Czasy takie niespokojne

8 minut czytania

/ Muzyka

Czasy takie niespokojne

Kazimierz Rajnerowicz

Jakiś masochistyczny impuls każe mi wyczekiwać kolejnych płyt Marii Peszek. Ciekawe, co by się stało, gdyby spełniły się modlitwy redaktora Terlikowskiego i – niczym Ada Karczmarczyk – Maria nawróciła się i nagrała o tym koncept album

Jeszcze 2 minuty czytania

Na wstępie wyznam, że mam do Marii Peszek dużą słabość i jej poprzednia płyta, „Jezus Maria Peszek”, jest moją guilty pleasure. Można psioczyć i parskać ze wzgardą, że to pop stylizowany na muzykę alternatywną, że tak naprawdę wszystko jest tu pozbawione krzty polotu, ale z drugiej strony trudno przejść obok postaci Marii zupełnie obojętnie i lekceważyć jej twórczość. Jestem jednak w stanie zrozumieć ludzi, którzy to robią. Chociaż jej pierwsze płyty były co najwyżej poprawne, współpraca z Michałem „Foxem” Królem zaowocowała wypracowaniem brzmienia, które się jakoś broni i tworzy razem z manierą wokalną piosenkarki spójną całość. Nawet jeśli Peszek jest piosenkarką z przypadku, to wydawało się, że ma potencjał i może jeszcze z tego wszystkiego wyjść obronną ręką.

Album „Jezus Maria Peszek” był krokiem w dobrą stronę – zgrabny muzycznie i naiwno-grafomański, ale „osobisty” tekstowo, posiadał swój urok. Płycie towarzyszył spory szum medialny, niestety nie dotyczył on muzyki – środowiska konserwatywne zarzucały jej nihilizm i satanizm, a czytelnicy tabloidów nabijali się z „hamakowej” depresji artystki (powstał nawet fanpejdż na Facebooku „Cierpię jak Maria Peszek w Bangkoku”). Chociaż piosenkarka nie utożsamia się otwarcie z żadną opcją polityczną (bo i jej nie wypada), to płyta – afirmująca odmienność i różnorodność – była swoistym manifestem „lewactwa” i całkiem ciekawym (choć przerysowanym) dokumentem czasów pod względem obyczajowym. Gdy Tomasz Terlikowski opowiadał o twórczości Peszek, to nawet nie musiał zmyślać, a i tak w oderwaniu od kontekstu artystka sprawiała wrażenie obłąkanej polakożerczyni. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że gdy za pięćdziesiąt lat ktoś nakręci film dokumentalny o podziałach w polskim społeczeństwie, to piosenki z „Jezus Maria Peszek” mogłyby być mylnie użyte jako „reprezentatywna muzyka z epoki”.

Nie każdemu może się podobać Marii Peszek pomysł na siebie, ale to co sobą prezentuje, muzycznie i wizerunkowo, jest przynajmniej przemyślane i konsekwentne, by nie powiedzieć „idealnie wykalkulowane”. Nowej płycie, zwłaszcza w obecnym kontekście politycznym, mogło się udać to, co nie do końca udało się poprzedniej. Wystarczyło doprawić ją szczyptą dojrzałości. Pomimo słów jednej z piosenek: „Jak ten elektryk co kiedyś/ Wolność zaświecił jak światło”, raczej nie usłyszymy jej na marszach w obronie Lecha Wałęsy. Kiedy Maria Peszek skrystalizowała się już w powszechnej świadomości jako zbuntowana dziewczyna zadymiara i rzeczniczka „wykluczonych”, zabrakło jej kreatywnej energii. Niestety, mamy do czynienia z wyraźnym regresem, a problemem jest tu przede wszystkim jakość muzycznego materiału. Najnowsza płyta „Karabin” ociera się o autoparodię. Zabrakło dobrych melodii, a częstochowskie rymy i naiwność tekstów naprawdę trudno w tym przypadku tłumaczyć konwencją.

 

Tematem przewodnim jest antymilitaryzm. Owszem, jeśli ktoś ma taką potrzebę, to może śpiewać „Czasy takie niespokojne/ Róbmy miłość a nie wojnę”, ale naprawdę głupio wtedy powoływać się na Tochmana w inspiracjach. Już w pierwszej piosence pojawia się motyw „męczeński”, inspirowany atakami (podszytymi antysemityzmem), do których mieli się dopuścić antyfani piosenkarki. Staje się to emblematem noszonym z dumą: „Jaka ze mnie gwiazda/ Chyba, że Dawida/ Jezus Maria Peszek/ Syn i córka Żyda”, z drugiej strony z pewną obawą: „Ja tylko mówię, że się boję/ Gdy słyszę słowa jak naboje”. W następnym utworze pojawiają się wersy: „Krew, krew, krew na chodniku/ Lepkie od śmierci ręce fanatyków”, w kolejnym: „Taki świat mi się śni/ Świat bez nienawiści”, jeszcze w następnym: „Tak prosiłam, żebyś przeżył/ Żebyś nie umierał mi/ Tylko bądź, tylko żyj”. Gdy po tym maratonie gimbo-pacyfizmu nagle w piątym utworze znowu piosenkarka zaczyna śpiewać rzeczy w stylu „Obiecaj mi/ Że nie umrzesz przede mną / Obiecaj mi” oraz „Zamiast do nieba/ Chodźmy do łóżka”, to czujemy się robieni w balona i mamy powoli dość, bo wciąż dostajemy te same skojarzenia, metafory i hasła. Idźmy dalej: „Słowa mogą ranić/ Słowa mogą zabić”, a w następnym kawałku: „Można szczuć słowem/ Można szczuć modlitwą”, później „Głowa nabita/ Myśli jak naboje/ […] / Słowa jak pociski/ Sama przeciw wszystkim”. I kulminacyjne: „Bo nie jest tak, że zło/ To Putin czy Bin Laden/ Ty też w domu masz/ Własny swój karabin”.

Większość utworów zlewa się w monotonną, bezkształtną masę. Teoretycznie, od strony brzmieniowej wszystko jest na swoim miejscu – mamy posępne pianina, analogowe radzieckie syntezatory, potężne bębny, ale to, co mogłoby w ciekawy sposób odnosić się do krautrockowych tradycji i do muzyki nowofalowej, tak naprawdę użyte jest w sposób powierzchowny, mający jedynie nadać piosenkom retro-blichtru utożsamianego z „alternatywą”. Najnowsze przejawy twórczości Marii Peszek są czymś w rodzaju odwrotności piosenek Mister D. – tam gdzie Masłowska posługuje się popkulturowymi kliszami, by przy pomocy ich dekonstrukcji tworzyć muzykę niezależną i oryginalną, tam Peszek posługuje się etykietą „muzyka niezależna”, by tworzyć rzeczy miałkie, wtórne i żenująco dosłowne. Mister D. tworzy interesujące piosenki, które stylizowane są na naiwne, natomiast Peszek robi rzeczy coraz bardziej naiwne, stylizowane na ambitne.

Z całej płyty najciekawsze są piosenki wyłamujące się z głównej tematyki albumu. „Jak pistolet” to utwór o nieszczęśliwej miłości dwóch dziewczyn (naturalnie również bardziej uniwersalny – dotyczący wszelkiego typu wykluczeń), natomiast „Samotny tata” opowiada o desperackich próbach poszukiwania miłości przez samotnego ojca, który „Nie szuka lali z portali” tylko „Mamy dla Ali”. Poetyka Marii Peszek w tego typu historiach sprawdza się o wiele lepiej niż w nudnych, sztampowych i posługujących się wciąż tymi samymi obrazami protest songach. Jak na ironię, te skromniejsze piosenki, dotykające bardziej ludzkich i przyziemnych problemów, wypadają bardziej przekonująco niż skandowanie komunałów w stylu Make love, not war w piosence za piosenką. Peszek zdaje się jednak być bardzo z siebie Maria Peszek, Karabin, Warner 2016Maria Peszek, „Karabin”,
Warner 2016
zadowolona, „bombę w swojej głowie nosi z dumą” i śpiewa: „Ej Maria/ […] / Łazisz tam/ Gdzie wstęp wzbroniony/ I dziwną słabość masz/ Do niebezpiecznych myśli/ I niestrzeżonych plaż”. Problem w tym, że są to myśli nie tyle „niebezpieczne”, ile wprawiające w zażenowanie, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, że artystka nie ma przecież dwudziestu lat. W najlepszym razie otrzymujemy zestaw tanich prowokacji – porównywanie palenia „Tęczy” na placu Zbawiciela do zagłady Żydów w Jedwabnem jest najzwyczajniej nie na miejscu.

Jeśli Maria Peszek (przynajmniej na polu muzycznym) mogła kiedykolwiek budzić ciekawość, to właśnie jako intrygujący produkt uboczny polskiego folkloru polityczno-obyczajowego. W jakiś sposób dało się usprawiedliwiać te pokraczne, choć zapewne szczere teksty, które były swoistym sejsmografem polskich nastrojów i konfliktów, chociaż z biegiem czasu daje się u niej zauważyć coraz mniejszy kontakt z rzeczywistością. Zamiast autentycznych obserwacji otrzymujemy kolaż materiałów znalezionych – tekstów opartych na komentarzach, jakie Peszek dostaje na Facebooku, treści ogłoszeń, historii wygrzebanych gdzieś w internecie. Nawet te „zapożyczone” wątki wypadają jednak o niebo lepiej niż wydmuszka, jaką są w jej wykonaniu piosenki pacyfistyczne, stylizowane na „radykalne”, a w rzeczywistości banalne do bólu. Jednocześnie, jakiś trochę masochistyczny, a trochę wynikający z naiwnego optymizmu impuls każe mi wyczekiwać kolejnej płyty. Jak wspominałem, mam słabość do Peszek. Proszę sobie wyobrazić, co by się np. stało, gdyby nagle spełniły się modlitwy redaktora Terlikowskiego i – niczym Ada Karczmarczyk – Maria nawróciłaby się i nagrała o tym koncept album.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.