ostrym dyżurem w szpitalu Dzieciątka Jezus. Nazwa ulicy, notabene, upamiętnia tylko jednego angielskiego inżyniera, Williama-ojca, a w warszawskim uzusie językowym w ogóle nie wymienia się imienia jej patrona. „Ulica Lindleya” wyznacza jeden z boków trójkątnego placu Starynkiewicza. To niezwykle interesujący wyjątek. Rosyjski generał Sokrates Starynkiewicz, pełniący obowiązki prezydenta miasta (1875–1892), jest jedynym przedstawicielem rosyjskiego zaborcy uhonorowanym w przestrzeni Warszawy – miasta, w którym, należy przypomnieć, w połowie lat 20. wyłącznie w celach symbolicznych rozebrano sobór św. Aleksandra Newskiego na placu Saskim (dziś plac Piłsudskiego).
MAGAZYN dwutygodnik.com I WARSAW GALLERY WEEKEND
We wrześniu 2014 r. wspólnie z Warsaw Gallery Weekend wydaliśmy magazyn na papierze nie tylko o warszawskiej scenie artystycznej. Na jego łamach Krzysztof Środa i Łukasz Najder wędrowali pomiędzy galeriami na prawym i na lewym brzegu Wisły. „Rysia”, bywalec warszawskich salonów, opowiadał Karolowi Radziszewskiemu o życiu artystycznym stolicy od lat 60. do dzisiaj, Stach Szabłowski spotkał się z warszawskimi kolekcjonerami, Włodzimierz Karol Pessel zszedł do warszawskich kanałów, a Iwo Zmyślony rozmawiał z artystami i galerzystami związanymi z WGW. Całą zawartość magazynu udostępniamy teraz na naszych łamach.
Warsaw Gallery Weekend to wspólna impreza 22 warszawskich prywatnych galerii i fundacji sztuki współczesnej, które od 4 lat na ostatni weekend września przygotowują nowe wystawy i wydarzenia towarzyszące (koncerty, wykłady, spacery). Kolejny WGW odbędzie się w dniach 25-27 września 2015.
Aby, jak pisano, „zmniejszyć cyfry śmiertelności” i oczyścić prowincjonalne z punktu widzenia imperium miasto, Starynkiewicz nadstawił karku zarówno przed swoimi przełożonymi w Petersburgu, jak i przed lokalnymi elitami Warszawy, które protestowały przeciwko inwestycji, odbieranej jako obca i zbytkowna, więc spiskowa i niebezpieczna. Zdrowy upór pozwolił generałowi Starynkiewiczowi na zamówienie projektu u samego Lindleya i doprowadzenie do jego realizacji po wyszarpaniu środków finansowych. Co prawda, serce systemu Lindleyowskiego, prawie trzydzieści hektarów instalacji na Koszykach, na mocy rozporządzenia prezydenta Bronisława Komorowskiego sprzed dwóch lat stało się oficjalnie pomnikiem historii, ale, niezależnie od swoich muzealnych walorów, serce to wciąż pracuje dla miasta, podobnie jak jego tętnice, sieć magistral wodociągowych i kanałów ściekowych. Do tych „zabytków” wpadają codziennie masy ekskretów mieszkańców stolicy.
Uroda podziemnej Warszawy stanowi rezultat technicznych wyborów dziewiętnastowiecznych inżynierów. Postawili oni nie tylko na „nie-nadwiślańską” jakość wykonania, ale przede wszystkim na jakość materiałów. Dobierali je skwapliwie niezależnie od tego, czy służyły do konstruowania kluczowych elementów podziemnych instalacji, czy do wykończenia drobiazgów. Największy nacisk położony został na cegłę do budowy szczelnych kanałów: specjalnie wypalaną, odporną na wodę oraz cegłę glazurowaną białą polewą. W XXI wieku wodociągowcom wszelkie konieczne remonty bieżące nastręczają wielkich kłopotów, gdyż trudno na rynku o nowy materiał do zastąpienia zużytego, zwłaszcza rozmaitych kształtek. Oryginalna cegła, mimo ponad stu lat trwania w wilgoci, wygląda, jakby ledwie opuściła piec w podwarszawskiej cegielni. Wytrzymała również niemieckie ataki z 1944 roku: podczas Powstania do włazów kanalizacyjnych wrzucano karbid, który po zmieszaniu z wodą zaczynał wydzielać acetylen.
Warszawskie kanały spełniają kryteria stylu arkadowego (tzn. eklektycznego historyzmu typowego dla połowy XIX stulecia) i dlatego wydają się wydają się tak malownicze. Tradycje i teksty kultury podpowiadają natomiast, że świat podziemny, dół miasta, powinien w jakiś sposób wykazywać cechy negatywne, subwersywne, znamiona świata odwróconego: w plątaninie kanałów pod Nowym Jorkiem osobliwej mutacji uległy wojownicze żółwie ninja z popularnego komiksu, Valjean z Nędzników Wiktora Hugo ukrywa się i błądzi w ohydnych paryskich kolektorach ściekowych. To, że warszawska sieć kanałów okazuje się nad wyraz uporządkowana i estetyczna, przez co bardziej fascynuje niż odpycha, mówi coś zwrotnie o mieście samym: chaos w Warszawie istnieje na górze. Oczywiście, inną kwestią pozostaje zawartość kanałów.
Mogłaby się ona stać przedmiotem dociekań gorliwych posthumanistów. Rzeki fekaliów tworzą widok jedyny w swoim rodzaju, wydają zapachy i dźwięki – żyją. Razem z wydzielinami ludności Warszawy płyną nimi osobliwości: już to sztuczna szczęka, pewno przypadkiem upuszczona do klozetu, już to napęczniała prezerwatywa. W każdym razie doznania te wykraczają poza interpretacyjny schemat antropologiczny, kojarzący nieczystość fizyczną ze „ślisko-lepką substancją” z egzystencjalnych wywodów Sartre’a.
Pomijając fakt, że warszawska sieć kanałów stanowi rewers dla systemu wodociągowego, zaopatrującego miasto w filtrowaną wodę wiślaną, to ma ona postać ogólnospławną. A to znaczy, że oprócz nieczystości z toalet, kanały odprowadzają również nadmiar wód ulicznych: opadowych i roztopowych. Aby deszczówka w przypadku intensywnych opadów nie powodowała przepełnienia sieci, nadmiar wody trafia szybciej do rzeki skrótami, tak zwanymi przelewami burzowymi. To ostrzeżenie dla miłośników turystyki ekstremalnej i nielegalnych eksploracji – w kanałach może czaić się niebezpieczeństwo. W jednym z odcinków serialu 07 zgłoś się groźny przestępca uciekający przed milicyjnym pościgiem wskakuje do otwartej studzienki kanalizacyjnej w pobliżu domów towarowych Centrum. Gwałtowna ulewa przynosi mu wszakże rychłą śmierć. Porucznik Borewicz po ustaniu opadów schodzi do kanałów i w towarzystwie znających drogę pracowników wodociągów udaje się na podziemną eskapadę z latarką, w gumiakach i zawodowej pelerynie, a zwłoki znajduje dopiero u wylotu kolektora do Wisły. Ten serialowy obrazek potwierdza, że Warszawa została kompleksowo podkopana czy też, mówiąc bardziej fachowo, uzbrojona. Pod powierzchnią miasta ciągną się „ulice”, wąskie (kanały jajowate o mniejszych przekrojach) i szerokie (kolektory), nie brakuje też „skrzyżowań”. Łącznie blisko trzy tysiące kilometrów korytarzy. Jak to kiedyś ujął pisarz Adolf Rudnicki, jabłko spuszczone do rur na Puławskiej przepłynęłoby zaplanowanym szlakiem do Miodowej – i dalej do Wisły. W tym względzie przynajmniej Warszawa podziemna nie odwraca się od rzeki, wręcz przeciwnie, wszystkie kanały zbiorcze zmierzają ku Wiśle.
Kanał burzowy na rogu Krakowskiego Przedmieścia i Karowej. Rysunek z 1885 r., mat. Archiwum MPWiK
„Pępek świata” dla Warszawy odbudowanej wyznaczył Pałac Kultury i Nauki, monumentalny pal wbity gwałtem w śródmieście. Warszawa podziemna również ma swój środek. Prowadzi do niego ulica Lindleya. Chodzi nie tyle o tak zwaną Stację Filtrów na Koszykowej (pod numerem 81), ile reper tego obiektu (Zakładu Wodociągu Centralnego): Wieżę Ciśnień. Do podziemnego systemu warszawiacy nie mają żadnego dostępu, a wycieczki kanałami dla ochotników, tak jak w 2004 roku z okazji okrągłej rocznicy Powstania Warszawskiego, Miejskie Przedsiębiorstwo Wodne i Kanalizacyjne organizuje rzadko i niechętnie z troski o bezpieczeństwo; w 2004 roku „spacer” odbył się na Starym Mieście czynnym kanałem o wysokości osiemdziesięciu paru centymetrów. Stację Filtrów można zaś odwiedzać w wakacyjne weekendy w ramach Dni Otwartych lub podczas Nocy Muzeów. Zainteresowanie ostatnimi czasy wzrosło, przy czym starsi goście życzą sobie często zobaczyć przede wszystkim specyficzne, półokrągłe okna w laboratorium hydrologicznym, w którym w serialu Czterdziestolatek pracowała Madzia Karwowska.
Istnieją na planie miasta swoiste „punkty wynurzeń” warszawskiego dołu, miejsca, w których instalacje wodno-kanalizacyjne przypominają o sobie na powierzchni. Takie jak wysoka budowla na Koszykowej właśnie: ceglana Wieża Ciśnień, wystylizowana na obronną, o wysokości39 metrów. Mimo że trafiła do logo miejskiej spółki asenizacyjnej, nie należy do eksploatowanych symboli Warszawy na równi z syrenką czy Kolumną Zygmunta. Wieża stanęła w najwyższym punkcie w mieście względem zera Wisły: wysokość terenu w okolicach Koszykowej 81 wynosi około114 metrów– na nizinnym Mazowszu wzgórza odnalezione zawsze przyciągają uwagę. Ze współczesnej perspektywy trudno to sobie wyobrazić, ale cały ten gigantyczny teren pomiędzy Filtrową a Koszykową ongiś nie był zamknięty dla społeczności miejskiej. Służył jej nawet za park, w którym urządzono pod koniec XIX wieku oranżerię i ustawiono ławeczki. Teraz ogrodzony i strzeżony „z paragrafów”, oglądany choćby z okien bloku na Dalekiej na Ochocie, przykuwa uwagę jako enklawa wyłączona z przestrzeni publicznej miasta, na której powierzchni nie dzieje się nic, zaś łapczywych deweloperów drażni jako nieużytek.
Projektant kanalizacji dla Warszawy zdawał sobie sprawę z tego, że odwiedziny spodu miasta mogą z czasem stać się rodzajem turystycznej atrakcji – w Paryżu poprzedniego przełomu stuleci zaczęto organizować za biletami wycieczki po kanałach, których przewodnicy musieli baczyć, by panie nie pobrudziły sobie strojów. Dlatego warszawskie podziemie wyposażone zostało w swoisty kanał demonstracyjny, punkt pokazów promocyjnych. Uważny obserwator dostrzeże zejście do niego na ulicy Karowej, nieco większą klapę w trotuarze w pobliżu Domu Spotkań, przeważnie jednak zasłanianą przez zaparkowane samochody. Połączenie kanałów pod ulicą Karową i Krakowskim Przedmieściem, owszem, ukazuje solidność i artyzm roboty Lindleyów, lecz nie daje żadnego zmysłowego wglądu w to, jaka atmosfera panuje w zwykłych magistralach ściekowych. Kanał pod Karową jest całkiem aseptycznym, przestrzennym i obojętnym zapachowo burzowcem, w którym co najwyżej usłyszymy „szum siklawy” – wody deszczowej spadającej w dół warszawskiej skarpy prosto do rzeki. Ale to nie znaczy, że ścieki relegowane do kanałów same rozpływają się w niebycie, że nie trzeba podziemnych szlaków konserwować i czyścić. Widok wozu asenizacyjnego na środku ronda Dmowskiego (przecięcie Marszałkowskiej z Alejami Jerozolimskimi), zapuszczającego dren w kanałowe czeluście, nie jest dlatego przypadkowy. Pod rondem Dmowskiego znajduje się imponujący, wielopoziomowy syfon. Powstanie takiej skomplikowanej konstrukcji, to znaczy zbiornika łączącego rurociągi biegnące na różnych wysokościach, wymusiła w latach 30. budowa w tej części Warszawy tunelu kolejowej linii średnicowej. Poza „konkurencyjnym” wykopem warszawskie ścieki pokonują także siły grawitacji. Nieczystości z Powiśla, dolnego miasta, przepompowywane są w górę skarpy do kanału pod Krakowskim Przedmieściem, trafiają następnie do kolektora bielańskiego. Specjalne pompy umieszczono na terenie posesji przy Dobrej 74. Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego, historycznie rzecz biorąc, powstała na terenie po magazynach przedwojennej Stacji Pomp Kanałowych.
Budowa kanału burzowego na Woli, 1935, mat. NAC
Więcej wrażeń od kanału pod Karową – do remontu przed dekadą – dostarczał tunel prowadzący do Grubej Kaśki, dodanej do historycznego systemu podziemnego w ramach jego rozbudowy już po wojnie (Kaśce w 2014 roku stuknęła pięćdziesiątka). Tak utarło się nazywać charakterystyczną „budowlę” wyrastającą z samego środka nurtu Wisły, wyglądającą jak okrągła zielona altanka postawiona na podpórce i wabiącą uwagę niewtajemniczonych przejeżdżających mostem Łazienkowskim. Niepozorna studnia jest największym ujęciem wody infiltracyjnej w Europie. Ba, jedynym na świecie umieszczonym pod dnem rzeki, na głębokości około trzydziestu metrów. Do Grubej Kaśki prowadzi podwodny korytarz o długości ponad trzystu metrów. Przed modernizacją pracownicy codziennie mogli słuchać dudnienia wiślanych wód przelewających się ponad ich głowami i robić sobie głupie żarty ze źle wróżących kropel wody kapiącej ze sklepienia tunelu.
Wydany przez Warsaw Gallery Weekend i dwutygodnik.com
magazyn można jeszcze znaleźć w niektórych warszawskich
galeriach.Za dodatkowy warszawski paradoks wypada uznać to, że Lindleyowski kanał ściekowy można obejrzeć także na powierzchni miasta. W ekspozycję w Muzeum Powstania Warszawskiego włączono „aranżację” kanału. Integralny składnik codzienności miasta poddany został muzeifikacji: zrekonstruowanym kanałem przeciskają się zwiedzający, wytrąceni z ćwiczenia sztuki snu na stojąco. Symptomatyczne, że Warszawa nie dorobiła się własnych urban legends ze ścieku. Daje się to łatwo wytłumaczyć publicznym zakwalifikowaniem sieci kanalizacyjnej do szlaków martyrologii i narodowego ocalenia. Na zachowanych fotografiach przedstawiających powstańcze wyjście z kanałów najczęściej występuje właz na ulicy Wareckiej nieopodal Nowego Światu, tą drogą następowała ewakuacja ze Starówki. Niby wykorzystanie kanałów do walki powstańczej wpisuje się w praktyki wywrotowe, ale z drugiej strony – kultura i pamięć ostrzegają przed takim rozumowaniem. Kropkę nad „i” postawił zawczasu film Andrzeja Wajdy. Nie chcąc się wdawać w trudne dyskusje nad sensownością i sensami Powstania ani brnąć w opisy urodziwych sanitariuszek zalewanych w ciemnościach brudnymi ściekami, poprzestanę na formułce „miasto, które przeżyło własną śmierć”. W samej rzeczy Warszawa przeżyła śmierć w kanałach i dzięki kanałom, bo ich schemat kierował później planami wielkiej rekonstrukcji stolicy. W odbudowanej Warszawie w pobliżu mogło zabraknąć szkoły czy punktów handlowych, infrastruktura podziemna była jednak na miejscu. Cywilizacja oparła się na smrodzie ze studzienki.