ADAM PLUSZKA: Fotografujesz opuszczone ule. Czemu?
TADEUSZ BARANOWSKI: Nie opuszczone ule, ale miejskie pasieki. Na razie w mojej skromnej kolekcji jest tylko jedna pasieka, w której ule są opuszczone. Pozostałe są zamieszkane i czynne.
Po co ci pasieka?
Moja motywacja do założenia pasieki jest złożona. Lubię miód i chcę go pozyskiwać na własny użytek. Po prostu. Nawet jeśli to nie wyjdzie taniej, to będę jadł i pił własny miód.
Tadeusz Baranowski
ur. 1980, z zawodu redaktor, po godzinach aktywista ekologiczny i rowerowy, działacz Kooperatywy Spożywczej „Dobrze”, ojciec dwóch synów, codzienny, całodobowy i całoroczny rowerzysta.
Poza tym chcę ratować ludzkość. Brzmi to górnolotnie, ale tak właśnie jest. Pszczół na ziemi ubywa, bo nasz cholerny gatunek wykańcza je pestycydami, a konkretnie neonikotynoidami, czyli środkami, których zaczęto używać zamiast nikotyny do zwalczania owadów (tzw. szkodników). Uznano, że nikotyna jest zła, więc zastąpiono ją czymś jeszcze gorszym. Neonikotynoidy – mówiąc po ludzku – rozwalają system nerwowy owadów. Wedle planu – szkodników. Faktycznie – wszystkich owadów, w tym również Bogu ducha winnych pszczół.
Ludzkość prawdopodobnie poradziłaby sobie bez miodu – choć ja nie – natomiast bez pszczół by sobie nie poradziła, nie da się ich zastąpić przy zapylaniu. Jeżeli pszczoły nie zapylą roślin, nie będziemy mieli co jeść. I umrzemy. Proste.
Używanie pędzelków i bieganie po jabłoniach nie wystarczy?
Zachęcam. Ale wracając do tematu, od pestycydów łatwo przechodzi się do idei hodowania pszczół w mieście. Wielu ludziom wydaje się, że miasto nie jest właściwym miejscem do trzymania pszczół, bo po pierwsze nie ma tu roślin, a po drugie są zanieczyszczenia.
Ale między wszystkimi owadami pierwszeństwo i specjalny podziw należy się pszczołom, one jedyne spośród nich zostały stworzone dla człowieka. Zbierają miód, ów nektar ogromnie słodki, smaczny i zdrowy. Lepią plastry i wosk, mający w życiu codziennym tysiące zastosowań. Ciężko pracują, dokonują wielkich rzeczy, mają swoje państwo, naradzają się między sobą indywidualnie, a pod przewodnictwem królowych odbywają zebrania ogólne, wreszcie, co najdziwniejsze, mają swoją moralność, inną niż wszystkie inne stworzenia; bo i one same, choć nie mogą być nazwane oswojonymi, nie są wszakże dzikie.
Pliniusz, „Historia naturalna”,
przeł. Irena i Tadeusz Zawadzcy
A nie jest tak?
Zanieczyszczenia oczywiście są, i to w dużych ilościach. Ale pszczoły je sprawnie filtrują. Nie ma natomiast zanieczyszczeń, którymi ta czysta wieś spokojna, wieś wesoła ocieka – czyli pestycydów. Nie stosuje się ich w mieście, bo nie ma po co, a poza tym chyba nawet nie wolno, bo to trucizna, a tu mieszkają ludzie. Czyli miasto jest pod względem zanieczyszczeń bezpieczniejszym obszarem dla pszczół niż wieś. Brzmi dziwnie, ale ostatnio miała miejsce hekatomba pszczół w Przyczynie Dolnej, która dowodzi, że obszary wiejskie nie są dla pszczół szczególnie bezpieczne.
Myślisz, że akcja „Adoptuj pszczołę” Greenpeace’u pomogła?
Tak, ale o tym zaraz, bo nie skończyłem z mitami. Drugi mit to ten z pożywieniem. Że w mieście pszczoły nie mają co jeść. To bujda, bo w mieście jest mnóstwo roślin. Oczywiście są różni genialni politycy, którzy starają się całe miasta zabetonować, a zieleń stawiać w postaci patyka w doniczce. Na szczęście nie są w stanie wykarczować i zabetonować całych miast, więc jednak wciąż mamy sporo roślin. Co śmieszne, pod tym względem miasto znów ma pewną przewagę nad wsią. Obecnie na wsiach królują wielkie uprawy monokulturowe. Jasne, gigantyczne pole rzepaku to wspaniała wyżerka dla pszczół, ale tylko w okresie kwitnienia rzepaku. Kiedy rzepak nie kwitnie, pszczoły z pasieki położonej wśród takich upraw głodują. W mieście nie ma wielkich upraw, jest wielka i chaotyczna mieszanka przeróżnych roślin. Każda kwitnie kiedy indziej, co mnie – alergika – strasznie wkurza. Ale pszczoły cieszy, bo mają co jeść. A Greenpeace robi wspaniałą robotę. Bezpośrednio i pośrednio, zapylając nasze mózgi. Mój też.
Poprzednia akcja „Adoptuj pszczołę” polegała między innymi na zafundowaniu pszczołom hotelu. Zafundowałeś?
Tak. Nie pamiętam, ilu pszczołom, ale trochę tę akcję dofinansowaliśmy.
No dobrze. Wprowadzono przepisy, w myśl których pszczoła to nie krowa i można ją hodować w mieście. Gdzie postawić ul? Na dachu jak w hotelu Regent?
Można, ale jest ograniczenie – nie bliżej niż dziesięć metrów od sąsiada. No i tak, można na dachu, ale ja nie mogę, bo mieszkam w dziesięciopiętrowym bloku i pszczoły by się strasznie zmęczyły, jakby musiały latać na to dziesiąte piętro. Dałyby radę, ale zjadłyby zapasy, żeby dolecieć. Czyli – nie zrobiłyby miodu i nie uskładałyby sobie nic na zimę. Do niczego.
Angażowałeś się w zmianę tych przepisów?
Nie. Nie miałem z tym nic wspólnego. Na razie nie mam żadnych zasług, jeśli chodzi o pszczoły. Mam tylko lektury i przemyślenia. No i plan działania.
Wspominałeś o dachu kolegi.
Tak, ale kolega się rozmyślił, więc tam nie będziemy mieć ula. Wcześniej miałem też pomysł, żeby ul postawić na dachu Muzeum Warszawy, w którym pracuję, ale to okazało się niemożliwe.
Pszczoły są to muchy, które robią miód. Przychodzą one na świat bez nóg i skrzydeł, które im wyrastają dopiero po urodzeniu. Muchy te, robiąc miód, pracują bardzo pilnie; z wosku zebranego z różnych kwiatów budują bardzo przemyślnie dom, a w nim mieszkania, gdzie każda ma własne miejsce, do którego nieodmiennie wraca. Mają one króla i armię, wydają bitwy, uciekają od dymu, zatrzymują się na odgłos spadających kamieni, bębnów i innych rzeczy podobnie hałaśliwych. Mówią ci, którzy to widzieli, że pszczoły rodzą się z wołowego ścierwa w taki sposób: trzeba mocno zbić mięso zdechłego cielęcia, a kiedy krew się popsuje, zalęgną się w nim robaki, które następnie staną się pszczołami; podobnie z konia rodzą się szerszenie, z muła – trzmiele, a z osła – osy.
Brunetto Latini, „Skarbiec wiedzy”, przeł. Małgorzata Frankowska-Terlecka, Teresa Giermak-Zielińska
Szukasz innych możliwości?
Zanim się pojawił kolega z dachem, miałem już wstępnie uzgodnione miejsce na pasiekę na terenie ogródków działkowych na Żoliborzu, gdzie znajomi mają działkę. Dach kolegi miał być drugim miejscem. Więc nie szukam możliwości, tylko mam nadzieję, że uda mi się wykorzystać te, które już mam.
A co musisz zrobić, żeby zacząć?
Po pierwsze – moim wspólnikom, tym od działki, musi się udać współpraca z zarządem ogródków działkowych. Bez zgody tego zarządu nie będzie pasieki. Tego się boję, bo to zupełnie nie zależy ode mnie. Na razie zapowiedzieli, że będzie OK, ale dopóki ul nie stanie, będę się bał. Po drugie – potrzebne nam ule i pszczoły. To nie jest problem, ale szczegóły tej operacji wolę na razie zachować dla siebie. Oczywiście jest to inwestycja finansowa, ale damy radę. To nie jest bardzo drogie. Do tego jeszcze trochę dodatkowego sprzętu, np. ubranie ochronne. No i wiosną można startować. A potem to już bieżąca praca przy ulu, doglądanie pszczół co parę dni.
Koleżanka Magdalena mówiła mi – a przekonała kuzyna do założenia pasieki – że pszczoły kupuje się na kilogramy. Ile kilogramów pszczół potrzebnych jest na jeden ul?
Nie znam odpowiedzi na to pytanie. To jeszcze nie mój etap. Na razie jestem pszczelarzem teoretykiem, pszczelarzem marzycielem. Pogadajmy za pół roku.
Spotkałem się z opinią, że hodowanie w mieście pszczół albo ich adopcja to wariactwo.
Że wariactwo, to potwierdzam. Czystej wody. Jak z powieści Barrico. No spójrz: panu redaktorowi po polonistyce, pracownikowi muzeum, nagle odwala, żeby w mieście hodować pszczoły. Jakże to inaczej nazwać? Ryzykuje, że straci sporo kasy, że go te podłe robale pogryzą… W dodatku większość znajomych puka się w czoło. No wariat, panie. Wariat. Na szczęście mój stosunek do wariactw jest bardzo pozytywny. Staram się robić ich jak najwięcej. I uważam, że ludzie niezdolni do wariactw są nieciekawi.
Dziesięć uli na Bielanach, stawianych, kiedy to było jeszcze nielegalne, fot. Tadeusz Baranowski
Masz jakichś pszczelarzy w rodzinie? Pytam w kontekście imperatywu zakładania pasieki, a nie powiedzmy kurnika.
Ale ja chciałbym mieć kurnik! Ale nie, nie mam żadnych rodzinnych związków ze wsią, pszczelarstwem i tak dalej. Moja rodzina od pokoleń jest w Warszawie. Zaczynam od zera.
To czemu właściwie fotografujesz te ule? Bo chyba w końcu nie odpowiedziałeś…
Robię to, bo mnie to fascynuje. Jest też wygodnym i łatwo dostępnym dowodem, że pszczelarstwo miejskie istnieje i nie stanowi śmiertelnego zagrożenia dla wszystkich wkoło. Redagowałem ostatnio wywiad z Wiktorem Jędrzejewskim, propagatorem i guru miejskiego pszczelarstwa. Według jego informacji w Warszawie jest (i to od zawsze) bardzo dużo pszczół. A to hodowanych gdzieś na działkach, a to dzikich, bo takie też istnieją i pomieszkują sobie gdzieś w dziurach w murze…
Adopcja pszczół
Adoptowałem 10 pszczół, bo lubię miodek i jestem wrażliwym młodym człowiekiem, który bardzo się przejął holocaustem pszczół. No i wiem, jakie są konsekwencje ich wymierania, więc nie tylko o słodkości chodzi. Moja dziewczyna też adoptowała, żeby nie było! Ale jak w pracy prosiła znajomych o adoptowanie, to jedna się bardzo przejęła i zapytała: „Ale gdzie ja je pomieszczę?”
Bartosz Sadulski
Zaadoptowałem dwie na próbę, chciałem zobaczyć, co się w ogóle za tym kryje. Później doadoptowałem jeszcze osiem, żeby zaokrąglić. Lubię dzikie zwierzątka, uważam, że sporo im jesteśmy dłużni, więc oddaję systemem ratalnym.
Piotr Kalata
Tak, bo lubię pszczoły. To pierwsza odpowiedź, zupełnie odruchowa. Mogę sobie później tłumaczyć, że pszczoły są potrzebne, że bez nich możemy mieć spore kłopoty, ale to tylko próba wyjaśnienia zupełnie nieracjonalnej sympatii do nich. To jest dzieciństwo z „Pszczółką Mają” jako ulubioną dobranocką, to są lata stawiania pszczoły za wzór pracowitości, to jest na przykład druga część „Hobbita”, gdzie w domu Beorna pojawiają się arcysympatyczne pszczoły-giganty. Poza tym pszczoły mają futerko, nie da się ich nie lubić.
Aleksandra Cachalox
Mieć pszczołę i to wirtualnie, jakąś pszczołę potencjalną i teoretyczną – to jest duża rzecz! Poza tym uważam, że ten rachityczny świat utrzymują w kupie właśnie takie gesty na granicy abstrakcji. Jak przestaniemy tak robić – to już po nas! „Nie było mnie trzy dni i już zdążyłaś adoptować pszczołę! Ty i pół Polski!” – Marcin Hamkało.
Agnieszka Wolny-Hamkało
Ale skoro tak jest, czemu wciąż się mówi o zagrożeniu wyginięcia pszczół?
Pszczoły giną, bo większość mieszka na wsi. Tam są zatruwane neonikotynoidami.
Środek, który zatruł pszczoły w Przyczynie Dolnej – Fipronil – jest w Polsce zakazany od 2008 roku.
Powiedz to rolnikom, którzy pewnie kupili w promocji ciężarówkę tego świństwa i mają zapas na dwadzieścia lat.
Skąd ci się wzięło zainteresowanie sprawami ekologii?
Jakiś czas temu zaczęliśmy wspólnie z żoną się tym interesować. To głównie wpływ naszych dzieci. Jak się ma dzieci i widzi, jak bardzo szkodzi im życie w zatrutym środowisku i jedzenie zatrutego jedzenia, człowiekowi coś się przestawia w głowie. Dlatego od paru lat staramy się jak najmniej szkodzić naturze, a jak najbardziej pomagać. Kupujemy głównie ekologiczne produkty spożywcze, zaczęliśmy też działać w kooperatywie spożywczej, która sprowadza je do miasta bezpośrednio od rolników. Prowadzimy też wspólnie stronę www.organiczni.baranowscy.eu, na której zachęcamy do bardziej ekologicznego życia i dzielimy się naszymi sposobami i pomysłami na takie życie. Moje zaangażowanie w sprawy ekologii z czasem przełożyło się też na działania na styku z polityką.
Czyli na ostro.
Tak, czasem bardzo ostro. Bodźcem do takiego politycznego działania był betonowy chodnik z kostki bauma, który ratusz Bielan zaczął rok temu budować w rezerwacie przyrody Las Bielański w miejscu dotychczasowej typowo leśnej gruntowej ścieżki. Usiłowałem – niestety nieskutecznie – zatrzymać tę inwestycję. Choć jest to obszar Natura 2000, choć udało mi się zorganizować sporą demonstrację uliczną, zebrać tysiąc podpisów pod petycją i spowodować spory hałas w mediach – drzewa ścięto, a chodnik powstał i został oddany do użytku jeszcze w 2013 roku. Lokalne władze pokazały, że przyrodę i opinię mieszkańców mają za nic. Drugim moim wrogiem – obok betonu – jest sól drogowa, która niszczy roślinność, zmienia skład gleby i żywym ogniem wypala łapki psów i innych zwierząt.
Znów boksujesz się sam?
Na szczęście nie muszę się boksować. W walce z solą mogę liczyć na współpracę władz lokalnych, przynajmniej na Bielanach. Naprawdę mamy ze sobą na pieńku, ale przynajmniej z tą jedną rzeczą udało się pokojowo i w miarę zgodnie. Zima się jeszcze nie zaczęła, ale z zapowiedzi ratusza wynika, że na Bielanach nie będzie soli na ulicach. To mnie bardzo cieszy. Oczywiście wiem, że po tym jednym wyzwaniu przyjdą kolejne. Tym bardziej że mam ochotę uwolnić od soli również inne dzielnice Warszawy. A potem znów gdzieś zaczną wycinać drzewa albo betonować las…
Pomysł z pszczołami jest gdzieś na przedłużeniu tego wszystkiego. Dzięki niedawnej zmianie prawa nie muszę już z nikim walczyć, co jest sporą ulgą. Muszę tylko znaleźć miejsce, zainwestować trochę pieniędzy i sporo czasu… Nie mam go za wiele, ale uważam, że warto.