Chaos z chaosu
fot. materiały prasowe

9 minut czytania

/ Muzyka

Chaos z chaosu

Łukasz Łoziński

„Skeleton Tree” to chyba najbardziej niezrozumiały album Cave'a i The Bad Seeds. Z jednej strony  zespół szuka rozmaitych dróg transgresji. Z drugiej oddziela się od rzeczywistości cudzymi konwencjami, wielosłowiem i łatwymi wzruszeniami

Jeszcze 2 minuty czytania

Ten album może zaskoczyć wszystkich, którzy dobrze znają starsze nagrania The Bad Seeds. Cave i jego muzycy jak mało kto potrafią opowiadać o skrajnych emocjach w bardzo przekonującym stylu. Ta wrażliwość zaistniała również na „Skeleton Tree”. Ale siłę najnowszego albumu przesłaniają fragmenty nieudane, zgoła pastiszowe, pobrzmiewające fałszem.

Przyczyn bliskiego sąsiedztwa fragmentów dojmująco surowych i jawnie sentymentalnych można upatrywać w chaosie emocjonalnym, który musiał towarzyszyć powstawaniu albumu. W niemal każdym artykule o „Skeleton Tree” znajdziemy odniesienie do niedawnej śmierci jednego z synów Cave'a. 15-letni Arthur po zażyciu LSD zginął w wyniku wypadku. Cave w filmie „One More Time with Feeling”, dokumentującym prace w studiu nagraniowym, mówił wprost o traumie, która odebrała mu twórczą wyobraźnię. Znaczną część odpowiedzialności za „Skeleton Tree” przejął Warren Ellis, multiinstrumentalista, kompozytor i spiritus movens zespołu. Prasa muzyczna pełna jest sugestii, że bez niego nie udałoby się ukończyć płyty.

Recenzenci mylą się jednak, uznając tragiczną śmierć nastolatka za klucz do zrozumienia „Skeleton Tree”. Jak podkreślał sam Cave, większą część albumu napisano jeszcze przed tym zdarzeniem. Istotnie, przyjrzawszy się tekstom, nie sposób bronić ich interpretacji jako bezpośredniego zapisu doświadczeń związanych ze stratą syna lub jakąkolwiek inną, jasno zdefiniowaną traumą. „Skeleton Tree” to nie żałobny concept album, ale niezborny zestaw opowieści o nieopowiedzianym, które przedziera się do nas rozmaitymi drogami – poprzez erotyzm, doznania o charakterze religijnym czy namysł nad pozycją człowieka w naturze.

Na całej płycie można odnaleźć bodaj jedno wyraźne nawiązanie do zdarzenia, które zdeterminowało odbiór „Skeleton Tree”. Ale nie sposób zaprzeczyć, że jest to nawiązanie umieszczone w szczególnym miejscu. Pierwszy utwór, „Jesus Alone”, zaczyna się słowami: „you fell from the sky / crash landed in a field / near the river Adur”.


Rzeka Adur wpada do Kanału Angielskiego kilka mil od miejsca, gdzie z klifu spadł syn Cave'a. Szeroko pisały o tym angielskie brukowce, a drukowane w nich zdjęcia 20-metrowej ściany bladych skał i pogrążonego w żałobie muzyka zniewalają wyobraźnię. Co zdumiewające, posępny „Jesus Alone” to podobno jeden z utworów, które powstały przed owym wypadkiem. Tym trudniej nie fiksować się na trzech otwierających album wersach, które zasłynęły już jako prorocze. Ale Cave stara się skierować naszą uwagę w inną stronę. W „Jesus Alone” przywołuje pełną uroku kobietę w żółtej sukience, narkomana leżącego w hotelu w Tijuanie oraz inne osoby. Czy wszyscy są metafizycznie złączonymi ze sobą wcieleniami tego, kto spadł z nieba? Być może jest wręcz odwrotnie i utwór odsłania zasadnicze osamotnienie każdego z ludzi – nie wyłączając Mesjasza. Czy to nie on, wątpiący jak w Ogrodzie Oliwnym, wypowiada podszyte lękiem słowa: „let us sit together in the dark / until the moment comes”? A może przemawia tu człowiek? Głos wyśpiewujący refren: „with my voice / I am calling you” – wydaje się godny arcykapłana, ale nie jest przecież nadludzki.

Być może poszukiwanie tu konsekwencji wiedzie na manowce, choć przecież twórczość Cave'a i The Bad Seeds pełna jest złożonych wypowiedzi na tematy teologiczne. Do najbardziej wyrazistych należy singiel sprzed piętnastu lat, „As I Sat Sadly by Her Side”. Na tle tej intrygującej, ale dość klasycznie zagranej ballady „Jesus Alone” wydaje się wyznaczać nowy model pieśni religijnej. Słychać tu inspirację kompozycjami Arvo Pärta, które już od dłuższego czasu oddziałują na twórców muzyki popularnej. W tym jednak przypadku zestawienie tradycyjnego instrumentarium z surowością syntetycznych brzmień przyniosło niezapomniany efekt. Transowe warczenie i wibrowanie prymitywnego podkładu są raz po raz rozświetlane przez skromne głosy smyczków i fortepianu – co tylko w tekście recenzji przedstawia się jako rozwiązanie zupełnie oczywiste.

Jeszcze bardziej wyjątkowym utworem jest „Anthrocene”. Odmierzają go nieliczne nuty dobywane z fortepianu, ale luki pomiędzy nimi są tak duże, że akompaniament daje jedynie namiastkę porządku. „Anthrocene”, jako zrozumiała struktura muzyczna, opiera się głównie na głosie Cave'a. Reszta to fale suchej perkusji i elektroniczne pulsy, wykraczające poza dominujące wzory kultury. Do podobnego ruchu nakłania tekst utworu. Cave kreśli w nim obraz nowej, trwającej już epoki geologicznej, w której działalność człowieka radykalnie zmienia oblicze całej planety. Próżno szukać tu ekologicznego dydaktyzmu, chaotyczne wersy wyrażają raczej zagubienie ludzi, niedorastających do własnej dominacji. Cave raz po raz odzywa się w inny sposób, jakby udzielał głosu coraz to innym (nieludzkim?) podmiotom.

Obcy głos brzmi wyraźnie w „Distant Sky”. To sopran Else Torp, w wielu komentarzach do „Skeleton Tree” nazywany reprezentacją tego, co ponadludzkie. Pisano nawet, że ten głos należy do anioła, który prowadzi ojca pogodzonego ze stratą dziecka. To nad wyraz banalna interpretacja, ale Cave i The Bad Seeds dali do niej pretekst. „Distant Sky” operuje bowiem nazbyt oczywistymi środkami muzycznej retoryki, które zamykają transgresyjny potencjał utworu. Niepewne półszepty Cave'a zestawiane są z doskonałym głosem Torp, a powtarzającemu się słowu-kluczowi „rising” towarzyszy, rzecz jasna, wznoszenie się linii melodycznej. Ta konsolacja jest tym bardziej nieprzekonująca, że w żaden sposób nie przygotowują jej niepokojące utwory wcześniejsze.

Wśród nich są pieśni tak ponure, jak „Magneto”. Ze wszystkich części „Skeleton Tree” to ta wydaje się najbardziej podatna na interpretację w kontekście traumy. „The urge to kill somebody was basically overwhelming” – niedbale frazuje Cave, a towarzyszą mu jedynie ściszone mgły dobywane z instrumentów. Uwagę zwraca fakt, że quasi-refreny, być może improwizowane, opierają się na powtarzaniu tych samych lub podobnie brzmiących słów: „I love, you love, I love, you love, I laugh, you love…”. Podobne zabiegi słychać w „Girl in Amber”. Jak gdyby ktoś starał się nareszcie odnaleźć właściwą formułę, nieuchronnie popadając przy tym w bełkot. 


„Skeleton Tree” pełne jest podobnych prób, skazanych na fundamentalnie niedoskonały efekt. „And I'm breathing deep and I'm there and I'm also not there / And spurting ink over the sheets but she remains, completely unexplained” – słyszymy w „Rings of Saturn”, ale mimo wyznania twórczej niemocy ten groteskowy utwór płynie dalej, niesiony niemal rapowym flow. Rozpaczliwym zagadywaniem przytłaczających emocji wydaje się „I Need You” – sześciominutowa pieśń złożona z nieustającego potoku słów. Głos Cave'a jest tu niedobry, momentami (zamierzenie?) fałszywy. Monotonne brzmienie utworu przywodzi na myśl nagrania Joy Division, ale w nich zazwyczaj pojawiało się gitarowe solo lub chociaż zmiana rytmu. „I Need You” jest właściwie rewersem fachowych ballad Cave'a i The Bad Seeds z „The Boatman’s Call”. Mimo to – a może właśnie dlatego – trudno o tej pieśni zapomnieć.

Nick Cave & The Bad Seeds, Skeleton Tree, 2016Nick Cave & The Bad Seeds, „Skeleton Tree”,
Bad Seed Ltd. 2016
Cały album pełny jest podobnych sprzeczności. Nie sposób mu odmówić odważnego charakteru, jednak w wielu przypadkach muzycy posiłkują się dobrze znanymi dźwiękami. „Anthrocene” przypomina eksperymenty Radiohead z przełomu tysiącleci, podkład z „Rings of Saturn” przywodzi na myśl solowe płyty Johna Frusciantego, zaś „Girl in Amber” to powrót do stylistyki gotyckiego rocka z lat 80. Surowa produkcja w wielu momentach podkreśla płaskość i sztuczność zimnych brzmień – zupełnie innych niż w bogatych aranżacjach z wydanej trzy lata temu płyty „Push the Sky Away”.

Z pewnością „Skeleton Tree” nie jest płytą słabą, niełatwo jednak przeniknąć stojący za nią zamysł. Dawniejsze nagrania Cave'a i The Bad Seeds miały zazwyczaj dość klarowną wymowę, niezależnie od tego, czy były to utwory pisane zupełnie serio, czy z ironicznym dystansem. Tym razem zaskakujące wybory muzyczne wraz z hermetycznymi tekstami wielokrotnie wprawiają w konsternację.

To chyba najtrudniejszy w odbiorze, najbardziej niezrozumiały album zespołu. Muzycy z jednej strony wychodzą, jak mało kto, naprzeciw nieopowiedzianemu, szukając rozmaitych dróg transgresji. Z drugiej zaś oddzielają się od tej rzeczywistości tamą cudzych konwencji muzycznych, wielosłowia i łatwych wzruszeń. Obok nagrań absolutnie nadzwyczajnych nie brak „na Skeleton Tree” momentów zupełnie przeciętnych i przewidywalnych, co przecież nie jest normą dla tych twórców. O ile „Push the Sky Away” niemal od razu odsłania swoją wspaniałość, o tyle nowa płyta pozostaje zagadką, nawet po kilkudziesięciu przesłuchaniach. Ale słucha się dalej, mimo wszystkich jej słabości.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.