Sprawa zawodowa
fot. Joshua Coleman, Unsplash

9 minut czytania

/ Obyczaje

Sprawa zawodowa

Marta Falecka

Nazywamy się „Medycy na Granicy”. Jesteśmy wykształceni, doświadczeni i chcemy jechać do strefy, żeby leczyć. Zwyczajnie, po ludzku pomagać tym, którzy tego potrzebują

Jeszcze 2 minuty czytania

Zaczyna się mimozami, feedy Instagrama zalewa fala piękności w swetrach i grubych skarpetach, co sączą herbatę. Gdzieś w oddali pali się ogień w kominku, za oknem widać spadające liście. O szyby deszcz dzwoni, a jakże!, jesienny. Być może na poduszce drzemie puchaty kot, pies, tudzież świnka morska. Kolejny raz projekt ustawy o ochronie życia trafia do Sejmu. Na granicy umierają ludzie. Ale ich ten projekt nie dotyczy. Jesień, panie, a oni nie mają domu ani prawa do życia.

Nie mnie oceniać, z jakiego powodu ci ludzie tam trafili, kto ich tam wysłał, jakim trybikiem w czyjej maszynie są. Z kim zadarli, komu się nie spodobali. Przed czym uciekają i dlaczego akurat tu. W jakim stopniu wpłyną na zachwianie jakże stabilnej sytuacji w tym czy w tamtym kraju. Już tłumaczę, dlaczego mnie to nie interesuje.

Ano dlatego, że kierunek studiów, który sobie z własnej i nieprzymuszonej woli wybrałam po zdaniu egzaminu dojrzałości, a następnie podążając dzielnie za kagankami oświaty niesionymi przez następczynie i następców Florence Nightingale, zdobywając kolejne dyplomy i uprawnienia – to pielęgniarstwo. Zajmuję się, skrótowo ujmując, zachowaniem i pielęgnowaniem zdrowia oraz nawyków związanych z tymże. I zwyczajnie nie mogę wysiedzieć, kiedy oglądam filmiki kręcone z biodra przez aktywistów, pokazujące, w jak strasznych warunkach przyszło żyć ludziom, którzy znaleźli się tam, gdzie się znaleźli, bo najprawdopodobniej uciekają od czegoś gorszego. Ci ludzie stali się ofiarami bezlitosnej walki politycznej, utknęli w zamkniętym kole, przepychani z jednej strony granicy na drugą, bo nigdzie nie są mile widziani.

Jak już wyznałam, nieco skruszona brakiem kompetencji, nie jestem specjalistką od polityki zagranicznej. Ale myślę, że nie ma czasu na dywagacje o tym, komu tam chcemy pomóc i jaki potencjał ten ktoś w sobie nosi. Bo niedługo może się okazać, że pomagać nie będzie komu.

Stan wyjątkowy oddzielił niewidzialnym płotem 115 miejscowości przy wschodniej granicy Polski. Historie, które stamtąd dochodzą, mrożą krew w żyłach. Anna Rozwadowska publikuje nagranie, w którym dyspozytor odmawia przyjazdu do zmarzniętych nastolatków. Dzwoniąca deklaruje, że zna położenie, wyśle, udostępni. Dyspozytor pozostaje niewzruszony. Zasłania się przepisami. Karetka nie wyjeżdża. Słuch o tych dzieciakach zaginął.

Na granicy polsko-białoruskiej zmarły z zimna i wycieńczenia cztery osoby. Z zimna. I wycieńczenia.

Do placówki Straży Granicznej w Michałowie trafiła grupa złożona w znacznej części z dzieci. Po kilku godzinach strażnicy gdzieś je wywieźli. Po jakimś czasie przyznali: grupa została „odstawiona na granicę państwa”. Nie wiem, co się stało z dziećmi z Michałowa.

Po białoruskiej stronie odnaleziono zwłoki szesnastolatka. Umarł. Chciał uciec do lepszego życia.

Jesteśmy wychowani w kraju niemal jednorodnym kulturowo. Większość z nas jest w stanie niemal bezbłędnie wyrecytować Ewangelię św. Mateusza, te kawałki o głodnych, spragnionych, przybyszach. Rok w rok w grudniu żałujemy tułających się Marii i Józefa, zostawiając puste miejsce dla zbłąkanego przybysza przy wigilijnym stole.

Nie interesuje mnie, jaki status prawny ma osoba potrzebująca pomocy medycznej. Żaden medyk nie powinien być tym zainteresowany. Taka jest nasza etyka zawodowa. W końcu przysięgaliśmy, że „nadrzędnym celem naszej pracy jest przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak rasa, religia, narodowość, poglądy polityczne, stan majątkowy i inne, mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując im należny szacunek”. Takich zasad przestrzegamy w swojej pracy. Z tyłu głowy brzęczy też moja babcia z palcem wyciągniętym ku górze, ostrym spojrzeniem i zaciągniętymi ustami: „Pamiyntoj se: nie rób z dupy gęby”.

Jeżeli nic nie zrobimy, lista śmierci na granicy naszego kraju będzie się wydłużać. Obgryzanie paznokci i święte oburzenie w dyżurce przy kawie niczego nie zmieni. Na szczęście ktoś coś robi. Ten ktoś nazywa się Jakub Sieczko, jest lekarzem specjalistą anestezjologii i intensywnej terapii. Zebrał grupę medyków gotowych jechać na granicę. Należę do tej grupy. Nazywamy się Medycy na Granicy. Jesteśmy wykształceni, doświadczeni i chcemy jechać do strefy, żeby leczyć. Zwyczajnie, po ludzku pomagać tym, którzy tego potrzebują. Udało nam się zgromadzić sprzęt i ludzi. Mamy możliwości zorganizować na własną rękę logistykę i budżet, a jak będzie taka potrzeba, to uruchomimy zbiórkę. Nie występujemy o żadne publiczne środki finansowe. Jedyne, o co prosimy, to jeden podpis.

Wystosowaliśmy list do ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji Mariusza Kamińskiego o umożliwienie wjechania oznaczonego ambulansu do strefy objętej stanem wyjątkowym. Miało to miejsce 24 września 2021 roku. Prosiliśmy o tylko tyle i aż tyle. Odpowiedź przyszła po niemal tygodniu. Nie mamy zgody na wjazd.

Według rozporządzenia Rady Ministrów z 2 września 2021 roku ograniczenie związane z przebywaniem i przemieszczaniem się w strefie stanu wyjątkowego „nie stosuje się do osób przemieszczających się pojazdami ratownictwa medycznego i innych służb interwencyjnych”. Według nas rozporządzenie nie zabrania nam medycznej działalności, ponieważ planujemy poruszać się oznakowanym pojazdem. Jednak prosimy o tę zgodę, ponieważ będziemy tam jako organizacja nieformalna i oddolna. Chcemy zapewnić bezpieczeństwo nie tylko potrzebującym, ale też nam. Będziemy powtarzać w kółko: chcemy współpracować, a nie występować wbrew prawu obowiązującemu w strefie stanu wyjątkowego. MSWiA dało nam negatywną odpowiedź, ponieważ uważa, że służby medyczne działające na terenie stanu wyjątkowego są wystarczającym zabezpieczeniem. Niestety praktyka pokazuje, że coś mocno tam nie działa. Może być tak, że tamtejsze zespoły ratownictwa medycznego są przeciążone. Być może problemem jest brak kontaktu z osobami potrzebującymi. Może trudność stanowi zwyczajny strach osób migrujących przed służbami mundurowymi. Nie mnie to oceniać. Wiem, że trzeba jechać, bo niedługo nikt nie zawoła.

Jasne, moglibyśmy tam wjechać na pełnej, z Kaczmarskim na ustach zrywać druty i palić śtachety. Ale działać trzeba systemowo. Nie chcemy nikomu zachodzić za skórę, nie chcemy się angażować politycznie w żadne przepychanki. Pozyskiwanie wszelkich informacji dotyczących pochodzenia, zamiarów czy sytuacji życiowej migrantów to kompetencje odpowiednich organów państwowych, które powinny działać zgodnie z międzynarodowym i polskim prawem. My nie mamy zamiaru tego rozstrzygać, nasze umiejętności zawodowe dotyczą zupełnie innych kwestii.

Kiedy czekaliśmy, aż minister Mariusz Kamiński udzieli nam odpowiedzi, zwróciliśmy się listownie do prymasa Polski Wojciecha Polaka o pomoc. Jak wiemy, wielu polityków deklaruje się jako osoby wierzące. Dlatego pomyśleliśmy, że autorytet dostojnika kościelnego pomoże im podjąć decyzję zgodną z chrześcijańskimi wartościami. Prymas Polski podziela nasze zdanie, że ludzie nie mogą być pionkami w grze politycznej. Wzywa do działania i współpracy. MSWiA odmówiło nam wjazdu, więc zwróciliśmy się do prymasa, żeby był mediatorem pomiędzy stroną rządową a organizacjami pomocowymi i Medykami na Granicy.

Jesteśmy gotowi rozmawiać. Chcemy współpracować. Czekamy w blokach startowych, wszystko już jest gotowe, zagryzamy pięści w oczekiwaniu na pozwolenie, chociaż wiemy, że nie możemy długo czekać. Bo dla kogoś może być już za późno. Jako społeczeństwo nie możemy obojętnie patrzeć, jak pozbawia się ludzi godności, zdrowia, a nawet naraża się ich życie. To jest kompromitacja i skandal moralny. Kryzys humanitarny, który mamy pod naszymi drzwiami, nie skończy się jutro ani pojutrze, będzie eskalować. Jak to jest, że za wywożenie śmieci do lasu dostaje się karę grzywny, a na przetrzymywanie ludzi w lasach jest ciche przyzwolenie? Ludzie to nie śmieci, które można zamieść pod dywan albo wywieźć do lasu, licząc, że może się nikt nie zorientuje.

Potrzebujemy współpracować ze sobą, potrzebujemy planu. Ważne są oddolne działania, ale niezbędne są też rozwiązania systemowe na poziomie państwowym. To, jak się zachowamy, będzie sprawdzianem z bycia człowiekiem. Nie umiem powiedzieć, co dalej stanie się z ludźmi na granicy, jeśli uda się im pomóc, jeśli zdążymy, jeśli nam pozwolą. Może uda się nam racjonalnie i moralnie rozwiązać ten kryzys? Medycy na Granicy chcą leczyć, ale potrzebujemy też prawników na granicy, polityków na granicy. Ale przede wszystkim na granicy potrzebujemy człowieczeństwa.