Osiem lat temu Yorgos Lanthimos zwrócił uwagę świata na greckie kino filmem „Kieł”, w którym opowiadał o rodzicach wychowujących swoje dzieci w kompletnej izolacji. W ogrodzonym domu, bez dostępu do telewizji i internetu, jego bohaterowie nadawali nowe znaczenia wyrazom, tworzyli swój świat i swoje zasady. „Zombie” to taki mały, żółty kwiatek. Kot może rozszarpać człowieka na strzępy. Dziecko jest gotowe do opuszczenia domu, kiedy wypadnie mu kieł. Widz jest świadkiem mistyfikacji, wie, że za ogrodzeniem domu życie odbywa się na znanych mu zasadach. W późniejszych filmach Lanthimosa widz nie ma już takiego komfortu: akcja toczy się w całości w alternatywnej rzeczywistości, przestrzeń za ogrodzeniem nie istnieje. Postaci są jak dzieci wychowane przez ekscentrycznych rodziców – nie kwestionują zasad, wedle których każe im żyć reżyser. A że jego władza jest właściwie nieskończona, nie bawi się w efektowne mistyfikacje, jakie dla swoich dzieci urządzają rodzice z „Kła”. Kiedy postanawia, że w świecie „Lobstera” ludzie samotni będą zamieniani w zwierzęta, słowo staje się ciałem.
W „Zabiciu świętego jelenia” brzemienne w skutki słowa wypowiada nastoletni chłopiec (znany z „Dunkierki” Barry Keoghan), który rzuca klątwę na cenionego chirurga (Colin Farrell). Jego dzieci i żona (Nicole Kidman) mają ulec paraliżowi, a potem umrzeć, chyba że bohater zdecyduje się wcześniej własnoręcznie jedno z nich zabić. Ma być to akt sprawiedliwości – nastolatek jest synem pacjenta, który zginął na stole operacyjnym, prawdopodobnie z winy głównego bohatera. Prawdopodobnie, bo Lanthimos rozsiewa wątpliwości, które nie służą jednak skonstruowaniu zagadki. Nie ma tu zagadek i nie ma odpowiedzi: zginął człowiek, żeby wyrównać rachunki teraz musi zginąć drugi (lub troje – jeśli chirurg nie zechce pobrudzić sobie rąk). Gdy dorośli tracą czas i energię, dociekając, czy życie traktuje ich sprawiedliwie, dzieci opierają się dziecinnej pokusie i walczą o przetrwanie, jakby akceptowały zarówno sens tej wymiany, jak i warunki, które im postawiono. Bohater Farrella przez chwilę odgraża się, że pójdzie na policję, ale w ustach bezradnego wobec zabójczej choroby lekarza groźba ta brzmi nieprzekonująco. Nastolatka nie można ubłagać ani przestraszyć, słowo zostało wypowiedziane.
„Zabicie świętego jelenia” , reż. Yorgos Lanthimos. Wielka Brytania 2017, w kinach od 1 grudnia 2017Wszystkie filmy Lanthimosa opierają się na podobnym chwycie, jakimś lekkim przesunięciu w obrębie rzeczywistości. Coś tu jest inaczej: ludzie zachowują się trochę dziwnie, świat funkcjonuje na innych zasadach. Jakby w czasie naszej nieobecności ktoś wszedł do pokoju i przestawił kilka przedmiotów. W sam raz, żeby wzbudzić niepokój, ale nie dość, żeby dało się uciec w objęcia absurdu czy fantastyki. W „Kle” widzieliśmy przy pracy manipulatorów, więc mieliśmy dla tych dziwów wytłumaczenie. Działanie klątwy z najnowszego filmu też dałoby się od biedy jakoś uzasadnić, na przykład sugerując konszachty nastolatka z diabłem (gatunkowe pozory stwarza chwilami praca kamery), ale wtedy Lanthimos straciłby okazję, żeby pobawić się wynikającym z niedopowiedzeń efektem dziwności. Zamiast tracić czas na budowanie jakiejś misternej konstrukcji, ustawia więc sytuację i po prostu bada jej konsekwencje. Poza zwyczajową porcją czarnego humoru niestety nie wynika z tego tym razem za wiele: trochę filozofowania nad naturą sprawiedliwości i układem sił w rodzinie, trochę tarć między cywilizowanymi pozorami a drzemiącą pod spodem siłą plemiennego rytuału.
Najciekawsze jest tu chyba to, jak bardzo domaganie się przez bohaterów „sprawiedliwości” przypomina naszą, widzów, inklinację do filmowego „realizmu”, z której grecki reżyser tak lubi sobie pokpiwać. Obie potrzeby karmią się pozorami, obie dopominają o uspokajające preteksty, w obu przypadkach nieodzowny jest znak cudzysłowu. O tym, że mały żółty kwiatek to nie „zombie”, ale „mniszek lekarski”, decyduje społeczna umowa bardzo podobna do tej, która stwierdza, że człowieka można w świetle prawa skazać na zastrzyk z trucizną, ale nie wolno nakazać mu zabicia własnego dziecka.
Colin Farrell w wywiadach zachwyca się wyzwalającym stylem pracy Lanthimosa, który na planie ogranicza się do wskazówek w rodzaju „wolniej” i „szybciej”, a aktorom przypomina, żeby nie wczuwali się za bardzo w wypowiadane kwestie. Mówią więc, nie siląc się na dwuznaczności: u nas wszystko dobrze, syn bierze lekcje pianina, córka dostała pierwszą miesiączkę, na obiad jedliśmy kurczaka i tłuczone ziemniaki. Nasz dom jest przestronny i słoneczny, wczoraj wieczorem Steven miał imponującą erekcję. Jesteśmy bardzo szczęśliwi i nie musimy tego manifestować pozorami głębokiego życia duchowego. Ta bezpośredniość ma siłę uderzenia, jaką może mieć tylko obsceniczny, niemaskowany niczym banał.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).