Ometkować cały sklep
Chrobot pazurów po asfalcie. Albo liście. Jest za późno,
żeby rozróżnić kształty, zawsze jest za późno. Żarzą się
w mroku papierosy, od wody ciągnie wilgocią, z cichym
pluskiem śnięte ryby głaszczą brzeg. Byle do przodu, bo
z przodu widać światełko, przedziera się przez story.
U weterynarza słyszy się sporo, sam widok osłabia,
co dopiero diagnozy, na więcej nie ma się siły, ale nie:
„I ten pies w schronisku tak się bał, tak się bał, był
zupełnie jak człowiek, jak zaszczute zwierzę, proszę
pana”. Zebrać się w sobie i zostać, głaskać transporterek.
Zwierzęta, jak dzieci, biorą, czasem proszą, na jedno
wychodzi. Dzieci, jak zwierzęta, biją się, gryzą się i liżą
po stopach. Ten tam, zanim dorośnie, sześć razy umrze,
a tamtych dwoje będzie zdrapywało sobie z rąk strupki.
I jeszcze poproszą o serce, i żeby ładnie im zapakować.
Skład tarcicy suchej
I
Dopiero świta, a już się świat wali. W gruzy,
kawałki, półśrodki. Gorzej to coś, co zawsze
się zmieści. Na podorędziu apteczka pierwszej
niemocy. Przydatna, kiedy nie ma się sił
nazywać. Potem się wyrasta z ubrań i więzi,
pamięta się o tym, że miało się o czymś pamiętać.
„Było jak miało być i jest jak jest”, mówi
pan Janek pod sklepem, trzymając się ławki,
po czym zrywa się na równe nogi i zastyga.
II
Dziś lekki ślinotok, nic nadzwyczajnego, kłębek
piany w kąciku ust, bardziej ze zmęczenia. Wieje,
zacina, wieje coraz mocniej, zacina, raz słabiej
zacina. Ślina. Tylko tyle.
Zjednoczone stany lękowe
Każde działanie to wciąż za mało, żeby ogarnąć
cztery kąty. Mnożą się załomki, schowki, kłęby
– jak zmartwychwstanki – toczą się po podłodze.
Dwa minusy dają dwa minusy.
Nie spieszą się muchy przy jarzeniówce,
nie spieszą się ćmy, nic, co tam leniwie lata,
nie spieszy się pani, pan też ma czas,
karetka – choć na sygnale – też nie nadjeżdża,
i straż, i policja, i Bóg wie kto jeszcze.
Beczki na dzieci
Na stole głowa, kroki na górze, za ścianą z ciała
spłukuje się sól. Za chwilę zdejmie oczy.
Na razie bezruch. Miejsce po kleszczu jątrzy się
jeszcze. Na dreszcze nachodzą kolejne dreszcze.
Gdy za oknem zapada już śmierć,
gdy tylko cisza mówi do mnie,
wszystko dookoła rozmywa się.
Ale mogę źle słyszeć, dźwięk dobiega spod
podłogi. W głowie kołacze się głośne wyznanie
pięciolatki: „Nie chcę żyć, ale nie lubię umierać”.
Cmentarz leżał schowany w lesie. Matka
kiwała głową. „Nikt nie lubi. Albo prawie”.
Ejo!
Nie wiesz, czy to burza z piorunami, czy rower plastikowy
w kolorach niestworzonych: czerwony, żółty i czarny. Dudni
po szarej kostce.
Nie wiesz, co mówi, bo krzyczy do siebie, więc jak chciałbyś
wiedzieć, co myśli, kiedy na złamanie karku pedałuje
przed siebie i połyka powietrze. Krzyczy: „Ejo! Ejo!”.
Nie do ciebie przecież, słychać tylko warkot i turkot
(trawa, piasek, upał, przecznica)
z brzegu chodnika na środek chodnika.
Krzyczy: „Ejo! Ejo!”. Wzywa pogotowie i jest pogotowiem.
Nagła cisza. I mówi: „Oj, znów za późno, już za późno.
Dobranoc, proszę pana”. I odjeżdża bez sygnału.
Okoliczności wierszy
„Ometkować cały sklep”
W parku Skaryszewskim jest takie miejsce, w zachodniej części, przy Międzynarodowej, które po zmroku ciągnie grozą. Wylęgarnia lęków.
„Skład tarcicy suchej”
Pan Janek zaskoczył nas za sklepem w Polanach. Krzywił się, jakby w ten sposób chciał zapanować nad twarzą i nad tym, co mówił. Ostrzegał przed żmijami, ostrzegał tym goręcej, że szliśmy w kierunku, który znał, w jego strony. A tam żmij zatrzęsienie. „Ty jesteś dobry chłop, uważaj na panią, ona ma dobre buty, pani na niego uważa”.
„Zjednoczone stany lękowe”
W Stuposianach padało. Okna czegoś pomiędzy szkołą a schroniskiem wychodziły na ulicę. Drugiego wieczora przyjechało pięciu motocyklistów. Zmieścili się na trzech łóżkach.
„Beczki na dzieci”
Po kilku godzinach marszu dotarliśmy do Magury Małastowskiej. Usiedliśmy pod wiatą, czekała nas jeszcze krótka, ale ostra wspinaczka do schroniska. Nie wiem, czy to były bliźnięta. Dziewczynka koniecznie chciała zobaczyć ducha. Ojciec przepraszał wzrokiem.
„Ejo!”
Dwa miesiące leżałem po śrubowaniu szyjki kości udowej. Kiedy się tak leży i nic nie można robić, półuchylone okno, przez które widać drzewa i chmury, jest lepsze od każdego filmu.
Adam Pluszka (ur. 1976) – poeta, prozaik, tłumacz, redaktor w Wydawnictwie W.A.B., krytyk literacki i filmowy. Autor kilku tomów wierszy (m.in. „z prawa z lewa”, „Zwroty”, „Trip”, „French love”) oraz prozy „Łapu capu”, „Norweski dziennik malarza”, „Flauta”. Publikował w prasie (m.in.: „Kresy”, „Opcje”, „FA-art”, „Twórczość”, „Tygodnik Powszechny”, „Studium”). Nominowany do „Paszportu POLITYKI”. Mieszka w Warszawie. Prezentowane wiersze pochodzą ze zbioru „Zestaw do besztań”.