Metalówy
Myrkur, fot. materiały prasowe

Metalówy

Anna Szudek

Tworzyć muzykę na własnych warunkach, a nie być tylko wersją „w spódnicy” któregoś z ikonicznych męskich artystów. To zadanie, z którym od niemal zawsze mierzyły się kobiety grające rocka. Dotyczy to szczególnie ekstremalnych odmian muzyki, takich jak black metal czy industrial

Jeszcze 3 minuty czytania

Otwieram tygodnik „Billboard” – wydanie z 6 listopada 1971 roku, czyli sprzed 45 lat. W środku znajduję artykuł Jacoby Atlas, opatrzony nagłówkiem o następującej treści: „Niewiele dziewczyn robi karierę w hard rocku, ale nadchodzi nowa epoka (i nowe podejście)”. Wokół zamieszczono zdjęcia kilku kobiet zasłużonych dla amerykańskiej muzyki tamtego okresu: Carole King, Karen Carpenter, Barbry Streisand oraz Toni Brown i Terry Garthwaite z grupy Joy of Cooking.

Teza autorki jest jasna: scena rockowa to męskie podwórko. „Jeżeli rock’n’roll stał się głosem reprezentującym epokę, to dlaczego ten najpotężniejszy z gatunków muzycznych pozostaje domeną niemal wyłącznie mężczyzn?” – pyta Atlas. I wyrokuje: „Kobiety zainteresowane muzyką i głoszeniem idei stronią od hard rocka. Przyjmują postawę typową dla wokalistek i kompozytorek w jednej osobie: ubierają się w długie suknie, grają na fortepianie lub na gitarze akustycznej, bo tak przystoi. Stają się podobne do Joni Mitchell, Joan Baez czy Carly Simon. (…) A gdzie artystki, które przypominałyby Joe Cockera, Micka Jaggera lub Leona Russella? Można by do nich zaliczyć Janis Joplin albo Grace Slick z Jefferson Airplane, jednak tu następuje długa cisza, w której naprawdę trudno przypomnieć sobie kolejne nazwiska kobiet związanych z muzyką rockową”.

45 lat później tekst Jacoby Atlas budzi wiele wątpliwości. Uwagę zwraca w szczególności pomieszanie pojęć „hard rock”, „rock” i „rock’n’roll”, których autorka używa w zasadzie wymiennie. Miejscami – jak w przypadku powyższych porównań – posługuje się też tą samą kliszą, która każe kobietom naśladować mężczyzn, być „damską wersją” tego czy innego muzyka, by wpisać się w ramy danego gatunku. Jednocześnie dosyć protekcjonalnie odnosi się do kobiet dzielących scenę z mężczyznami (zwłaszcza do wokalistek), gdyż – jak twierdzi – taki skład osobowy utrwala stereotypowe role płciowe, zdejmując z kobiet presję, by okazywały cechy uważane za charakterystyczne dla mężczyzn.


Tymczasem i przed 1971 rokiem, i po nim, w zespołach rockowych wraz z mężczyznami działały kobiety, które wniosły niepodważalny wkład w dorobek tych grup. I nie chodzi tu tylko o Jefferson Airplane z Grace Slick na czele. Redaktorka „Billboardu” pomija choćby Jinx Dawson, wokalistkę Coven – zespołu, który zadebiutował już w 1969 roku, stając się inspiracją dla wielu późniejszych wykonawców z nurtu rocka psychodelicznego, heavy metalu i occult rocka. Pierwszy album Coven, „Witchcraft Destroys Minds & Reaps Souls” („Magia niszczy umysły i zbiera żniwo dusz”), otwiera utwór zatytułowany „Black Sabbath” – nie na cześć słynnej brytyjskiej grupy (która zadebiutowała nieco później, bo w roku 1970), tylko włoskiego horroru w reżyserii Mario Bavy. Ponadto, jak zauważa Dayal Patterson w wydanej niedawno w Polsce książce „Black metal – ewolucja kultu”, to Coven jako pierwszy zespół wykorzystywał symbole okultystyczne i satanistyczne, które miały stać się atrybutami rozpowszechnionymi w muzyce metalowej (odwrócony krzyż, gest ręki przypominający diabelskie rogi). I chociaż zdaniem Pattersona nie należy doszukiwać się wpływu Coven akurat na rozwój black metalu, to głos Dawson – mocny i wysoki, ale jednocześnie zachrypnięty i szorstki, stał się symbolem amerykańskiej kontrkultury, podobnie jak filmy Kennetha Angera.

W muzyce mieszczącej się poza głównym nurtem – mrocznej stylistycznie czy wizerunkowo – miały się pojawić jeszcze inne wyraziste i wpływowe postacie kobiece. Na przełomie lat 70. i 80. głośno zrobiło się o Poison Ivy – gitarzystce grupy The Cramps, która z połączenia punka i muzyki rockabilly lat 50. wypracowała swój własny i oryginalny jak na tamte czasy styl. Równolegle rozwijał się w Wielkiej Brytanii rock gotycki, w którym znaczącą rolę odgrywała Siouxsie Sioux, liderka Siouxsie and The Banshees. Natomiast na amerykańskiej scenie gotyckiej (a właściwie deathrockowej, czyli łączącej gotyk z punkiem) ważną rolę grała grupa 45 Grave, której przewodziła Dinah Cancer.

The Runaways, źródło: therunaways.comThe Runaways, źródło: therunaways.com

Te artystki nie starały się naśladować mężczyzn. Wszystkie świadomie kształtowały swój nieco przerysowany publiczny wizerunek – co prawda kobiecy, ale i nieprzystępny, trochę rodem z filmu grozy. Podporządkowanie się stereotypom można by raczej zarzucić dziewczęcej grupie hardrockowej The Runaways, założonej w 1975 roku przez Joan Jett (znanej m.in. z przeboju „I Love Rock'n'roll”. Dziewczyny (wówczas jeszcze nastoletnie) siłą rzeczy miały ograniczony wpływ na swoją karierę. Dobitnie pokazuje to film w reżyserii Florii Sigismondi, w którym na głównego rozgrywającego wyrasta Kim Fowley, manager zespołu. The Runaways spopularyzowały typ „ostrej laski grającej rocka”: nosiły mocny makijaż i skórzane ciuchy, a ich wokalistka, Cherie Currie, gorset i pończochy na podwiązkach. Z jednej strony przypominała tym Suzi Quatro, a z drugiej striptizerkę. Zespół stworzył pewien schemat, w który jeszcze dziś wpisują się bohaterki kalendarzy z serii „Hottest Chicks In Hard Rock”, dodawanych raz w roku do magazynu muzycznego „Revolver”.

Redakcja pisma zapewne uważa swój cykl za znakomitą promocję dla sfotografowanych w nim kobiet, a być może nawet za nobilitację. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że cena za zdobyty w ten sposób rozgłos jest wysoka; że dając się sprowadzić do roli nieco mroczniejszych albo twardszych pin-up girls, bohaterki rankingu „Revolver” (bo czym są te kalendarze, jeśli nie właśnie rankingiem „najgorętszych kobiet hard rocka”?) odwracają uwagę od sedna sprawy – od swojej twórczości.

SubRosa, źródlo: BandcampSubRosa, źródło: Bandcamp

Jednocześnie nie brak ostatnio artystek, które chcą tworzyć muzykę uważaną do tej pory za męską na własnych warunkach. Gwiazdą ubiegłorocznych rankingów najlepszych płyt roku była Chelsea Wolfe. Na potrzeby albumu „Abyss” Wolfe połączyła techniki budowania nastroju i napięcia charakterystyczne dla gotyckiego rocka czy darkwave’u z wyraźnie cięższym brzmieniem gitar i perkusji, co przyniosło jej uznanie fanów metalu. Duże wrażenie zrobiła też płyta „The Miraculous” – trzecia w dorobku Anny von Hausswolff, nagrana na monumentalnych organach Acusticum, wyposażonych w 9000 piszczałek, a to wszystko z równie głośnym akompaniamentem rockowego składu. Z kolei w tym roku bardzo dobrą płytę wydała grupa SubRosa, w której wśród pięciu osób grają aż trzy kobiety. Na płycie „For This We Fought The Battle Of Ages” nisko strojona gitara, charakterystyczna dla doom metalu, splata się w jedno z melodyjnymi partiami skrzypiec, tworząc całość, w której zdaje się nie brakować ani jednego dźwięku.


Do artystek i grup, które mają już na koncie kilka płyt, dołączyły niedawno kolejne: Myrkur i Darkher. Obie nagrywają jako wykonawczynie solowe i mają dopracowany w szczegółach pomysł na siebie. A ich muzyka – często klasyfikowana odpowiednio jako black i doom metal – jest zarazem niejednoznaczna gatunkowo.

Myrkur, a w zasadzie Amalie Bruun – niegdyś modelka i połowa indiepopowego duetu Ex Cops, dziś jest rozpoznawalną postacią na międzynarodowej scenie blackmetalowej. W 2015 roku nakładem Relapse Records ukazał się jej debiutancki album „M”. Łączy on surowość black metalu (bardzo szybka gra sekcji rytmicznej, „rozedrgane” brzmienie gitar) z melodiami kojarzącymi się z nordycką muzyką ludową. Partie wokalne – raz wykonywane solo, raz na kilka głosów – odbijają się ponadto delikatnym echem, dzięki czemu muzyka Myrkur sprawia wrażenie eterycznej i nastrojowej, a niekiedy nawet subtelnej. 19 sierpnia miała miejsce premiera „Mausoleum” – płyty nagranej na żywo w Mauzoleum Emanuela Vigelanda w Oslo. Na jej potrzeby przearanżowano utwory (wśród których znalazł się cover „Song To Hall Up High” szwedzkiej grupy Bathory) na skromne wersje akustyczne, w których śpiew Bruun i wykonywane przez chór harmonie wokalne wybrzmiewają z nieskrępowaną brzmieniem instrumentów mocą, zwracając uwagę na prostotę i melodyjność tych – w zamyśle blackmetalowych – piosenek.

Darkher, fot. mat. prasoweDarkher, fot. mat. prasowe

Równie swobodnie do wzorców gatunkowych podchodzi niejaka Jayn H. Wissenberg, ukrywająca się pod pseudonimem Darkher. „Realms”, jej debiutancki album, ukazał się w tym samym dniu co „Mausoleum” i powinien spodobać się podobnemu gronu słuchaczy. Wissenberg bowiem także tworzy muzykę skupioną raczej na wywoływaniu nastrojów i przywoływaniu obrazów niż na odtwarzaniu charakterystycznych cech gatunkowych. Stąd na „Realms” rozciągnięte intra i wybrzmiewające długo dźwięki. Ale też momenty folkowe, w których niewykorzystana przestrzeń wypełnia się lekkim pogłosem. Cała płyta podszyta jest brzmieniem nisko strojonych gitar – raz cichych i tylko podtrzymujących słuchacza w stanie niepokoju, innym razem wybrzmiewających z pełną mocą, rozładowujących nagromadzone napięcie. Ponadto, ze względu na wyrazistą grę sekcji rytmicznej i posępny klimat utworów, nie sposób nie zaliczyć Darkher w poczet wykonawców muzyki mrocznej i gotyckiej, czerpiącej też z doom metalu (co w zeszłym roku przypisywano także Chelsea Wolfe).


Myrkur i Darkher mają ze sobą wiele wspólnego. Obie rozpoczynały karierę jako artystki popowe i równie stanowczo odcinają się dziś od tych korzeni. Ich troska o wizerunek staje się zrozumiała, gdy weźmie się pod uwagę falę krytyki, z jaką spotkała się Amalie Bruun ze strony niektórych fanów black metalu. Wypomina jej się nagraną kilka lat temu muzykę, rzekomo fałszywy skandynawski akcent, z jakim mówi po angielsku, filmiki, w których opowiada o tym, jak się ubiera, wreszcie sam wygląd. Atakuje ją w szczególności Hipster Black Metal – kanał na YouTube, który tropi (jak twierdzi jego twórca) muzyków ośmieszających gatunek. I chociaż środowisko samych twórców metalu zaakceptowało i doceniło Bruun (o czym świadczyć może choćby jej współpraca z muzykami z Mayhem, Ulver, Nidingr i Arch Enemy, a także wspólna trasa koncertowa z Behemoth), w internecie wciąż odzywają się głosy oburzonych, którzy chcą zdemaskować ją jako pozerkę, próbującą tworzyć ciężką muzykę nieudolnie i z fałszywych pobudek. A sama Myrkur, choć nagrała bardzo dobry debiut i udowodniła, że potrafi wrzeszczeć, zapewne nigdy nie doczeka się szacunku miłośników „prawdziwego” black metalu. Który – jak na gatunek z założenia ekstremalny, istniejący w kontrze do społecznych reguł – często ujawnia ekstremalnie konserwatywne oblicze. Jak w filmikach publikowanych na YouTube przez Varga Vikernesa (znanego również jako Burzum), który wśród wielu swoich teorii głosi dziś między innymi, że feminizm jest wynalazkiem bankierów i kapitalistów.

Darkher nie musiała się jak dotąd mierzyć z podobną krytyką. Być może dlatego, że nie utożsamia się tak wyraźnie z żadną sceną i w przeszłości nie była równie rozpoznawalna jak Bruun w roli artystki popowej. Dziś nagrywa i koncertuje z Shaunem Steelsem, perkusistą zespołów Anathema i My Dying Bride (co również powinno uzasadniać doomowe skojarzenia). Jednocześnie zaznacza jednak, że Darkher jest jej projektem solowym i jej własną koncepcją. Sama komponuje, miksuje i produkuje swoje nagrania.


Ani Bruun, ani Wissenberg nie upominają się o miano artystek metalowych. Podkreślają, że ich muzyka ma charakter autorski. Powstaje z potrzeby wyrażenia swojej tożsamości, gustu muzycznego czy więzi ze światem przyrody. W tym sensie obie pragną, by była w pewnym stopniu uniwersalna. A żeby spełnić to założenie, muszą chyba wykraczać poza granice gatunków. Poza tym, jak pokazuje przykład Pharmakon czy Puce Mary, miejsce dla kobiet chcących tworzyć konfrontacyjną muzykę jest też w noisie czy industrialu. Albo całkiem na osobności, o czym świadczy kariera Diamandy Galás – pianistki, posiadaczki wybitnego, operowego głosu. Kobiety nieustraszonej, która od czasów swojej pierwszej płyty, zatytułowanej wymownie „The Litanies Of Satan”, do dziś bezkompromisowo przekracza wszelkie granice wytrzymałości swojej i słuchaczy – czy to wrzeszcząc wniebogłosy, czy zwracając uwagę publiczności na kwestie będące społecznym tabu (np. na sytuację osób zarażonych wirusem HIV).

Kobiety tworzą już muzykę według własnego uznania – także w gatunkach jak dotąd zdominowanych przez mężczyzn. Konsekwencja i nieprzejmowanie się są nagradzane przez publiczność (jak w przypadku Chelsea Wolfe, Anny von Hausswolff czy grupy SubRosa). Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że zarówno Myrkur, jak i Darkher, przywiązują znaczną wagę do swojej wiarygodności. W oddzielaniu się od przeszłości grubą kreską czy w trosce o spójność wizerunku i muzyki (ujawniającej się już w ich pseudonimach – w języku islandzkim słowo „myrkur” oznacza ciemność) jest jednak pewna zachowawczość. Na którą Jacoba Atlas zwracała uwagę już 45 lat temu.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.