„Posiadłość składa się z trzech budynków. Część w stylu zachodnim i część w stylu japońskim składają się na główny budynek. Nawet w Japonii nie ma rezydencji, która łączyłaby te dwa style. Ma on wyrażać podziw, jakim nasz pan darzy Japonię i Anglię. Kolejny budynek to biblioteka, bogato wyposażona przez wielmożnego pana. W trzecim mieszkają służący. Nie będziesz tam spać, bo jesteś pokojówką panienki”. Opis, który słyszy w jednej z pierwszych scen tytułowa bohaterka, mógłby równie dobrze tyczyć samego filmu Park Chan-wooka. „Służąca” łączy bowiem wiktoriański romantyzm z orientalnym erotyzmem – i jest to mieszanka uwodzicielska.
Zanim ekran zdąży się na dobre rozjaśnić, opowieść porywa widza z deszczowego miasta, by po długiej podróży pociągiem i kierowaną przez szofera limuzyną dostarczyć go w środku nocy do tajemniczej posiadłości. Mieszka w niej ponury gospodarz i delikatna dziedziczka. Istnieją tu zakazane miejsca, panują ścisłe zasady. Jest tajemniczy ogród z wielką wiśnią, na której powiesiła się pogrążona w obłędzie poprzednia pani domu, są cenne zbiory książkowe, jest i tajemnicza komnata kryjąca – a jakże – wielką tajemnicę. Padają więc typowe gotyckie zaklęcia, ale bez tych szamańskich tańców okrążających tematy seksualności. Jeśli sznuruje się tu ciasno gorset i krępuje ciało wymyślnymi węzłami, to nie po to, by krzewić chrześcijańską moralność i sprzyjać wstrzemięźliwości.
Park Chan-wook, który zdobył międzynarodowy rozgłos „Oldboyem”, a ostatnio zjednoczył siły z Hollywood, realizując znakomitego „Stokera”, zrobił film pod wieloma względami dla siebie typowy. Fabułę zwięźle przedstawia już plakat, na którym czwórka bohaterów zastyga w dziwacznym układzie – wyglądają jak próbujące kontrolować się nawzajem marionetki. Obsesja kontroli i bycia kontrolowanym – wraz z tym tematem powracają środki, za pomocą których reżyser lubi udowadniać, jak łatwo można pomylić obie sytuacje: gwałtowne zwroty akcji sprzęgnięte ze zmianą punktu widzenia. Poza młodą służącą na plakacie znajduje się już wspomniana dwójka mieszkańców posiadłości – piękna dziedziczka fortuny oraz jej zwyrodniały wuj – sadysta i erotoman, który planuje poślubić nieszczęsną dziewczynę, by przejąć kontrolę nad jej majątkiem. Służąca, pierwsza narratorka opowieści, zdradza nam tajny plan – jej rolą jest zmiękczyć serce dziedziczki i wmanewrować ją w inne małżeństwo – z fałszywym arystokratą, czwartą postacią z plakatu. Planuje on wykraść dziewczynę spod nosa wuja, przejąć jej majątek, ubezwłasnowolnić i umieścić w zakładzie dla obłąkanych. Wyrachowana oszustka okazuje się jednak nie dość wyrachowana, bardzo nieprofesjonalnie zakochuje się w swojej pani i zaczyna rywalizować o jej względy z „hrabią”. Prawdziwa zabawa zaczyna się oczywiście dopiero wtedy, gdy odsłonięta zostaje ta część obrazka, o której służąca nie ma zielonego pojęcia.
Film jest adaptacją powieści Sarah Waters „Złodziejka” (zaadaptowanej już kiedyś na miniserial) i od niej pożycza swoją trzyczęściową strukturę. Elegancka kompozycja to jedna z wielu zalet decydujących o przyjemności odbioru, a jest to kategoria kluczowa, bo „Pokojówka” to w zasadzie kino erotyczne. Żadna to ujma dla reżysera, zresztą gdyby za ten gatunek odpowiadali artyści jego kalibru, nikt nie musiałby się za erotykę wstydzić ani traktować jej z wyrozumiałością. Przy czym koreańskiego twórcę interesuje właśnie materia erotyki, a nie seksu. Film jest raczej lekki niż lepki, porusza się głównie w sferze fantazji, a jeśli już wychodzi poza nią, to po to, by zbadać relację erotyki z pornografią, której obsesyjnym konsumentem (w wydaniu literackim i obrazkowym) jest w filmie Sprośny Wuj.
Jego biblioteka to desperacka próba kontrolowania seksualności poprzez odwrócenie modelu wiktoriańskiego. Bezeceństwa są tu przesadnie wyeksponowane, stoją starannie uporządkowane na półkach jako preparaty obdarte z pierwiastka ludzkiego. Wuj nie może jednak panować nad wszystkim, co dzieje się w wielkim domu. Kobiety uwięzione w kryształowym zamku, pomiędzy dwoma draniami próbującymi użyć ich dla własnych celów, osiągają wyzwolenie nie tylko erotyczne. Dzięki nawiązanemu romansowi po raz pierwszy przestają być elementem czyjegoś planu i pragnienia. Są niegrzeczne i pożądają samodzielnie. Sama erotyka może być w „Służącej” mięciutka i delikatna, ale sceny, w których bohaterowie przekraczają wytyczone im granice, uświadamiają sobie swoje pragnienia i rzucają się w ich otchłań, są ostre jak nóż i dostarczają tonę satysfakcji.
„Służąca”, reż. Park Chan-wook. Korea Południowa 2016, w kinach od 4 listopada 2016Film wcale nie próbuje zawzięcie wymykać się męskiemu spojrzeniu. Park bawi się fetyszami, nie unika klisz. Przeciwnie – testuje je, jakby postawił sobie za zadanie wlać w nie krew i poszukać pierwotnej siły w najbardziej wyeksploatowanych obrazkach. „Służąca” to także film odkrywający erotyczną naturę kina, a zdjęcia stałego współpracownika reżysera, Chung Chung-hoona, oddają pożądliwość spojrzenia skierowanego niekoniecznie na ciało. Kamera w nieustannym ruchu ślizga się, muska przedmioty, pieści je. Wkrada się do komnaty panienki i do szafy, w której sypia jej pokojówka, asystuje podczas kąpieli i wyczerpujących przebieranek, węszy w nieprzyzwoicie dobrze wyposażonej garderobie. Naśladuje bohaterki, które zamieniają się rolami, wymieniają gesty troskliwości nabierające coraz bardziej erotycznego wyrazu.
Erotyzowane jest tu niemal wszystko, co trafia w kadr, a także – sama mechanika opowieści. Bo jeśli to wszystko działa bez zarzutu, to nie dzięki sztuczkom wizualnym i urodzie aktorów, ale dzięki połączeniu z perfekcyjnie prowadzoną narracją. Czynność opowiadania, „zdradzania tajemnic”, przypomina tu rozbieranie kochanka. Gdy w kolejnych częściach filmu zmienia się perspektywa, powrót do znanych wydarzeń jest nieoczekiwanie ekscytujący, bo towarzyszy mu lepsze rozumienie sił rządzących zdarzeniami. Mocniej wgryzamy się w tło koreańsko-japońskie, bliższa staje się motywacja postaci, za którą zawsze ukrywa się jakiś prosty, ale dobrze skonstruowany mechanizm.
Z takich drobnych napięć rodzi się też erotyzm między bohaterkami – zimną porcelanową laleczką i jej służącą, nieporadnie kryjącą emocje i intencje pod prostackim śmiechem. Relacja ta ma też w sobie niebezpieczną dawkę humoru, tak zawzięcie zwalczanego przez Sprośnego Wuja w jego porno sanktuarium. Mężczyźni w ogóle wypadają w tej opowieści niewesoło. Podczas gdy kobiety obdarowują się nawzajem czułością, orgazmem i niezależnością, dżentelmeni są w stanie co najwyżej zaoferować sobie pornografię, truciznę i starannie wykonaną amputację.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).