Mickey ma jedenaście lat, odstające uszy i matkę, która osacza go swoją miłością. Jeśli nie brzmi to dla was wystarczająco dramatycznie, to albo jesteście wyjątkowymi szczęściarzami, albo macie coś z pamięcią. Najlepszą rzeczą, która ostatnio przydarzyła się chłopcu, jest antynarkotykowa akcja prowadzona w szkole: policja robi uczniom rewizje i badania moczu na obecność zakazanych substancji. Mickey widać oglądał „The Wire”, bo zwąchał interes: dużo pije, godzinami siedzi zamknięty w szkolnej toalecie, a potem sprzedaje swoje siki kolegom w potrzebie. Pieniądze odkłada na operację plastyczną, która pozwoliłaby mu uwolnić się od uciążliwego codziennego rytuału podklejania małżowin usznych tak, by nie rzucały się w oczy. Tymczasem stara się unikać zakochanej w nim gówniary, schodzi z drogi policjantowi romansującemu z jego matką i fantazjuje o byciu cieniem. Mógłby wtedy ukryć się przed światem, nie musiałby się zmagać ze zmianami nękającymi ciało, pierwszymi pryszczami i erekcjami. Może wreszcie zamilknąłby też rozbrzmiewający w jego głowie głos należący do okrutnej postaci z kreskówki, zawsze gotowej udzielić złej rady i poczynić kąśliwą uwagę.
Problem z tym opisem jest taki, że film, który możemy sobie wyobrazić na jego podstawie, będzie miał prawdopodobnie z „Baby Bump” tyle wspólnego, ile większość filmowych obrazów dorastania ma wspólnego z rzeczywistym dorastaniem. To jedna z zalet debiutu Kuby Czekaja – nie daje się on łatwo nanieść na mapę światowego kina, a kina polskiego w szczególności. Sposób budowania dialogów i zagęszczony absurd niektórych sytuacji mogą przypominać filmy Marka Koterskiego, ale to by było na tyle. Dziennikarze próbują uchwycić tę specyfikę za pomocą efektownego łączenia dwóch skrajnie odległych stylistyk, w rodzaju „X spotyka Y”. Z powodu kreskówkowego przerysowania Iksem w tych barwnych porównaniach jest zwykle Walt Disney, rolę Igreka gra jakiś bezkompromisowy brutal badający rejony tabu i szeroko pojętej dziwaczności. Żeby nie pozostać w tyle, dodałbym do tej litanii Darrena Aronofsky'ego – „Baby Bump” przypomina trochę „Requiem dla snu”, w którym rolę narkotyków odgrywają hormony. Dojrzewanie jest tu rodzajem złego tripu, z którego nie można wybudzić się na żądanie. Ciało chłopca przepoczwarza się, zdradza go, ujawniając swój seksualny charakter. Mickey proces ten znosi wyjątkowo kiepsko, a widz dzieli z nim drastyczne doznania, bo doświadcza wszystkiego z jego subiektywnej perspektywy.
Mickey prowadzi samotną wojnę ze światem. Każde schronienie zamienia się w pułapkę, jak we śnie, w którym znajomi ludzie i oswojone miejsca nabierają wrogiego charakteru. Zmiany we własnym ciele odsłaniają przed chłopcem również seksualny charakter ciała matki. Jej piękno zostaje skażone pożądaniem, które chłopiec odczytuje ze spojrzeń łypiących na nią mężczyzn. Agnieszka Podsiadlik wciela się w kobietę zamkniętą fizycznie i psychicznie w domowym bastionie, realizującą swoje życie zdalnie, online i z dostawą pod drzwi. To tłumaczy jej nadobecność w życiu syna. Z matczyną troską karmi go, przytula i pieści, a te oznaki miłości zaczynają chłopcu smakować jakoś inaczej. Rzeczy przestają mieścić się w skali smaczne-niesmaczne i ładne-brzydkie. Przed bohaterem otwiera się jakieś pociągająco obleśne pomiędzy. Jednym ze sposobów radzenia sobie na nieznanym i wrogim terytorium jest wulgaryzacja, dlatego w filmie sporo mięsa, tak w warstwie tekstowej, jak wizualnej. Rzecz nieznaną trzeba opluć i zanurzyć w ekskrementach – tak zmagają się z tematem inne dzieciaki ze szkoły i niektórzy dorośli. Sam Mickey reaguje raczej autoagresją.
„Baby Bump”, reż. Kuba Czekaj.
Polska 2015, w kinach od 3 czerwca 2016By określić formę „Baby Bump”, reżyser posługuje się określeniem „filmowy komiks”. Odnosi się ono do intensywności obrazów, przerysowania sytuacji, wyrazistości i nieskrępowanego sposobu łączenia scen w całość. Taki kształt narzucił filmowi w dużej mierze sposób finansowania – powstał on dzięki stypendium weneckiego Biennale College-Cinema. To rodzaj warsztatów, dzięki którym filmowcy mogą otrzymać pieniądze na debiutancki projekt. Jest jednak haczyk – suma dofinansowania nie jest przesadnie duża, a zgodnie z regulaminem musi ona pokryć całość budżetu, nie można wspomagać się żadnymi dodatkowymi środkami. Scenariusz był pisany pod wynikające stąd ograniczenia, które ostatecznie okazały się twórcze i przysłużyły się filmowi, pomagając określić to, co w nim najcenniejsze – jego język. Inna konsekwencja jest taka, że „Baby Bump” to bardziej obraz niż opowieść, zbiór scen, który więzi nas w chwili równie okrutnie, co prawdziwe dojrzewanie (czego nie zmienia symboliczny finał). Można by film Czekaja rozłożyć na kawałki i prezentować je w oddzielnych salach galerii. To akurat wydaje mi się wadą, bo w kinie nad moment przedkładam drogę, zwłaszcza gdy tematem jest przepoczwarzenie. Z ulgą przywitałbym też w tej kompilacji traum trochę więcej humoru, który nie byłby aż tak strasznie ciężki i ponury.
Jeśli już mowa o tym, czego u Czekaja nie ma, to wyłaniają się jednak głównie zalety, które trudno zlekceważyć nawet największemu marudzie. Dojrzały film o dojrzewaniu bez dydaktyzmu? Bez miękkiego filtru romantyzmu i (mimo brutalności niektórych obrazków) bez płaskiego naturalizmu? „Baby Bump” dostał w Wenecji Queerowego Lwa, gdzieś ze zdziwieniem przeczytałem też, że jest „filmem o młodym geju”. Nie wiem, może jest, może nie jest. Reżysera mniej chyba interesuje kierunek seksualności bohatera, a bardziej kataklizm, jakim jest jej przebudzenie. Jego film chwyta tylko wrażenie, jakie świat może robić na jedenastolatku, i dziwi się temu światu razem z nim. A jeśli z ducha jest queerowy, to właśnie dlatego, że zagadka płci jest tu nieco bardziej skomplikowana niż odpowiedź na pytanie, czy wolimy dziewczynki, czy chłopców.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).