Gdyby epoki kończyły się na zawołanie w rytmie kalendarzowym, rok 1933 byłby trudnym do pobicia kandydatem. To wymarzony czas akcji powieści historycznej i rozsądnie wybrany cel podróży w czasie. Potencjał mitotwórczy jest tu ogromny – jeśli istniał jakiś ostatni moment na zmianę kursu XX-wiecznej historii, to towarzyszyło mu przejmowanie władzy i palenie książek przez niemieckich nazistów. Nieprawomyślni pisarze uciekali z kraju przeczuwając, że palenie papieru może być jedynie próbą generalną przed właściwym przedstawieniem; coś pękało, a ślady tego pęknięcia można dziś znaleźć w powstających wtedy książkach i filmach. Historię najnowszą można opisać jako sumę działań i zaniechań w roku 1933, a definicja ta zaskakująco dobrze pasuje też do „Morderstwa w szybie windy” – komiksowej adaptacji powieści kryminalnej nienapisanej przez Bertolda Brechta i Waltera Benjamina na ich przymusowej emigracji.
Zbrodnia w służbie ludzkości
W 1933 Georges Simenon robił sobie przerwę od komisarza Maigreta, wielbiciele Agathy Christie zaczytywali się „Śmiercią lorda Edgware’a”, a Dashiell Hammett pisał swoją ostatnią powieść, robiąc miejsce dla debiutującego Raymonda Chandlera. Kryminał miał się dobrze i nie potrzebował ratunku dwóch niemieckich intelektualistów. Łatwiej zgadywać, co popularny gatunek mógł, poza oczywistą perspektywą zarobku, zaoferować. Brecht ciągle poszukiwał nowej formy, pozwalającej dotrzeć do szerokich mas z mało rozrywkowym politycznym przekazem. Dla Benjamina, oddanego czytelnika Simenona i filozofa kultury popularnej, powieść kryminalna – zwierciadło współczesności – była cennym materiałem badawczym.
Książka ostatecznie nie powstała, ale panowie rzeczywiście spotkali się w Paryżu i zasiedli do wspólnej pracy, zarysowali fabułę i opisy poszczególnych scen. Każdy z twórców, już po tym paryskim spotkaniu, poczynił też na własną rękę szereg notatek, których zbieżność została w końcu dostrzeżona przez zjednoczone siły brechtologów i benjaminofilów. Wielka osobowość A spotyka wielką osobowość B, a grzesznie popkulturowy owoc ich spotkania ginie w mrokach dziejów. Fascynacja „rokiem przełomowym” łączy się z fascynacją „straconym arcydziełem” – czego w tej historii nie lubić? Podejrzliwy czytelnik szybko wyczuje za tym rozbudowanym opisem recenzenckie krętactwo. Powstały w 2017 roku, a teraz wydany po polsku komiks Steffena Thiemanna zdecydowanie bardziej nadaje się bowiem do opisywania niż recenzowania.
Walter Benjamin, Bertolt Brecht, Steffen Thiemann (rysunki), „Morderstwo w szybie windy”. Przeł. Artur Kożuch, Lokator, 27 stron, w księgarniach od listopada 2018Jego „Morderstwo...” trudno rozpatrywać w kategoriach rekonstrukcji – jeśli już, to byłaby to rekonstrukcja raczej procesu twórczego niż samego dzieła. Bohaterem historii jest komiwojażer, który pod przykrywką swego fachu trudni się szantażowaniem przedsiębiorstw i zaspokajaniem swoich seksualnych apetytów. Thiemann towarzyszy mu w „podróży służbowej”, ale jego prawdziwym tematem jest nienapisana powieść, po kartach której krążą naszkicowane motywy i połowicznie skonstruowane postaci. Ogólniki spisane przez Brechta i Benjamina nie obrastają w komiksie szczegółami, notatki nie zamieniają się w fabułę. „Morderstwo” jest nie tyle adaptacją nienapisanej powieści, co adaptacją jej projektu. Thiemann dołącza do duetu jako trzeci autor, podrzuca pisarzom inspiracje wizualne, nadaje ich zapiskom graficzny kształt.
Konwencje i konwenanse
Wystylizowane na drzeworyty rysunki skutecznie przywołują nastrój epoki, twórczość Ottona Diksa i współpracownika Brechta – Georgesa Grosza. Naturalnym odwołaniem filmowym jest tu Fritz Lang i całe ekspresjonistyczne kino niemieckie lat 30. Jednak sceneria i temat najmocniej łączą „Morderstwo...” z filmowym Kammerspielem lat 20., ze szczególnym uwzględnieniem „Portiera z hotelu Atlantic” Fridericha Wilhelma Murnaua. Demony nadchodzącej wojny ukrywają się pod grubą warstwą konwenansu, skrępowane biurokracją i mieszczańskim obyczajem. Graficznym ekwiwalentem tych kulturowych więzów jest sama forma drzeworytu, zarezerwowana zwykle dla celów wyższych niż scenki rodzajowe przedstawiające wyłudzanie łapówek i obmacywanie sekretarek. Bohatera komiksu Thiemanna od seksu i zysków bardziej bardziej zdaje się kręcić przekraczanie podobnych granic: łamanie zasad i ogrywanie ich dla egoistycznych celów.
Z faktem, że łączenie ilustracji i tekstu wywołuje kompulsywną potrzebę użycia słowa „komiks”, jestem pogodzony. Jednak użyte tu na tylnej okładce określenie „powieść graficzna” mogę potraktować jedynie w kategoriach żartu. I to grubego – odwrotnie proporcjonalnego do objętości wydawnictwa, na które (poza tłumaczeniami i posłowiem) składają się 24 plansze plansze w formacie 36x27 cm. Thiemann nie jest też szczególnie zainteresowany samym aktem opowiadania, skupiając się raczej na nastroju i graficznej metaforze. Przyjemność z obcowania z jego ilustracjami psuje nieco decyzja o umieszczeniu polskiego tłumaczenia nie w obrębie samego rysunku, ale niejako w formie przypisu – na każdej lewej stronie sąsiadującej z właściwą planszą. Rozwiązanie to dodatkowo skutkuje pogłębieniem rozbicia literackiej i graficznej warstwy „Morderstwa...” zapoczątkowanego już przez samego autora, który dość mechanicznie dzieli tekst na kadry, pozwalając mu przelewać się ze strony na stronę monotonnym strumieniem.
Taki format pozwala zdublować skromną objętość wydawnictwa i uniknąć ingerencji w oryginalny kształt dzieła, ale płynące stąd zyski są naciągane. Owszem, sam Thiemann powstrzymuje się od mocnej ingerencji w wyjściowy materiał, ale ostatecznie jego dziełko mieści się w kategoriach literackiego żartu, któremu nie należy robić krzywdy, traktując go zbyt poważnie.
Etyczna strona takiego żartu – wydanie dzieła, którego autorzy postanowili nie upubliczniać – pozostaje sprawą otwartą. Jest to jednak bezcenna nauczka dla nieśmiałych poetów i wiecznie zalegających z tekstami recenzentów, z oporem wydających na świat owoce swojej pracy. Skończone arcydzieła czekają tylko na okazję, by zaginąć w odmętach historii i spłonąć w łatwopalnych muzeach. Nie płoną jedynie nasze wypełnione wstydliwymi zapiskami brudnopisy.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).