Rzeczywistość nie do ogarnięcia

8 minut czytania

/ Muzyka

Rzeczywistość nie do ogarnięcia

Anna Szudek

Bohaterowie piosenek Julii Marcell posługują się szyfrem złożonym z nazw firm, instytucji, stron internetowych, gier i filmów. Gdy w ten sposób próbują powiedzieć coś wzniosłego, ich słowa brzmią banalnie

Jeszcze 2 minuty czytania

Z okładki „Proxy” spogląda na nas tysiąc jeden drobiazgów, w tym gumowy królik, pluszowy tygrys i Matka Boska, na oko z gipsu. Nad całym tym zbytkiem widnieje tytuł, krótki i chwytliwy jak nazwa pewnej marki odzieży skierowanej do kobiet młodych i aktywnych. Nosiłyby ją pewnie bohaterki „Kochanie, zabiłam nasze koty” Doroty Masłowskiej, tak zajęte jogą, upiększaniem się i zakupami, że ich doba dobiega końca, zanim na dobre się zaczęła. Sęk jednak w tym, że przedstawiona na zdjęciu artystka ma na kolanie ogromny siniec, a słowo „proxy” nie łączy się ani z firmą Roxy, ani z brandingiem jako takim. Pojęciem tym określa się bowiem serwer pośredniczący, który pozwala użytkownikowi ukryć swoją tożsamość za obcym adresem IP i tym samym – zachować w internecie anonimowość.

Tytuł można więc rozumieć na różne sposoby. Zasygnalizowany w nim wątek technologiczny ujawnia się przede wszystkim w oprawie instrumentalnej. Pod względem aranżacji czwarta płyta Julii Marcell stanowi odwrót od zdecydowanie gitarowej, w dużej mierze garażowej „Sentiments”. Sporo tu elektroniki i syntezatora, a gitara z funkcji prowadzącej przechodzi na dalszy plan. Wiele zmieniło się również na płaszczyźnie tekstowej – zwrotki pisane zgrabną angielszczyzną zastąpiła mniej rytmiczna z natury polszczyzna. Za tytułowym „proxy” kryje się też jednak zmiana optyki. O ile teksty na „Sentiments” były przejrzystym i jednoznacznym zapisem doświadczeń okresu dorastania, o tyle tym razem wypowiadane są jakby przez przesłonę, często wkrada się do nich ironia. Śpiewająca w pierwszej osobie artystka przybiera najróżniejsze maski, przy czym nie zawsze wiadomo, czy mówi tylko żartem, czy już całkiem serio. A ocenić to tym trudniej, że bohaterowie jej piosenek posługują się językiem zapośredniczonym – szyfrem złożonym z imion i nazwisk, nazw firm, instytucji, stron internetowych, gier komputerowych, filmów. O swoich uczuciach i wrażeniach mówią nie wprost, lecz za pomocą terminów i znaków towarowych, które służą im za symbole i metafory. A gdy próbują w ten sposób powiedzieć coś naprawdę wzniosłego, ich wypowiedzi brzmią banalnie, niewspółmiernie do tego, czego doświadczają (słowa „wiesz o mnie więcej niż Google” stanowią dla nich najintymniejsze wyznanie).

Bohaterowie „Proxy” zdają się wobec rzeczywistości bezradni. Szukając w niej jakiegoś wyższego porządku czy prawdy o sprawach zasadniczych, trywializują swoje przeżycia. Tak jak przedstawiony w utworze Marek, który „czasem myśli sobie, że składa się z atomów, jak obrazek składa się z pikseli”. A wyglądając prawdy o sobie samych, szukają wartości poza sobą, jak przemierzająca tytułowe „Tesko” dziewczyna, która w przebłysku doznanego w supermarkecie olśnienia bezpardonowo stwierdza: „Chyba kręci mnie kapitalizm, chyba podnieca wyzysk i nadmiar”.


Powracający na „Proxy” wątek życia w dużym polskim mieście w 2016 roku przejawia się na płycie w wielu formach, by wymienić choćby pogoń za karierą, życie od pierwszego do pierwszego, ucieczkę do internetu, samotność, wreszcie nadmierną konsumpcję. Zwłaszcza w tej ostatniej kwestii język Julii Marcell przypomina narrację znaną z „Kochanie, zabiłam nasze koty” Masłowskiej. Fah i Jo, bohaterki powieści, rozmawiają tak, jak esemesują – przy użyciu ograniczonej liczby znaków i bez zbędnej autokorekty, jakby stale miały przed oczami niewielkie okno tekstowe. Posługują się szyfrem, w którym najważniejszą rolę grają marki i nazwiska. W wolnych chwilach przeglądają Facebooka i magazyn „Yogalife” lub kątem oka oglądają filmy, by nie zawieszając głosu, móc potem wtrącić do rozmowy komentarz, że coś było „totalnie lynchowskie”. Każda z nich mogłaby wypowiedzieć słowa, które słyszy bohaterka otwierającego płytę „Tarantino”: „Jeśli boisz się przemocy, jeśli nie możesz zasnąć, nie czytaj Biblii na noc, to dopiero Tarantino, nie czytaj, piękna dziewczyno, za ładna jesteś na to”. I podobnie jak ona obie odpuściły już sobie ten cały wysiłek bycia mądrymi, bo przecież „na co komu ta mądrość, tylko się człowiek stresuje”.

Tematy, które podejmuje Julia Marcell, nie są więc w polskiej kulturze żadną nowością – ani w literaturze, ani nawet w muzyce. Wystarczy przypomnieć sobie choćby wydane w ostatnich kilku latach płyty Beneficjentów Splendoru czy „Społeczeństwo jest niemiłe” wspomnianej już Doroty Masłowskiej, ukrywającej się pod pseudonimem Mister D. Autorka „Proxy” nie pozostawia jednak wątpliwości, że bardziej od samej koncepcji i prześmiewczej konwencji liczą się dla niej piosenki – wyraziste, z łatwością zapadające w pamięć. Julia Marcell od początku swojej kariery tworzyła bowiem muzykę autorską, trudną do oznaczenia jakimś określonym epitetem gatunkowym. Także na swojej czwartej płycie dba o to, żeby teksty i słowa nie odwracały uwagi od melodii i szerokiego instrumentarium, dzięki któremu „Proxy” jest płytą urozmaiconą i ciekawą. A że i krótką, nie byłoby czego z niej ująć. „Tarantino” to mocny Julia Marcell, Proxy, Mystic 2016Julia Marcell, Proxy”,
Mystic 2016
i wpadający w ucho opener, porywający funkowym rytmem i melodyjną partią basu. Utwór numer dwa, „Tesko”, przywodzi na myśl muzykę The xx, opartą na zestawieniu wybrzmiewających jedna po drugiej strun gitary elektrycznej z powolną, ale i taneczną sekcją rytmiczną. W całym zestawie najbardziej wyróżnia się zapewne mroczne, nowofalowe „Ministerstwo Mojej Głowy”, rozpoczynające się partią syntezatora w stylu tych, które można usłyszeć na „Disintegration” The Cure. „Marek” z kolei zaczyna się jak „God” Johna Lennona, co stanowi trafne tło do ocierających się o transcendencję przeżyć tytułowego bohatera.

Najciekawiej robi się jednak w ostatnich trzech utworach: od tanecznego i melancholijnego zarazem „Wstrzymuję czas”, przez afrobeatowy „Tetris”, po finał płyty, czyli „Andrew”, prostymi słowami opisujący smutki i lęki samotnej dziewczyny z dużego miasta.

„Proxy” składa się z obserwacji, które – choć poczynione już wcześniej – nadal brzmią celnie, jak gdyby zadomowiły się już w naszej świadomości lub przynajmniej stale do niej powracały. Wskazywałyby na to słowa samej Julii Marcell, która czwartą płytę nazwała swoją reakcją „na tu i teraz, na naszą popową, rozkrzyczaną, odblaskową rzeczywistość, której zasady działania stają się coraz bardziej i bardziej absurdalne i niezrozumiałe”. Dotyczy to w szczególności bohaterów „Proxy”, rozstających się słowami „może zapamiętasz mnie trochę lepiej niż NSA”, próbujących powiedzieć z nieznośną lekkością coś naprawdę ważnego. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że uwaga artystki może odnosić się po trochu do nas wszystkich, zdumionych rzeczywistością, w obliczu której nie wiemy, co powiedzieć. Albo zupełnie brak nam słów.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.