Przyznam, że przez długi czas znałam produkcje Patryka Vegi jedynie z cyklu na FB „Papryk Vege prezentuje arcykurwadzieła światowego kina”. Parodie zwykle upraszczają i wykoślawiają swe pierwowzory, więc spodziewałam się, że pełnometrażowa autorska wersja może być nieco bardziej skomplikowana. Jakże się myliłam! Pierwsze Vega’s hit (co czytajcie jako ciężkie uderzenie, a nie przebój) przyjęłam z telewizora, na własne życzenie, bo podtytuł „Pitbull. Niebezpieczne kobiety” odczytałam jako osobistą prowokację. „Botoks” ominęłam szerokim łukiem. Tym razem na „Kobiety mafii” poszłam do kina i to jest dopiero przeżycie… hmm… wspólnotowe.
Spędziłam ponad dwie godziny w tłumie widzów, którzy wyglądali całkiem normalnie. W różnym wieku, samotnie albo w parach, w grupach przyjaciół całym rzędem, a nawet rodzinnie, np. para nastolatków i para ich dojrzałych rodziców. Po seansie, kiedy zapaliło się światło, byli może nieco moralnie zmieszani, trochę zniesmaczeni, ale właściwie nic się nie stało. Ba, w trakcie świetnie się bawili! Wtórowali dialogom („o ja pier…”, „osz ku…”), śmiali się w głos z kretynek, nucili piosenki („Z buta wjeżdżam”, „Homo sum”), czasem tylko szeptem wahali się, z jakim gatunkiem filmowym mają do czynienia: z komedią czy z sensacją? Blondynka wywoływała u widzek salwy śmiechu, większe nawet niż u widzów. Momenty przewagi gangsterki nad policją witane były pełnym satysfakcji pomrukiem. Nikt nie oczekiwał na triumf policji albo ABW. Przeciwnie. Tak jakby obecnie wyrównanie rachunków miało się dokonać przede wszystkim między płciami, a nie światem prawa i bezprawia. Odsłonięcie przestępczych intencji szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego odbyło się w krótkich żołnierskich słowach. Skorumpowany świat przestępczych porachunków z jednej i z drugiej strony, i w mafii, i w instytucjach państwowych. Nie jest to w filmie żadną nowością, ale jeśli nie stoi za tym żaden niepokój i film bije rekordy frekwencyjne, to powinno zastanawiać. Zwłaszcza po konstatacjach Vegi, że tylko prawdziwie niezależny reżyser może sobie w tym kraju pozwolić na pokazanie, jak się sprawy mają.
Po co Patrykowi Vedze były kobiety? Zapowiadał „pierwszy gangsterski film z punktu widzenia kobiet”, ale przecież kumulacja wątków kobiecych to narastająca od kilku tytułów cyniczna tendencja. O żadnym punkcie widzenia nie ma mowy. To zwykłe przechwycenie kobiecej furii i sprzedawanie jej pod swoją marką. Vega próbuje podnieść rangę opartego na faktach dzieła opowieściami o konsultacjach z autentycznym gangsterem i jego żoną. Nawet rozwija wizję developmentu realizowanego na widzeniach adwokackich w więzieniu. Z kolei grające w filmie aktorki opowiadają o scenariuszu w takim tonie, jak gdyby nie dostały do ręki skąpych dialogów złożonych z tych samych nużących wulgaryzmów i jałowych scen przemocy seksualnej, tylko właśnie propozycję scenariuszową. O ile męska obsada jest rzeczywiście z drugiej ligi, o tyle damska to zdecydowanie rozpoznawalne nazwiska: Olga Bołądź, Agnieszka Dygant, Aleksandra Popławska. Sytuację ratuje jedynie to, że otrzymały role najbystrzejszych z bohaterów i przetrwały do końca. Dlaczego jednak aktorki się na to zdecydowały? Marzyła im się rodzima „Jackie Brown” albo „Death Proof”? Chciały wyrównać rachunki czy raczej zarobić na waciki?
W rynsztoku świata Vegi jest jeszcze kilka marzeń do spełnienia. W imię czego można się dać obić, zgwałcić i rozpruć? Niespodzianka – w imię miłości, która możliwa jest i w hiszpańskim kurorcie, w rytmie tanga, i w pokoju hotelowym, w silent disco. Groza padła na publiczność, kiedy okazało się, że Żywemu spadło libido, a zielona herbata Cienia jest jednak zatruta. No dobrze, to może chociaż miłość do dziecka? Owszem, także relacje kobiet z dziećmi stają się przedmiotem scenariuszowych manipulacji na bohaterkach: możesz odkupić swoją przeszłość, „Kobiety mafii”, reż. Patryk Vega, Polska 2018, w kinach od 22 lutego 2018a nawet pochodzenie z matki prostytutki, o ile nie zgubisz, dziewczyno, z oczu własnego dziecka albo zaopiekujesz się, ale szczerze, na śmierć i życie, jakimś dzieckiem. Możesz nawet nadzorować produkcję narkotyków, byle byś zjawiała się regularnie w domu. Chociaż reżyser w miarę trafnie ocenił, że dobrostan dzieci zależy od kondycji kobiet (a nie mężczyzn, w obowiązkach rodzicielskich sprowadzonych do dawców spermy, ewentualnie kieszonkowego), nadal w swoim konserwatywno-pornograficznym umyśle wykorzystuje starą jak patriarchat opozycję dziwki i świętej, tyle że tworzy z niej jedną postać kurwy-matki. Kurwa-matka/niania działa tak, jak jej szef operacji podyktuje. Niepecjalnie ubawił mnie też fakt obsadzenia w roli niani Agnieszki Dygant i kreowanie jej na polską Sandrę Bullock. Ani sugestia, że skoro Maria Skłodowska-Curie zdobyła Nobla z chemii, to kobiety mogą chyba same robić amfę. A potem magazynować kasę w garnkach. I nie jest tak, że jeśli Vega pozwoli bohaterce rzucić słowem „seksizm”, to oddala zarzut seksizmu. Podobnie jak rasizmu i homofobii – największych uciech „Kobiet mafii”. I niestety, widowni. Półtora miliona w dwa tygodnie.
Byłam niesprawiedliwa w ocenie obsady, mówiąc, że męskie nazwiska to sama druga liga. Przecież w roli Padrino, szefa mafii, wystąpił sam Bogusław Linda. I to jest chyba jedyna inteligentna decyzja obsadowa. Pokazuje patronat „Psów” nad ściekiem niechęci wobec kobiet w polskim kinie po roku 1989. Jako że jest już podtatusiałym gangsterem, ma urwanie głowy nie z kochanką, ale z córeczką. Nie ulega jednak wątpliwości, że relacja ma podtekst seksualny, skoro nieletnia wyśpiewuje mu „Happy birthday, dear daddy”. Pasikowski otoczył „Psy” aurą historii politycznej, dodając niechęci nieco patosu, ale to nadal ściek maczyzmu i przemocy wobec kobiet: złych kobiet (żon rówieśnic) i kochanek (młodych prostytutek). Kiedy pozbawi się go kontekstu politycznego, zostaje czysta mizoginia i resentyment. I oniemienie, jak dobrze się to sprzedaje. Vega Investments w najgorsze instynkty.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).