Pola (chce zmieniać świat)

8 minut czytania

/ Muzyka

Pola (chce zmieniać świat)

Anna Szudek

Na początku kariery PJ Harvey była rzeczniczką młodych kobiet. Jej zwrócone do wewnątrz teksty opowiadały o tym, co najbardziej wstydliwe. Na ostatnich płytach czuć zupełnie inne emocje. Polly Jean w wersji 2.0 stała się społeczną aktywistką

Jeszcze 2 minuty czytania

Być na scenie kimś. Na początku lat 90. Polly Jean Harvey swoją sceniczną obecność zaznaczała przede wszystkim głosem – zdolnym zarówno do potężnego krzyku, jak i do wątłego półszeptu. Mimo drobnej postury w ogóle nie troszczyła się o prezencję sceniczną: nie ubierała się wyraziście, nie nosiła makijażu, nie regulowała brwi. A jednak na żywo potrafiła wykrzesać z siebie energię i złość, których w innych okolicznościach w ogóle nie okazywała. Po występie w programie telewizyjnym Jaya Leno schodziła z podium z dobrodusznym uśmiechem. Towarzyszył jej on przez całe wykonanie „Rid Of Me”, gdy śpiewała „nie pozbędziesz się mnie” na coraz płytszym oddechu.

W tekstach piosenek była wylewna. Wobec mediów – przeciwnie. O sobie zdradzała tylko tyle, że mieszka z rodzicami w Dorset i pomaga im prowadzić gospodarstwo. Nie kreowała się na femme. Była dowodem na to, że aby pisać o skrajnych emocjach, nie trzeba spowiadać się z uzasadniających je rzekomo osobistych doświadczeń. W czasach „Dry” (1992) i „Rid Of Me” (1993) Polly Jean pokazywała wszystkim niedostosowanym do otoczenia dziewczynom, że mogą po prostu pogodzić się ze sobą. Z pozoru zupełnie zwyczajna, bez oporów krzyczała o pragnieniach i neurotycznych lękach. Podobnie jak Liz Phair czy Cat Power sprawiała wrażenie, że zwraca się do wewnątrz i wyciąga stamtąd wszystko to, co najbardziej wstydliwe – ku wyzwoleniu innych młodych kobiet.

Dziś PJ Harvey zdaje się rozumieć swoją rolę jako artystki zupełnie inaczej. Po raz pierwszy dała temu wyraz już w 2000 roku, gdy na potrzeby albumu „Stories From the City, Stories From the Sea” nagrała podejmującą tematykę prostytucji piosenkę „The Whores Hustle and the Hustlers Whore”, wiele lat później wykorzystaną przez Michaela Glawoggera w głośnym filmie dokumentalnym „Chwała dziwkom”. Zaangażowanie artystki w problemy społeczne ujawniło się jednak w pełni dopiero na wydanej w 2011 roku płycie „Let England Shake”. To właśnie na niej Harvey postanowiła nadać swojej muzyce wymiar polityczny, przejawiający się już w otwarcie ironicznym tytule.

Wspomniana w nim Anglia posłużyła artystce za punkt wyjścia do rozważań o wojnie jako zjawisku zarówno nieracjonalnym, jak i nieokiełznanym, które odcisnęło się bolesnym piętnem na całej historii powszechnej. Pracując nad „Let England Shake”, PJ Harvey studiowała wnikliwie zarówno dzieje swojego kraju, jak i wielkich konfliktów zbrojnych (zwłaszcza pierwszej wojny światowej). Cztery lata spędzone z materiałem źródłowym nadały płycie rys wiarygodności i pozwoliły artystce zagłębić się także w losy pojedynczych ludzi – świadków i uczestników wojny. Dzięki temu „Let England Shake” przybrała szczegółowo przemyślaną formę, złożoną z dwunastu piosenek o luźnej strukturze i poetyckich, nasyconych obrazowością tekstach. Utworom inspirowanym brytyjskim folkiem (jak również np. muzyką The Pogues) przewodził odmieniony głos Harvey (wysoki, niemal dziecięcy) oraz akompaniament cytry akordowej – niewielkiego instrumentu strunowego, na którym artystka opracowała większość wybrzmiewających na płycie melodii. Prosty, piosenkowy charakter kompozycji nadał „Let England Shake” formę uniwersalną i zrozumiałą dla ogółu słuchaczy, a także uwydatnił wyrażający się w tekstach ambiwalentny stosunek do ojczyzny czy też do (nie zawsze uzasadnionej) dumy narodowej.


„The Hope Six Demolition Project” to płyta jeszcze bardziej zaangażowana społecznie i politycznie. Powstała w wyniku podróży do Waszyngtonu, Kosowa i Afganistanu, które Harvey odbyła w towarzystwie Seamusa Murphy’ego – fotografa wojennego i dokumentalisty, z którym współpracowała już nad teledyskami do utworów z „Let England Shake”. Tytuł płyty nawiązuje do programu HOPE VI, zainicjowanego przez rząd Stanów Zjednoczonych, którego celem miała być rewitalizacja biednych obszarów miejskich, między innymi właśnie w stolicy USA. Stare i zniszczone budynki mieszkalne zastąpiono nowoczesnymi osiedlami, co z kolei – ze względu na wzrost wartości lokali i niewystarczającą ich liczbę – pozbawiło dachu nad głową tysiące osób. W rezultacie nierówności społeczne tylko się pogłębiły. Opieką nad ubogimi i bezdomnymi rodzinami zajmuje się w Waszyngtonie organizacja Community of Hope, której nazwa posłużyła PJ Harvey za tytuł pierwszego utworu na płycie.

„The Hope Six Demolition Project” onieśmiela dokumentalną dokładnością. To płyta jak gdyby sporządzona na podstawie materiału dowodowego – zdjęć, notatek i nagrań zgromadzonych w wyniku długiego i szeroko zakrojonego śledztwa. Jednocześnie uwieczniony na niej obraz biedy i wykluczenia doprowadzony jest nieraz do wyraźnego przejaskrawienia, a nawet ironii. Świadczą o tym już pierwsze takty „The Community Of Hope” – skocznej, utrzymanej w konwencji popu lat sześćdziesiątych piosenki, w której Harvey z pozorowaną radością w głosie oprowadza słuchacza po Ward 7, ubogiej i podupadłej (jeśli wierzyć słowom artystki) dzielnicy Waszyngtonu.


Tak ostry kontrast między ponurym tekstem a lekką melodią w pierwszej chwili kojarzy się z muzyką psychodeliczną (podobne zestawienie przeciwieństw wybrzmiewa jeszcze na „Near The Memorials To Vietnam And Lincoln”). Na „The Hope Six Demolition Project” dominuje jednak folk rock z wyrazistą sekcją rytmiczną. W niektórych utworach, na przykład w „The PJ Harvey, The Hope Six Demolition Project, Island 2016PJ Harvey, „The Hope Six Demolition Project”,
Island 2016
Ministry Of Social Affairs”, Harvey sięga poza tym do tradycji bluesowych – w tym przypadku nawet dosłownie, wtrącając na początku krótki fragment „That’s What They Want” Jerry’ego McCaina, który płynnie przechodzi we właściwą piosenkę. Ważną rolę odgrywa również saksofon. Niekiedy, jak na „Chain Of Keys”, sekcje rytmiczna i dęta brzmią równie donośnie, przywodząc na myśl utwory Morphine. Innym razem, jak w końcówce „The Ministry Of Social Affairs”, saksofon wyraźnie wychodzi na pierwszy plan i wieńczy utwór freejazzowym solo. Tej głośnej i wielowarstwowej, ale też prostej oprawie towarzyszą teksty – dosadne, złożone z suchych konstatacji, napisane ręką obserwatora, jak gdyby stanowiły fragment reportażu albo opis załączony do szczegółowej fotografii.

„The Hope Six Demolition Project” nie pozostawia złudzeń, że coś jeszcze łączy PJ Harvey z dawną Polly Jean. Dziś artystka stara się zajmować w swojej twórczości jak najmniej przestrzeni. Jej głos, tak kiedyś nieposkromiony, teraz zlewa się często ze śpiewającym unisono męskim chórem. Sama Harvey natomiast skrywa się za formą muzyczną, słownym komunikatem, sylwetkami osób, o których losach opowiada. Wchodzi w rolę pośrednika między światem tych ludzi a publicznością, która – żyjąc w oddaleniu od nich, zajęta własnym życiem – nie ma do ich rzeczywistości dostępu. Artystka wciela się tu zarówno w badającą materiał rzeczowy reporterkę, jak i w medium ostrzegające nas przed skutkami krótkowzrocznych, nieprzemyślanych i nastawionych na czysty zysk działań.

Na dziewiątej płycie PJ Harvey nie zwraca się już do wewnątrz. Tym razem zależy jej na tym, by wysłać czytelny komunikat do jak najszerszej zbiorowości. Choćby za cenę tego, że muzyka i teksty oddzielą się od niej samej i zaczną żyć własnym życiem. „The Hope Six Demolition Project” ma spełniać misję społeczną i z tego zadania wywiązuje się bez zarzutu, nawet jeśli na tle dotychczasowego dorobku artystki nie wypada szczególnie odkrywczo. W nowych utworach PJ Harvey czuć jednak coś szczególnego: wrzenie świata, potężną, rewolucyjną energię. Równą tej, którą potrafiła wykrzesać z siebie na scenie w początkach swojej kariery.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.