Tortura medytacji
„Pierwszy reformowany”, reż. Paul Schreder

6 minut czytania

/ Film

Tortura medytacji

Darek Arest

„Joker” miał stylówkę „Taksówkarza”, ale jego duszę można znaleźć w „Pierwszym reformowanym”. Paul Schreder, scenarzysta kultowego filmu Martina Scorsese, kolejnego szukającego odkupienia bohatera wpycha na ścieżkę samozagłady

Jeszcze 2 minuty czytania

W niepewnych czasach stajemy się łasi na proroctwa. Gdybyśmy wszystkie filmy recenzowali trzy lata po oficjalnej premierze, łatwiej byłoby oddzielić proroctwa prawdziwe od fałszywych, nie mówiąc o oszczędności czasu, który w pogoni za nowościami tracimy na zbędną krzątaninę. Paul Schreder prorokiem może nie jest (z powodu pandemii przerwano właśnie zdjęcia do jego najnowszej produkcji), ale jego ostatni zrealizowany film, który w Polsce ominął regularną dystrybucję i zlądował właśnie na Netflixie, ogląda się dziś na pewno inaczej niż w momencie nie tak dawnej premiery. Inaczej smakuje scena, w której przyszły ojciec i młody zrozpaczony aktywista kreśli przed swoim księdzem i terapeutą ponurą wizję nadciągającego końca świata. „Zmiana klimatu, uchodźcy, epidemie, pogodowe kataklizmy… Jak już się zacznie, wszystko będzie dziać się bardzo szybko. Nasza struktura społeczna nie wytrzyma presji tylu kryzysów. Oportunistyczne zakażenia, anarchia, stan wojenny – to nie jest jakaś odległa przyszłość, zdążysz to zobaczyć na własne oczy”. Duchowny, który miał odpędzać demony od młodego chłopaka (choć zupełnie nie radzi sobie z własnym), nie dziwi się i nie protestuje. Zna prognozy, wszyscy je znamy, od dawna żyjąc ze świadomością „naukowego konsensusu”. Ale latem 2017 roku były sport i spacery, a papier toaletowy beztrosko walał się po sklepowych półkach. Dziś, kolego, masz moją uwagę.

Schreder miewał w karierze egzotyczne przygody, ale pozostaje kluczową postacią tzw. Nowego Hollywood – pokolenia, które w latach 60. przejęło stery w amerykańskim kinie. Wychowywany w surowym duchu kalwinizmu, pierwszy film zobaczył w wieku siedemnastu lat. Z zapałem zaczął nadrabiać stracony czas, najpierw jako krytyk, potem scenarzysta i reżyser. Jego twórczość zdradza zainteresowanie grzechem i przemocą, ale też fascynację duchowym aspektem kina.

„Pierwszy reformowany” to opowieść o obojętności Boga i wyniszczającej dumie. Film można wyświetlać na podwójnym seansie z „Milczeniem” Martina Scorsese. Schreder jako scenarzysta zrobił z nim cztery filmy. „Joker” Todda Phillipsa miał może stylówkę „Taksówkarza”, ale jego dusza jest tutaj. Nominowany do Oscara scenariusz to bezwstydna mieszanka „Gości wieczerzy pańskiej” Ingmara Bergmana i „Dziennika wiejskiego proboszcza” Roberta Bressona.

Z tego drugiego filmu Schreder zapożyczył tytułowy rekwizyt, dzięki któremu poznajemy myśli głównego bohatera (świetny wygaszony Ethan Hawke). Widząc przed sobą potencjalnego samobójcę, młody ksiądz pręży intelektualne muskuły i otwiera duszę, ale zamiast odciągnąć człowieka od przepaści, sam ląduje na jej krawędzi. Jak na bohatera Schredera przystało, wkracza na ścieżkę samozniszczenia, oscylując między implozją a eksplozją. Jedna z tych możliwości przyjmuje w filmie kształt bardzo dosłowny, sam duchowny zresztą, z uwagi na niezdrowe skłonności, jest materiałem wysoce łatwopalnym.

„Pierwszy Reformowany”, reż. Paul Schreder„Pierwszy reformowany”, reż. Paul Schreder. USA 2017, na Netflixie od kwietnia 2020Nawiązania i bezpośrednie cytaty z Bressona i Bergmana (a także Drayera i Tarkowskiego) mają charakter nie tylko fabularny, ale też formalny. Jako kluczowy dla swojej przyspieszonej edukacji filmowej moment Schreder wspomina seans „Kieszonkowca”. Dzięki filmowi Bressona zrozumiał, że „duchowość” w kinie nie wiąże się z tematem, ale właśnie z formą. Schreder jest dobrym reżyserem, samoograniczenie potrafi przekuć w atut i robi tu efektywny użytek z wyzywająco czasem prostych środków. Pilnuje, by nie wymknąć się regułom, które główny bohater narzuca swojemu dziennikowi. „Każde słowo – wybrane, skreślone, poprawione – zostanie tu utrwalone. Przeleję na papier myśli i proste zdarzenia, rzeczowo i bez zatajania czegokolwiek. Pisząc o sobie, nie wolno okazywać sobie litości”. Nie ma tu więc żadnej zbędnej sceny, żadnego „kolorytu”. Nawet to, co symboliczne i wieloznaczne, ma charakter prostej „relacji” z duchowej podróży bohatera. Jego wybory budzą naturalny sprzeciw, a ponieważ rozwój wypadków jest przewidywalny, seans ma w sobie coś z tortury. Jednak scenariusz jest po prostu skoncentrowany na problemie. Zadaje pytania wprost, a z padających odpowiedzi wyciąga bezwzględne konsekwencje. Cenne ćwiczenie dla wszystkich, którzy z utęsknieniem wypatrują wznowienia Ligi Mistrzów.

Nikt tu nie zastanawia się, czy katastrofa nadejdzie i jak jej uniknąć, a jedynie: jak zachować się w jej obliczu? Bohater Hawke’a zamienia pytanie ekologiczne w egzystencjalne, a egzystencjalne – w religijne. Czy Bóg nam wybaczy to, co uczyniliśmy z jego dziełem? Czy „chwytanie się nadziei”, które ksiądz tak gorąco rekomenduje, nie jest de facto grzechem zaniechania? Jak pokonać rozpacz wyrastającą z poczucia bezsilności? (U Bergmana załamanie przychodzi jako reakcja na wiadomość o chińskiej bombie atomowej). Atrakcyjną odpowiedź przynosi męczeństwo, które rozpaczy nadaje złudzenie sensu, a filmowi – energię i fabularny kierunek.

„Pierwszy reformowany” nie jest jednak naiwnym, wzywającym do działania ekologicznym manifestem. Samozwańcze pasowanie się na rycerza ekologicznej krucjaty to niebezpieczny przejaw narcyzmu. Sceny, w których znękany ksiądz chłonie raporty o postępującym końcu świata, mają w sobie coś z onanistycznego seansu przed ekranem komputera. Zaspokojenie następuje na żądanie i w samotności. Czy zbawienie może przynieść miłość, drugi człowiek? Koniec świata zaczyna się od osamotnienia – jest doświadczeniem osobistym: intelektualną decyzją, indywidualnym aktem wiary. Każdy człowiek jest swoją własną katastrofą.