ADAM PLUSZKA: Tłumacze to jedna z najmniej docenianych grup zawodowych?
TOMASZ PINDEL: Hmm, my, tłumacze, często lubimy tak o sobie myśleć, ale to chyba nie jest prawda. Pewnie, że stawki są, jakie są, pewnie, że rynek jest, jaki jest, ale istnieje wiele grup zawodowych, które mają dużo gorzej. Tłumacze cieszą się pewnym prestiżem – a to już coś, nawet jeśli jest to prestiż głównie we własnym gronie. Co nie znaczy, że nie ma niczego, co warto by poprawić!
Na przykład co?
TOMASZ: Byłoby wspaniale, gdyby powstała u nas, wzorem innych krajów, standardowa umowa na przekład wypracowana przez środowisko wydawców i tłumaczy, tak żeby pewne zasady – licencja, a nie cesja praw, terminy wiążące dla obu stron, zasady wynagrodzenia – zostały określone klarownie i jednoznacznie.
Stąd pomysł, żeby o tłumaczach opowiedzieć poprzez komiks?
TOMASZ: Dla mnie ten pomysł objawił się w formie głosu Justyny Czechowskiej w moim telefonie. Justyna, Magda Heydel, Urszula Kropiwiec i Aleksandra Szymańska, szefowa gdańskiego Instytutu Kultury Miejskiej, tworzą mózg programowy festiwalu „Odnalezione w tłumaczeniu”. To one, szukając nowych form mówienia o przekładzie, wpadły na ten koncept, a kiedy Justyna zadzwoniła, sondując moją chęć włączenia się w sprawę, zareagowałem oczywiście entuzjastycznie. Mam chyba, jako praktyk, przyzwoite pojęcie o tłumaczeniu, a także jestem zażartym i zdeklarowanym miłośnikiem komiksów, toteż okazji przejścia na drugą stronę – z pozycji czytelnika na pozycję współtwórcy – po prostu nie mogłem odpuścić.
Do kogo ma trafić ten komiks?
TOMASZ: Myślę, że to jest propozycja dla każdego, kogo literatura obchodzi nieco powyżej przeciętnej, bo przecież kiedy mówimy o przekładzie literackim, to mówimy o literaturze jako takiej. Teoria przekładu tudzież raporty o sytuacji na rynku książki to nie jest lektura dla każdego, forma komiksu powinna być przystępniejsza. No i nie ukrywam, że po tom sięgną także ci, którzy po prostu lubią komiksy, choćby po to, żeby zobaczyć naprawdę ciekawy zestaw polskich – i nie tylko – rysowników.
Przyznam jednak, że pracując nad scenariuszem, nie myślałem za bardzo o „targecie”, tylko o tym, żeby ułożyć sensowną, zrozumiałą i możliwie zabawną opowieść o tłumaczach i ich pracy.
Komiks o pracy tłumaczy powstaje z inicjatywy Instytutu Kultury Miejskiej w Gdańsku, organizatora Gdańskich Spotkań Literackich „Odnalezione w tłumaczeniu”, którego najbliższa edycja odbędzie się w dniach 11-13 kwietnia 2019 roku. Program Spotkań będzie skupiony wokół literatur i kultur zarówno tuż zza wschodniej granicy Polski, jak i krajów Środkowego i Dalekiego Wschodu.
Scenariusz: Tomasz Pindel
Rysownicy: Berenika Kołomycka, Fanny Vaucher, Robert Sienicki, Jacek Świdziński, Daniel Chmielewski
Czyli jak? Proszę uchylić rąbka męki twórczej.
TOMASZ: E tam, żadna męka, to był prawdziwy – że użyję górnolotnej polszczyzny – fun! Taka jakby łamigłówka, tylko bardziej… wieloaspektowa. Wiedziałem, czego chcę: chodziło mi o to, żeby opowiedzieć, co mam do opowiedzenia, w możliwie komiksowy sposób. Nie ma nic gorszego niż komiks przegadany, tekst powinien zasadniczo tkwić w dymkach, didaskalia ograniczone do koniecznego minimum. Do tego mieliśmy założenie, że będzie kilku rysowników, więc rzecz musiała dzielić się na autonomiczne części: przyjąłem, że będzie jedna ramowa, scalająca wszystko, w formie wywiadu do kamery, oraz cztery tematyczne. Układałem sobie listę tematów i wątków, szkicowałem pomysły graficzne, a potem to komponowałem tak, żeby zmieściło się na określnej liczbie plansz.
Rozwiązania w niektórych częściach nasuwały się wręcz automatycznie – na przykład to, że historię przekładu pokażemy jako ciąg anegdot, i to koniecznie humorystyczną, cartoonową kreską: Robert Sienicki zrobił to właśnie tak, jak mi się marzyło. Z kolei nad najobszerniejszą częścią o tym, jak właściwie wygląda proces tłumaczenia, co się tam dzieje, główkowałem nieco dłużej, ale nasunęły mi się skojarzenia z filmami typu „Był sobie człowiek” czy „W głowie się nie mieści”. I tak Jacek Świdziński narysował historię o pracy ludzików w mózgu tłumacza.
Pracowałem nad tym zimą w zeszłym roku, dobrze się złożyło, bo na biegówkach dobrze się myśli... To były dwa miesiące kombinowania, wspominam to jako wielką przyjemność.
Każdy tłumacz po lekturze będzie mógł westchnąć: „To o mnie”?
TOMASZ: No tak, w komiksie nieuchronnie pojawiają się takie insajderskie wątki, jak choćby rozmowa tłumacza z działem księgowości wydawnictwa. Ale, mam nadzieję, to nie jest komiks o tłumaczach dla tłumaczy, w każdym razie nie tylko: idea była taka, żeby pokazać ten fach i tę pracę w sposób przystępny. Na przykład część rysowana przez Berenikę Kołomycką to rozmowa mamy-tłumaczki z dzieckiem, czyli naturalna sytuacja tłumaczenia rzeczy skomplikowanych w przystępny sposób.
Co powinno zatem przyciągnąć do lektury tych, którzy nie parają się przekładem?
TOMASZ: Po pierwsze: warstwa graficzna. Kiedy biorę do ręki komiks w księgarni, to najpierw patrzę na rysunek. Jeśli mnie nie przekona, odkładam niezależnie od treści. Uważam, że to mocna strona naszego albumu. Po drugie: myślę, mam nadzieję, że ten tomik w zabawny i przystępny sposób opowiada o pewnej dziedzinie kultury, z której wszyscy w ten czy inny sposób korzystamy. Bo tłumaczenia są wszędzie wokół nas.
Jak powstawał skład ekipy?
TOMASZ: Jeśli chodzi o udział rysowników, to kluczową postacią jest tu Artur Wabik. Nawet ostatnio się zastanawialiśmy, jak należałoby nazwać jego rolę, chyba stanęło na „kurator”, ale tak naprawdę zrobił dużo więcej. Rozmawiałem z Arturem na samym początku, jeszcze zanim zabrałem się za pisanie; potem przegadaliśmy gotowy scenariusz; a potem to on został selekcjonerem – o, to też jest niezłe słowo w tym kontekście! To Artur skontaktował się z Bereniką Kołomycką, Jackiem Świdzińskim, Robertem Sienickim i Danielem Chmielewskim, a do tego doszła Fanny Vaucher, ze Szwajcarii, acz komiksowo z Polską związana. I tak wyszła nam z tego swoista antologia współczesnych rysowników – przy czym, muszę podkreślić, sam komiks ma formę nie antologii, tylko spójnej opowieści, tyle że ułożonej szkatułkowo.
Każdy z rysowników dostał cały scenariusz czy – metodą Woody’ego Allena – tylko swoją partię?
TOMASZ: Raczej jak u Allena, to znaczy całość nie była tajemnicą jakąś, ale poszczególne epizody są autonomiczne, tak że rysownicy nie musieli się na siebie oglądać. No, w pewnym sensie Daniel Chmielewski, rysujący tę część ramową, naprowadza na kolejne części tematyczne.
Jak się pracuje nad kawałkiem większej całości?
BERENIKA KOŁOMYCKA: Kiedy Artur zaproponował mi udział w projekcie, nadal nie były znane wszystkie nazwiska rysowników. Dostałam podstawowe wytyczne; scenariusz, liczbę stron, wymóg, by komiks był czarno-biały, i najważniejsze: pełną dowolność interpretacji. Moja historia jest dość autonomiczna, może funkcjonować niezależnie. Zdając sobie z tego sprawę, skupiłam się bardziej na tym, jak komiks ma wyglądać, niż czy będzie pasował do innych prac. Jest we mnie ciekawość, jaki będzie ostateczny efekt. Komiksowe antologie to delikatny temat. Zawsze są komiksy lepsze i gorsze. Niestety te gorsze ciągną w dół całą publikację. Moim zdaniem nasz projekt jest bezpieczny pod tym względem. Myślę, że w tym tkwi jego dodatkowa wartość, że różnorodność problemów, z którymi borykają się tłumacze, jest w tym przypadku przedstawiona przez odrębnych twórców.
Ktoś ustalał stylistykę? Czy mieliście pełną dowolność?
TOMASZ: Nie, żadnych ustaleń odgórnych nie było. Różnorodność to ewidentny atut, a postaci z poszczególnych części nie przechodzą do innych.
A dlaczego nie zdecydowaliście się na kolor?
TOMASZ: Nooo, tu fajnie by było mieć jakąś ładną historię do opowiedzenia, coś o artystycznej koncepcji, ale w sumie założenie czarno-białości przyjęliśmy ze względów budżetowych… Co nie znaczy, że niekolorowe komiksy są gorsze, przeciwnie – cała masa klasyki i świetnych dzieł współczesnych radzi sobie bez barw.
Berenika Kołomycka
Rysowniczka, rzeźbiarka i graficzka. Absolwentka Wydziału Rzeźby ASP w Warszawie. Autorka serii komiksów „Malutki Lisek i Wielki Dzik”. Współpracowała z Grzegorzem Januszem („Wykolejeniec”) i Marzeną Sową („Tej nocy dzika paprotka”). Jej prace publikowane były w magazynach polskich i zagranicznych, licznych antologiach i podręcznikach szkolnych. Laureatka Grand Prix na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi w 2011 roku za komiks „O psie, który czuł się człowiekiem” (scenariusz Michał Narożnik). W 2015 zdobyła drugie miejsce w Konkursie im. Janusza Christy na Komiks dla Dzieci. W 2018 Polskie Stowarzyszenie Komiksowe uznało „Malutkiego Liska i Wielkiego Dzika” za najlepszy komiks dla dzieci.
Rysownicy ingerowali w scenariusz?
TOMASZ: W sumie niewiele, choć zawsze było dla mnie jasne, że dopiero jak ktoś bierze ołówek – czy czym tam szkicuje – do ręki, to pewne rzeczy wychodzą, tak że otwartość na sugestie wydawała mi się sprawą naturalną. Na pewno rysownicy realizowali swoje pomysły graficzne, a w swojej części Jacek Świdziński na bodaj dwóch planszach dokonał pewnych skrótów, bo je przeładowałem treścią. Więc może nie było tych zmian jakoś wiele, ale wszystkie były bardzo ciekawe.
BERENIKA: Tomek podesłał mi oprócz scenariusza naszkicowany przez siebie prosty rozkład kadrów na stronie. Było to o tyle pomocne, że dokładnie pokazywało sposób jego myślenia. Przyznam, że gdybym nie miała tej podpowiedzi, prawdopodobnie podzieliłabym tę historię w bardzo podobny sposób. Moje uwagi do samego tekstu były bardzo drobne i raczej dotyczyły jakichś postaci, które miały się nie pojawiać w danych kadrach, a ja je tam właśnie widziałam.
Bohaterką pani części jest tłumaczka z chińskiego. Potrzebowaliście pomocy sinolożki?
TOMASZ: Tak, tu nas wsparła Katarzyna Sarek, także tłumaczka, oczywiście. W tekście języki obce pojawiają się nieczęsto, co może zabrzmieć paradoksalnie, ale tajniki pracy tłumacza pokazane są w sposób bardziej obrazkowy – jak na obrazkową opowieść przystało. Acz mamy wtręty nie tylko po chińsku, bo jest cytat po angielsku (w przekładzie Stanisława Barańczaka), jest odrobina łaciny, hiszpański i nawet majański. Do tego sporo różnych alfabetów.
BERENIKA: Założenie było takie, aby chińskie litery pojawiły się jednak w samym komiksie. Miałam plan, że je ładnie napiszę odręcznie… To się jednak okazało całkiem niewykonalne. Pod koniec września byłam na komiksowym festiwalu w chińskim Kantonie, gdzie m.in. na polskim stoisku należącym do MFKiG (Łódzki Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier) rozdawałam autografy. Bardzo chciałam pisać imiona naszych gości po chińsku. Było to bardzo trudne, bo tu nie chodzi o wierne przekopiowanie danego znaku, ważny jest sam kierunek stawiania kresek i ich kolejność. Wśród ogólnego rozbawiania i śmiechów poniosłam klęskę. Oczywiście zostało mi to wybaczone, ale w związku z tym później, kończąc nasz komiks, nawet nie podjęłam ryzyka pisania po chińsku. Wybrałam po prostu czytelną czcionkę. Trzeba mierzyć siły na zamiary.
Jeśli dobrze rozumiem, zna pani temat przekładu także od strony praktycznej – anglojęzyczna wersja „Malutkiego Liska i Wielkiego Dzika. Tam” („Tiny Fox and Great Boar – There”) ukazała się w pani przekładzie.
BERENIKA: Niezupełnie, nie znam na tyle języka angielskiego, aby móc się samemu podjąć takiego zadania. Oczywiście było mi dużo łatwiej zweryfikować przetłumaczony tekst, bo go rozumiałam. Tłumaczeniem zajęła się Natalia Kreczmar, która na co dzień jest m.in. tłumaczem symultanicznym. Jeśli miałam jakieś wątpliwości, mogłam je z nią przedyskutować. Samo tłumaczenie było jeszcze raz sprawdzane pod kątem języka angielskiego/amerykańskiego przez tłumacza z platformy Europecomics, na której ukazał się mój komiks w wersji cyfrowej. Natomiast teraz mam zgryz, bo mój Lisek ukaże się na rynku hiszpańskim. Nigdy nie uczyłam się tego języka i zupełnie nie jestem w stanie sprawdzić, czy to jest dobre tłumaczenie. Raczej chodzi mi o poetykę tekstu niż strukturę gramatyczną. Muszę w tym momencie zaufać tłumaczowi. Jest on moim przedłużeniem. Jako autorka odczuwam pewien dyskomfort, że nie mam pełnej kontroli nad tym, co się dalej dzieje z moim komiksem. Myślę, że nie jestem odosobniona w tym odczuciu i inni autorzy mogliby się ze mną zgodzić.
Myślicie, że po lekturze nastąpi masowy przyrost tłumaczy albo że czytelnicy zaczną zwracać większą uwagę na istnienie kogoś takiego jak tłumacz?
TOMASZ: Myślę, że ten, kto to przeczyta, po prostu zrozumie, na czym polega praca tłumacza: zarówno w sensie procesu twórczego, jak i realiów praktycznych. Tak jak lubimy zajrzeć w warsztat pisarzom, bo to coś nam o literaturze (i świecie) mówi, tak warto spojrzeć przez ramię tłumaczom, którzy wykonują naprawdę barwną pracę. Czytając literaturę obcą, czytamy przecież przekłady – chyba fajnie jest czegoś więcej się o tym dowiedzieć.
Cykl tekstów wokół tłumaczeń i tłumaczy publikowany jest we współpracy z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku – organizatorem Gdańskich Spotkań Literackich „Odnalezione w tłumaczeniu” oraz festiwalu Europejski Poeta Wolności.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).