Zwykłe życie
kadr z teledysku do piosenki „Nie czekaj”

7 minut czytania

/ Muzyka

Zwykłe życie

Anna Szudek

Słuchając Barbary Wrońskiej, ma się przed oczami pełną salę oraz śpiewaczkę, która stoi na scenie sama i przy surowym akompaniamencie pianina zmaga się ze sobą. Jak Nina Simone wykonująca „Lilac Wine” czy „Strange Fruit”

Jeszcze 2 minuty czytania

Gdy „Córki dancingu” zdobyły nagrodę na festiwalu Sundance, o siostrach Wrońskich usłyszała Ameryka. Film w reżyserii Agnieszki Smoczyńskiej doceniono za wyjątkową wizję realizacyjną. Brud i nieład PRL-owskiego mieszkania był w niej tak samo przepełniony tęsknotą za innym światem jak połyskujące sztucznym blaskiem noce w dyskotece. Sceny obyczajowe – równie tajemnicze i nierzeczywiste jak te baśniowe i romantyczne. Groteskę musicalu otaczał wyraźnym konturem czarny jak osad z węgla, zabarwiony grozą humor. Było w tych ujęciach – w scenografii czy w wyglądzie rekwizytów (których bliźniacze kopie niektórzy z widzów mogli pamiętać z minionej już codzienności) – coś doskonale znajomego, a zarazem całkowicie wyobrażonego. Przy czym to, co polskiej publiczności przypominało się jako prawdziwe i bliskie, amerykańskiej musiało wydawać się zupełnie niepospolite (i przez to właśnie atrakcyjne).

Także w ścieżce dźwiękowej, skomponowanej przez Barbarę i Zuzannę Wrońskie z duetu Ballady i Romanse, zanikały wszelkie umowne granice. Melodie jak z klasyki polskiego popu, z nową wersją „Byłaś serca biciem” Andrzeja Zauchy wzbogaconą o przepuszczone jakby przez vocoder chórki, stapiały się z elektroniką w retrofuturystyczną całość. Sprawiało to wrażenie czułej ironii, będącej też wyrazem uznania dla epoki przedstawionej w filmie. Poczucie humoru sióstr dopełniało się w tekstach oryginalnych piosenek, które dowcipnym językiem i przywiązaniem do szczegółu kojarzyły się z prozą Nataszy Goerke („Miało być frutti di mare, a został bałagan po karnawale” – śpiewały Wrońskie w jednym z utworów). W innych kompozycjach – choćby w utworze „Pętla” – surrealistyczny nastrój, połączony z akompaniamentem klawiszy i charakterystyczną ekspresją wokalną, przywodził na myśl muzykę grupy Księżyc. W „Córkach dancingu” siostry Wrońskie zaklinały zwyczajność, by wydobyć z niej czar.

„Dom z ognia” jest pierwszą solową płytą Basi Wrońskiej, co wyczuwa się od razu. To wypowiedź utrzymana w tonacji innej niż dokonania Ballad i Romansów: bardziej bezpośrednia, nieskryta za woalem ironii czy czarnego humoru. Czuje się w niej zawarty w tytule codzienny niepokój i pragnienie uwolnienia się od niego, przemienienia go w czystą radość. Na „Domu z ognia” sprzeczne żywioły ścierają się ze sobą i na przemian dochodzą do głosu. Można by więc powiedzieć, że to płyta osobista – o ile przyjmiemy, że ten epitet ma znaczenie wyłącznie stylistyczne, bez dochodzenia do tego, jakie (i czyje) doświadczenia za nim stoją. Chodzi w nim raczej o poczucie harmonii między piosenką a jej wykonaniem – jak w ekspresyjnych i zaśpiewanych z uczuciem utworach gwiazd estrady, do których Basia Wrońska zdaje się na swoim solowym debiucie nawiązywać.

Płyta rozpoczyna się „Rozmową”. Artystce towarzyszy z początku tylko dźwięk fortepianu i wtórujący jej wokalnie pogłos. W połowie utworu do aranżacji dołącza jeszcze trąbka, a także dźwięki tła: wołanie, pohukiwania, wreszcie szumy i trzaski pochodzące jakby z odtwarzanej płyty gramofonowej. „Poczucie winy spuszczone ze smyczy/ Goni mnie w głąb lasu/ Goni mnie w doliny/ Mam za mało czasu” – śpiewa Wrońska płaczliwym głosem, który pod wpływem emocji waha się i drga, a jednak pozostaje silny, pewny. Słuchając jej, ma się przed oczami pełną salę oraz śpiewaczkę, która stoi na scenie sama i przy surowym akompaniamencie pianina zmaga się ze sobą. Jak Nina Simone wykonująca „Lilac Wine” czy „Strange Fruit”. Tytułowy „Dom z ognia” kojarzy się natomiast z wrażliwością i stylem wokalnym Amy Winehouse – zwłaszcza gdy na początku refrenu klawisze zaczynają wybijać wyrazisty rytm. Z kolei w tętniącej, ale melodyjnej linii basu z singlowego „Nie czekaj” wyczuwa się coś z „You Know I’m No Good”. Wszystkie elementy utworu są tu podporządkowane sekcji rytmicznej: podrygi gitary, stukot i brzęk przeszkadzajek, krótkie, zgrabne wersy. Ta skromna, ale przemyślana oprawa zwraca uwagę na partie wokalne, w których barwie wyczuwa się lekkość i swobodę.

Z wokalistkami jazzowymi czy soulowymi łączy Barbarę Wrońską podobne podejście do pracy głosem. Jest on dla niej takim samym nośnikiem melodii jak instrumenty, a niekiedy nawet istotniejszym. Z drugiej strony teksty (z wyjątkiem anglojęzycznego „Depression”) obrazowością i samym brzmieniem kierują myśli raczej ku polskim piosenkarkom pop i wykonawczyniom poezji śpiewanej. Dostrzega się to zwłaszcza w „Odnajdź mnie”, w którym klasyczno-popowe partie smyczkowe jak z utworów Anny Jantar poprzedza melorecytacja. A „Koniec lata” bliższy wydaje się przecież utworom Edyty Geppert z „Pytań do księżyca” niż twórczości artystek z krajów anglosaskich.

Wrońska stara się zbudować z tych polskich i zagranicznych elementów całkowicie nową i autorską układankę, tak jak udało się to przed nią choćby Monice Brodce. Przede wszystkim obficie korzysta z technologii, co słychać szczególnie w electropopowych „Nieustraszonych”. „Dom z ognia” zdaje się Barbara Wrońska, Dom z ognia, Kayax 2018Barbara Wrońska, Dom z ognia”,
Kayax 2018
jednak nie tyle jednorodnym albumem, co raczej zbiorem odrębnych piosenek. Dlatego trudno znaleźć jakiś ściśle muzyczny wątek, który spajałby je wszystkie. Wspólnym mianownikiem między nimi okazuje się jednak nastrój. Wszystkie bowiem – nawet te pogodne, jak „Nieustraszeni”, „Abstrakcja” czy „Prosta droga” – podszyte są melancholią albo czerpią z niej swoją treść. Staje się to jasne w ostatnim utworze („Blask”), w którym powraca obecna już w „Rozmowie” potrzeba spokoju ducha i wizja pięknej – bo prostej – codzienności. „Chodźmy tam, gdzie jest tylko blask/ Gdzie oprócz czystych nas nie ma innych spraw” – śpiewa artystka, a jej głos powoli odchodzi w ciszę.

Trudno podsumować „Dom z ognia” w krótkiej notce, a co dopiero określić ten album pojedynczym terminem. Z jednej strony kontynuuje on tradycje polskiej piosenki, a z drugiej zwraca się ku wzorcom muzyki anglosaskiej. Z tego samego powodu pozostawia jednak uczucie niezaspokojenia. Jak przeglądanie widokówek z dalekiego świata z tęsknoty za czymś więcej niż dwa pokoje z łazienką.