Sny i kazania
fot. Tamas Talaber / nick-cave.com

Sny i kazania

Maciej Boenisch

W „Push The Sky Away” Nicka Cave'a poruszamy się w kręgu znajomych mitów, legend i historii dotyczących miłości, pożądania i śmierci, ale ujętych w bardziej refleksyjną, czasem chaotyczną formę

Jeszcze 2 minuty czytania

W 2007 roku w Arts Center w Melbourne miała inaugurację poświęcona Nickowi Cave'owi wystawa, na której, wśród mnóstwa innych eksponatów, obejrzeć można było jego notatniki. Wypełnione odręcznymi zapiskami i rysunkami małe dzieła sztuki, w których święte obrazki sąsiadowały z pornograficznymi rycinami wyciętymi z gazet. W podobnym brulionie narodziła się koncepcja „Push The Sky Away”, najnowszego albumu The Bad Seeds. Tym razem jednak brulion Cave'a pełen był skreśleń i poprawek, świadczących nie tyle o intensywnej pracy, ile o wahaniu. Można było je odczuć, czytając przedpremierowe wywiady, w których Cave, zapewniając o nowatorskim charakterze albumu, szybko dodawał, że będzie to jednak nowość utrzymana w klimacie starych dobrych The Bad Seeds. Czy rzeczywiście?

Jak dotąd panowie z The Bad Seeds przyzwyczaili nas do tego, że po mocnych, rockowych albumach przychodzi czas wyciszenia. Tak było choćby z „Murder Ballads”, które otworzyło serię stonowanych, balladowych albumów grupy. Słuchając „Push The Sky Away”, łatwo ulec pokusie zastosowania tego schematu. Płyta sama się o to prosi: minimalistyczna i wyciszona, mogłaby mieć za patrona Leonarda Cohena (nawiasem mówiąc, pierwszym kawałkiem na debiucie Bad Seedsów było „Avalanche” Cohena. Przypadek? Nie sądzę!). Tym razem warto się jednak oprzeć pokusie, nie mamy bowiem do czynienia z klasyczną Cave'owską balladą.


„Push The Sky Away” toczy się odrębnym, zarazem niespokojnym i refleksyjnym tempem – jakby Cave chciał opowiedzieć o snach, które nie przybrały jeszcze ostatecznego kształtu. Już otwierające „We No Who U R” wprowadza nas w ten somnambuliczny pejzaż. Klawiszowe sample i stonowana fraza fletu docierają do nas jakby zza szklanej zasłony; jak w ścieżce dźwiękowej, która towarzyszyć będzie komuś, kto po ciężkiej, nieprzespanej nocy wybierze się na poranny spacer. To dopiero pierwszy krok, wraz z kolejnymi wpadamy w subtelny trans. W „Wide Lovely Eyes” i „Water's Edge” partie klawiszy, gitar i smyczków łagodnie rozlewają się, dając pierwszeństwo pulsującej linii basu, która tworzy tło dla śpiewnej melorecytacji Cave'a: na zmianę lirycznej i rozgorączkowanej. Brak tu dramaturgicznych skoków napięcia, mocno zaznaczonych fraz czy wyraźnie akcentowanych linii melodycznych. Dominuje raczej nastrój rozprężenia.

Nawet w wydawałoby się „klasycznie” Cave'owskich tematach – jak w „Higgs Boson Blues” – słychać to doskonale. W sennej scenerii samochodowej wyprawy do Genewy, Cave przywołuje legendę Roberta Johnsona. Jest noc, reflektory oświetlają przydrożne drzewa, a na poboczu Robert Johnson targuje się z Lucyferem o swą duszę, którą chce oddać za dobry bluesowy kawałek. Może za „Love in Vain”? „Robert Johnson and the devil man / Don't know who's gonna rip off who”. Ale temat szybko wytraca impet, gubi się w dygresjach, w nawarstwieniu bezsensownych informacji, tracąc w końcu swoistość jak tytułowy bozon Higgsa. Wciąż poruszamy się w kręgu znajomych mitów, legend i historii dotyczących miłości, pożądania i śmierci, ale ujętych w bardziej refleksyjną, czasem trochę chaotyczną formę. Tak jakby Cave, rozluźniając nieco dyscyplinę i pozwalając na większą dozę improwizacji, starał się poskładać płytę z rozrzuconych notatek, fragmentów snów czy cytatów z Wikipedii. Tekstowa i muzyczna dezynwoltura wydaje się jednak w pełni świadomym zabiegiem i zarazem próbą wypracowania nowej formuły brzmienia.

 


„Push The Sky Away” to bowiem istotna cezura w historii The Bad Seeds. To pierwsza płyta bez udziału Micka Harveya. Panowie współpracowali ze sobą – bagatela – trzydzieści sześć lat i jak dotąd trudno było wyobrazić sobie funkcjonowanie grupy bez mocnych, gitarowych partii oraz talentu Harveya do kompozycji, produkcji i aranżacji. „Push The Sky Away” udowodniło, że jednak można. Wielka w tym zasługa Warrena Ellisa, który przejął pałeczkę głównego kompozytora The Bad Seeds, nadając muzyce bardziej stonowany i jednocześnie eksperymentujący charakter. Za wcześnie jednak, by mówić o gotowej recepturze. Wciąż za dużo tu niespójności i zgrzytów – mniejsza już o to, czy zamierzonych. Mamy do czynienia dopiero ze szkicem, z materiałem, który nie miał czasu na okrzepnięcie w bardziej zdecydowaną formę. Ale mimo to efekt jest intrygujący.

Myślę zresztą, że „Push The Sky Away” to jedna z tych płyt, które zyskają z czasem. Dopiero w kontekście kolejnych albumów będzie można spojrzeć na nią z dystansem i ocenić, czy ta subtelna metamorfoza jest świadectwem dojrzałości artystycznej, czy wyczerpania dotychczasowych sposobów grania. Mam nadzieję, że to pierwsze, i na naszych oczach Cave przeistacza się z żarliwego kaznodziei w opowiadacza snów. Ale za wcześnie jeszcze na takie gdybanie.

Nick Cave and The Bad Seeds, „Push the Sky Away”.
1 CD, Music Production 2013
Słuchając „Push The Sky Away”, miałem za to wrażenie, że Cave puszcza do słuchacza oczko, dając do zrozumienia, że jest doskonale świadom wszystkich tych wątpliwości. W tekście do tytułowego utworu jakby sam próbował się utwierdzić w przekonaniu, że to, co robi, ma sens i warto podejmować kolejne próby, czasem nawet wbrew życzliwym krytykom. I w ten przewrotny sposób stary rockowy wyjadacz Nick Cave na tle cichego, ambientowego podkładu – co w tym kontekście samo w sobie świadczy o dużej dawce autoironii – jakby gasnącym i trochę nieporadnym głosem kończy swoją najnowszą płytę słowami:

You've got to just
Keep on pushing
Keep on pushing
Push the sky away
 

And some people
Say it's just rock'n roll
Oh, but it gets you
Right down to your soul.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.