„Powiedzieć. Cokolwiek”, najnowszy tom wierszy Janusza Szubera, od pierwszych wersów wprowadza w konfuzję. Scenariusz znamy: Tristan, Izolda. „W didaskaliach kursywą / dokładnie kiedy i jak”, a jednak akcja dramatu nie może się jakoś zawiązać. „Barman szejker przerzuca z ręki do ręki”, a kochankowie trwają naprzeciw siebie, przedstawiani w kolejnych wariantach dystansu. Gdy sztuka w końcu się rozpoczyna, poeta taktownie milknie: „Nie żądajcie ode mnie / więcej niż mogę. A mogę / tylko powiedzieć, że / nareszcie się zaczęło.”
Janusz Szuber, „Powiedzieć. Cokolwiek”.
Wydawnictwo Literackie, Kraków, 104 strony,
w księgarniach od kwietnia 2011Z podobną powściągliwością mamy do czynienia w całym tomiku. Czasami, gdy narracja wiersza płynnie przechodzi z obrazu w obraz, Szuber nagle zawiesza głos, jakby nie chciał powiedzieć za dużo. Skąd ta ostrożność? Poetę nieustannie prześladuje poczucie, że to, co już zaistniało, nie jest poświadczone żadnym odgórnym porządkiem rzeczy, że świat w obecnym kształcie to tylko jeden z możliwych wariantów istnienia. Przeżywanie świata w trybie warunkowym uniemożliwia ufną z nim bliskość, narzuca dystans. Głosy, obrazy i zapachy dobiegają „stamtąd, z daleka”, między mówiącym a rzeczą rozciąga się „nieprzekraczalne”.
Szuber nie odwraca się jednak od świata, ku wnętrzu. Przeciwnie. Jego poezja jest skoncentrowana na tu i teraz: emocjonalnie zdyscyplinowana, sensualna i wyczulona na konkret. Chociaż wyłączony ze świata, podmiot jego wierszy mimowolnie stara się ten dystans pokonać, zanurzyć się w świecie przedmiotów, dotykać, smakować. Zatracenie się w bezpośredniości przeżycia i chwilowe zniesienie dystansu wiąże się jednak z narażeniem na dojmujące rozdarcie. „Wystawiona za okno jadącego samochodu” ręka niespodziewanie jawi się „jak / każdy inny, różny ode mnie, obiekt”, własny rzucony na ścianę cień jako „bez związku ze mną”. Doświadczenie zatracenia w tym, co tu i teraz, paradoksalnie, od razu nasuwa pytanie o tożsamość podmiotu. „Ile też mnie mogłoby jeszcze pozostawać poza mną / nie-moim, abym dla siebie mógł być nadal tym właśnie sobą?”. A postawienie pytania na powrót markuje dystans do świata.
Szczególnie bolesnym doznaniem nadszarpnięcia tożsamości jest w wierszach Szubera choroba. Pamięć traktowana jest zwykle jako władza, która pozwala powiązać rozproszone obrazy, smaki, zapachy i nadać osobowości spójność. Tutaj dzieje się jednak na odwrót; przywoływane przez pamięć obrazy młodzieńczych bójek, wybiegania ze szkoły po bułki na dużej pauzie uwydatniają tylko rozdarcie. „I on-nie-on, w tym samym mieście, ale w innym miejscu mieszkający, podjeżdża do okna (bo od wielu lat porusza się na «rydwanie z ręcznym napędem») i odsłania żaluzję. Między nim-a-nim czarna dziura, przerwa tektoniczna, którą pokonuje ten ktoś trzeci, kto ich właśnie opowiada”. Co naturalne, w szczelinę pomiędzy dwa nieprzystające do siebie obrazy, ten z kiedyś i ten z dziś, wkrada się słówko „gdyby”, które kolejny już raz wprowadza tryb warunkowy. A rzeczywistość w trybie nie do końca dokonanym dopuszcza przecież możliwość, że ja to ktoś inny, że „równie dobrze ktoś inny mógłby to napisać”.
„Powiedzieć. Cokolwiek” to tomik trudny w lekturze. Szuber, jak sam pisze o sobie; „splątany, sprzeczny, tęskniący za ładem”, nieustannie zastawia na czytelnika fortele, wymyka się sobie w kolejnych odsłonach ironicznego dystansu. Krótkie chwile pogodzenia ze światem przeplatają się tu z momentami zerwania, a podmiot jest w ciągłym ruchu pomiędzy nimi. Jednak to permanentne powoływanie i przekraczanie dystansu to też specyficzny sposób afirmacji i uprawomocnienia podmiotu w jego „dolegliwej, bo nieciągłej tożsamości”. Ten, kto ironizuje, oddziela się od świata, ale równocześnie musi być ze światem w ciągłym kontakcie, aby tym sprawniej mu się wymykać. Ironia to sposób przeżywania świata, który rozpadł się na fragmenty. „Jak plaster na bolące miejsce/ wiersz, który z braku ostatecznej / formy sam sobie formą jest”.