Kanye. Siedem grzechów głównych
fot. 1 secondfilm / CC BY-NC-SA 2.0

18 minut czytania

/ Muzyka

Kanye. Siedem grzechów głównych

Krzysztof Krześnicki

Najnowsza płyta Kanyego Westa „Donda” poświęcona jest zmarłej w 2007 roku matce rapera. Wydawałoby się, że Kanye nie będzie tym razem pompował swojego ego. Ale czy znając dotychczasowe poczynania rapera, można było w ogóle na to liczyć?

Jeszcze 5 minut czytania

W filmie Banksy’ego „Wyjście przez sklep z pamiątkami” oglądamy ewolucję postaci Thierry’ego Guetty, znanego także jak Mr. Brainwash, kontrowersyjnego i tajemniczego artysty. Z nieporadnego filmowca amatora przeistacza się on w wielką gwiazdę show-biznesu. Mr. Brainwash sprawia wrażenie osoby chaotycznej, co najlepiej widać w jego kulturze pracy, jak gdyby interesował go tylko sam akt twórczy, a po jego zakończeniu tracił zainteresowanie swoim dziełem. Guetta posiada jednak umiejętność kreowania wizerunku, skupiania uwagi na sobie i prowadzenia gry z mediami – widz zostaje w nią wciągnięty w momencie, gdy zaczyna się zastanawiać, co jest prawdą i czy to wszystko jest na serio.

Film przypomniał mi się przy okazji gargantuicznego spektaklu wokół premiery dziesiątego albumu Kanyego Westa. Jego najnowsza płyta nosi tytuł „Donda”, na cześć zmarłej w 2007 roku matki rapera. Głównym bohaterem albumu jest jednak ponownie sam Kanye, jego religijna epifania, rozgrzebywanie relacji z Kim Kardashian i konflikty z mediami czy innymi raperami. Z jednej strony można było mieć nadzieję, że pracując nad hołdem dla swojej matki, Kanye nie będzie pompował swojego ego. Ale czy znając dotychczasowe poczynania rapera, można było w ogóle na to liczyć?

West jest postacią, która szczyci się tym, że zawsze jest szczera jak na spowiedzi. „Donda” w zamierzeniu miała być jego rachunkiem sumienia. Na swoich ostatnich wydawnictwach Ye coraz większą rolę zaczęła odgrywać idea odkupienia, co swój wyraz znalazło m.in. w koncepcie stojącym za „The Life of Pablo”, przywołującym postać św. Pawła, który po nawróceniu i przemianie duchowej z grzesznika stał się świętym. Jednak najnowsze wyznanie grzechów ze strony Kanyego roi się od przeinaczeń, półprawd, ogólników, prób usprawiedliwiania się, a przede wszystkim przemilczeń najbardziej niewygodnych faktów. Z pięciu warunków dobrej spowiedzi brakuje w nim też żalu za grzechy, mocnego postanowienia poprawy i próby zadośćuczynienia. Jezus („Yeezus”) wybacza, ale pytanie brzmi: czy my też musimy?

Pycha

Kanye West, Donda, GOOD / Def Jam 2021Kanye West, Donda”,
GOOD / Def Jam 2021
Pycha to w przypadku Kanyego grzech numer jeden. Cała jego kariera to bowiem jedno wielkie egoride. Znacznie trudniej byłoby wskazać moment, w którym raper próżnością nie grzeszy. Jednak przy okazji premiery „Dondy” przeniósł on samouwielbienie na nowy poziom.

Organizowane przez Kanyego trzy prapremierowe odsłuchy „Dondy” (dwa na stadionie Mercedes-Benz w Atlancie i jeden w Soldier Field w Chicago) przyniosły mu ogromny rozgłos i stały się wydarzeniem sezonu (a na pewno kwartału – w końcu żyjemy w rzeczywistości medialnej, w której głosy pokolenia kreowane są średnio co dwa lata). Podczas ostatniego z eventów promocyjnych w Chicago Kanye stworzył zbiorowy seans wyglądający niczym skrzyżowanie show w przerwie meczu o Super Bowl z ustawieniami Hellingera (pseudopsychologicznej terapii, która ma pojednać pacjenta z żyjącymi i zmarłymi członkami rodziny). W czasie półtoragodzinnego onirycznego spektaklu można było zobaczyć replikę domu z dzieciństwa artysty, Kim Kardashian (z którą jest w trakcie rozwodu) wychodzącą na scenę w sukni ślubnej, Kanyego dokonującego samospalenia, a także oburzający opinię publiczną dobór gości – tu molestant Marilyn Manson, tam homofob DaBaby. Na każdym z trzech widowisk nie można było zobaczyć tylko twarzy mistrza ceremonii, który przez cały czas skrywał się za maską. Stężenia kiczu w całej tej sytuacji nie powstydziłyby się zespoły progresywno-rockowe z lat 70. 


Chciwość

W utworze „Heaven and Hell” West kreśli swój wizerunek CEO jednoosobowej korporacji i brandu Kanye West, rapując „We on Bezos, we got payrolls”. Chociaż w dalszej części zwrotki Ye nawołuje: „Burn false idols, Jesus’ disciples”, czyny rapera multimiliardera wskazują na pewną niekonsekwencję. Kanye bardzo nieortodoksyjnie musi interpretować pierwsze przykazanie: „Nie będziesz miał innych bogów przede mną”. Wydaje się, że od jakiegoś czasu na pierwszym miejscu w jego hierarchii jest bożek zielony i szeleszczący.

Podobnie do Jeffa Bezosa, najbogatszego człowieka na świecie, West wykorzystuje nieetyczne praktyki biznesowe. W sądach znajdują się obecnie dwa pozwy zbiorowe, złożone przez pełnomocników osób, które współpracowały z Ye przy nabożeństwach muzycznych z chórem Sunday Service, przy okazji koncertów i prac nad płytą „Jesus Is King”. Byli współpracownicy rapera, którego majątek szacuje się na ponad 6 miliardów dolarów, raczej nie mają o nim dobrego zdania jako o pracodawcy. Niepłacenie za nadgodziny, nieterminowe przelewy – to norma. Nie brak takich, którzy żadnych pieniędzy od miliardera nie ujrzeli na oczy. Liczba poszkodowanych, którzy wchodzą na drogę sądową, dochodzi do tysiąca, a pozwy opiewają nawet na 30 milionów dolarów.


To jeszcze nie koniec problemów Westa wokół Sunday Service. Firma e-commerce MyChannel żąda 20 milionów dolarów zadośćuczynienia, oskarżając Westa o kradzież technologii, która miała zostać przez niego wykorzystana do sprzedaży merchu (gadżetów fanowskich). Jak donosi portal AllHipHop.com, który dotarł do akt sądowych, raper podczas przesłuchania założył „kaptur na całą twarz i nakrycie głowy ozdobione wizerunkiem Jezusa Chrystusa, który zasłaniał jego twarz i tłumił jego głos”. Najwyraźniej uznając, że założenie maski Jezusa chroni przed oskarżeniami o łamanie siódmego przykazania.

Jakby tego było mało, to Kanye zarejestrował Sunday Service jako organizację wyznaniową, która jako taka z mocy prawa zwolniona jest z płacenia podatków. Przy okazji premiery „Dondy” na razie pojawiły się tylko pogłoski o niewłaściwym traktowaniu współpracowników. Jeden ze stałych współpracowników Westa, Mike Dean, określił kulturę pracy nad „Dondą” jako „toksyczną”. W utworze „Remote Control” (ze świetnym featuringiem wokalnym Younga Thuga) Kanye rapuje: „Got it on remote control, like a CEO”, porównując boską władzę nad ludzkością do władzy prezesa nad firmą i jej pracownikami. Wspominany wcześniej założyciel Amazona Jeff Bezos podziękował ostatnio swoim pracownikom za to, że „zapłacili” za jego lot w kosmos. Pozostający w cieniu współpracownicy harują jak mrówki, by „stabilny geniusz” (by zacytować ulubionego prezydenta Westa) mógł stanąć na scenie w glorii chwały.

Nieczystość

Kanye z pewnością myśli o sobie jako o wizjonerze przemysłu muzycznego. Często jednak wychodzi przy okazji na pospolitego cwaniaka, który współpracowników oszuka, a podwykonawcom nie zapłaci. Cwaniak to jednak, dodajmy, bardzo pobożny. Rewersem, a zarazem dopełnieniem darwinistycznej wizji stosunków ekonomicznych jest u Westa konserwatyzm w kwestiach światopoglądowych.

Raper włożył w ostatnich latach sporo wysiłku w promocję swojego nawrócenia, a każdy głos krytyczny wobec siebie traktował jak wodę na młyn. Szczyci się m.in. znajomością z teleewangelistą i przedstawicielem ruchu charyzmatycznego pastorem Joelem Osteenem, w którego MegaKościele w Houston gościł chór Sunday Service. Przyciśnięty do ściany, Kanye niechętnie odnosi się natomiast do kwestii biznesowych nadużyć. Pewnie robienie z siebie ofiary, której dobre intencje zostały niezrozumiane, byłoby mało skuteczne. Co innego spór o wartości. Tutaj Kanye czuje się jak ryba w wodzie, a stawianie siebie w roli męczennika wojny kulturowej, atakowanego przez tzw. cancel culture, liberałów i media, może przynieść konkretne profity.

West tym razem wywołał burzę, zapraszając do prac nad „Dondą” wspomnianych wcześniej Marilyna Mansona i rapera DaBaby. Obaj wymienieni wykonawcy znaleźli się w ostatnim czasie w ogniu krytyki – DaBaby wobec homofobicznej tyrady wygłoszonej podczas koncertu na festiwalu Rolling Loud w Miami, a Manson wobec wielu oskarżeń o napaści na tle seksualnym. Ye z kolei oskarżył label Universal Music Group o wypuszczenie albumu bez jego wiedzy, a także o nieuwzględnienie na płycie utworu „Jail pt. 2”, z gościnnym udziałem właśnie Marilyna Mansona i DaBaby. Wcześniej wystąpili oni u boku rapera podczas prapremierowego show w Chicago. To nie koniec kontrowersyjnej listy gości. Na płycie pojawiają się też m.in. notoryczny homofob Buju Banton czy znany damski bokser Chris Brown.


„Guess we goin’ down, guess who’s goin’ to jail?”, śpiewają wspólnie w refrenie „Jail pt. 2” West i Manson, biorąc na cel tzw. cancel culture, na tle podniosłych bębnów i stadionowego riffu gitarowego. Mechanizm takiego odwracania kota ogonem jest dobrze znany – w przypadku Kanyego i jego politycznych stronników polega on na wygłaszaniu obraźliwych tyrad oraz zasłaniania się wiarą lub wolnością słowa. Kiedy jednak ktoś zechce skrytykować taką wypowiedź, podnosi się larum: „Ratunku! Bolszewicy mnie cancelują!” i przywdziewa maskę ofiary. W grę u Westa wchodzi również dewocja, wykorzystywanie religii do własnych celów i wybiórcze egzekwowanie zasad wiary.

Określając siebie w kółko mianem „grzesznika”, Kanye mówi: „Hej, jestem jednym z was”, chociaż jego życie nie ma nic wspólnego z życiem przeciętnego fana artysty. Każdy przecież popełnia błędy.

Zazdrość

Jednym z głównych powodów, dla których „Donda” nagle została opublikowana 29 sierpnia, po ponad roku od ogłoszenia, wielu przesuniętych datach premiery oraz trzech stadionowych show, była zapowiedź ze strony Drake’a, który ogłosił, że wyda swój album „Certified Lover Boy” 3 września, czyli w dzień, na który zaplanowana została premiera najnowszego albumu Westa. Można przypuszczać, że Kanye chciał uniknąć w ten sposób rywalizacji o palmę pierwszeństwa na listach przebojów, by kontynuować serię dziewięciu z rzędu debiutów albumu na szczycie listy „Billboardu”.

W ostatnich latach Drake wyrósł na największego rywala chicagowskiego artysty. W 2018 roku konflikt między gwiazdami zaognił się, gdy Kanadyjczyk oskarżył Kanyego o to, że wyjawił on raperowi Pusha T informację, że Drake ma syna, do którego się nie przyznaje. West w tym czasie wyprodukował album Pushy „Daytona”, który cztery dni po jego premierze wypuścił druzgocący diss na Drake’a, w którym Pusha ujawnił opinii publicznej tę wiadomość. Po sieci krążą z kolei spekulacje, jakoby Drake miał mieć romans z Kim Kardashian, do czego miał się odnosić w wielu utworach, m.in. „In My Feelings”. W ostatnim czasie doszło do kolejnej wymiany uprzejmości między obozami raperów. Kanye ujawnił adres domu Drake’a w Toronto, na co zwolennicy Kanadyjczyka odpowiedzieli aktem wandalizmu w domu Ye z dzieciństwa.

Chociaż podejmowane przez Westa środki niekiedy można ocenić jako dyskusyjne, raper dopiął swego – jego najnowszy album znalazł się w centrum uwagi, a na dalszy plan zeszła (podobno zakończona) przyjaźń z Donaldem Trumpem, niezbyt udana kampania prezydencka Kanye2020 czy dziwaczne wypowiedzi (np. o tym, że niewolnictwo Afroamerykanów było ich „wyborem”).

Ograniczona obecność Dondy West na nowym albumie to nie jedyny brak, który rzuca się w oczy. Oprócz matki rapera brak tu kobiet w ogóle. Chwile, gdy indywidualny żeński głos pojawia się na „Dondzie”, można policzyć na palcach jednej ręki: Syleena Johnson w otwierającej płytę modlitwie/mantrze „Donda Chant” i Shenseea w poprawionej wersji „Ok Ok pt 2” na końcu albumu. Poza tym na samplu wokalnym Lauryn Hill oparte jest „Believe What I Say”. Wirtualna obecność wokalistki zespołu Fugees nie jest jednak w stanie uratować tej piosenki. Zabijają ją głupkowate wersy Westa („Nail me to the cross with long nails, like Coco”) oraz krindżowy monolog wspomnianego już Buju Bantona („Your friends all up in your head even when we’re in bed”).

Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu

Kanye przyznaje się do bycia alkoholikiem. W utworze „Lord I Need You” bez ogródek rapuje „Would you shut up? I can’t Kanye West i Taylor Swift, na rozdaniu nagród VMA, 2009, CC BY-NC 2.0Kanye West i Taylor Swift, na rozdaniu nagród VMA, 2009, CC BY-NC 2.0hear myself drink”. W 2009 roku West zaliczył jeden z najsłynniejszych pijackich rantów we współczesnej historii popkultury. Wdarł się wtedy na scenę podczas rozdania nagród VMA ku przerażeniu odbierającej nagrodę Taylor Swift. Konsekwencji tego wydarzenia nikt nie mógł przewidzieć. Największymi wygranymi tej gali były portale plotkarskie i media społecznościowe – istniejący od trzech lat Twitter eksplodował od dyskusji na temat wydarzeń z tej nocy.

Incydent z udziałem Ye został potępiony przez prezydenta Baracka Obamę, który nazwał Westa „dupkiem”, byłego prezydenta Jimmy’ego Cartera, a także przyszłego prezydenta, a wtedy jeszcze celebrytę biznesowego Donalda Trumpa. Można nawet zaryzykować tezę, że ten komentarz ze strony Obamy pchnął Westa w ramiona Republikanów, których wcześniej krytykował, przy okazji reakcji, a raczej jej braku, na spustoszenie spowodowane przez huragan Katrina w 2005 roku (wtedy padły słynne słowa George’a Busha: „nie obchodzi los czarnych”).

West wyznał, że incydent z Taylor Swift nie pozostał bez wpływu na jego karierę. Ocenił, że od tego czasu jego utwory nie były często grane w radiu. Sześć lat później, po tym jak podczas kolejnej gali rozdania nagród VMA ogłosił swój start w wyborach prezydenckich w 2020 roku, Kanye przyznał, że spalił blanta przed wejściem na scenę. Dużo dalej idące konsekwencje zdrowotne miało dla Westa uzależnienie od opiatów, o którym wspominał w utworze „Yikes” z płyty „ye”. West rapował tam: „I think Prince and Mike was tryna warn me”, nawiązując do śmierci Michaela Jacksona i Prince’a, którzy zmarli po przedawkowaniu leków na receptę. Na „Dondzie”, poza pojedynczymi wersami, próżno szukać tego typu wyznań, co może rozczarować w kontekście postulowanego konfesyjnego charakteru nowego albumu Westa.

Gniew

Gdyby Kanye nie istniał, trzeba byłoby go wymyślić. Taki wniosek podsuwał już wcześniej sam West, który w „I Love Kanye” na „The Life of Pablo” rapował: „See, I invented Kanye, it wasn’t any Kanyes”, po czym kwitował: „And now I look and look around and there’s so many Kanyes”. West w żartobliwy sposób szydził wtedy ze swoich krytyków, którzy zarzucali mu narcyzm, jednocześnie sugerując, że wodzi wszystkich za nos. W rzeczywistości powściąganie własnych afektów nie jest jednak takie proste.


Gniew nigdy nie był Kanyemu obcy, ale nie widzę powodu, by od razu musiał się z tego spowiadać. Czego jednak ostatnio u niego brakuje, to kierunków, w których ten gniew by kanalizował. W utworze „Crack Music” z „Late Registration” zarzucał Ronaldowi Reaganowi wywołanie epidemii zażywania cracku wśród społeczności czarnych w USA. W późniejszych latach ten gniew stracił jakikolwiek charakter polityczny. O wybuchach złości Westa mówiło się już raczej w kontekście personalnych ataków na gospodarzy talk-show czy fizycznych potyczkach z paparazzi. Pisarz i dziennikarz Ta-Nehisi Coates w swoim eseju „I’m Not Black, I’m Kanye” porównywał Kanyego do Michaela Jacksona i stawiał tezę, że obaj usiłowali się uwolnić od społeczności, która wyniosła ich na szczyty, od swoich korzeni. Według Coatesa, gdy Kanye mówi o wolności, ma na myśli „wolność bez konsekwencji, wolność od krytyki, wolność do tego, by być dumnym ignorantem”. Nawet gdy West słusznie atakował rasizm i konsumpcjonizm amerykańskich elit w „I Am a God” czy w „New Slaves” na „Yeezusie”, robił to, ponieważ czuł się odrzucony przez rozdających karty w świecie mody. Obecnie, kiedy West został już najbogatszym Afroamerykaninem i potentatem na rynku odzieżowym, nie ma przeciwko czemu się buntować. Na „Dondzie” znajduje to wyraz na przykład w drillowym „Off The Grid”, gdzie Kanye jest apatyczny i zostaje zupełnie przyćmiony przez Playboia Cartiego i Fivio Foreigna.

Kanye West, koncert w Warszyngtonie w 2013 roku, fot. Peter Hutchings, CC BY 2.0,Kanye West, koncert w Waszyngtonie w 2013 roku, fot. Peter Hutchings, CC BY 2.0,

Lenistwo

Nowy etap w życiu Westa rozpoczął się w 2019 roku. Wtedy to Kanye, przy okazji premiery albumu „Jesus Is King”, ogłosił swoje nawrócenie na chrześcijaństwo. Wtedy ogłosił też, że kończy z tworzeniem świeckiej muzyki na rzecz gospel. Nowa droga duchowa nie wpłynęła jednak korzystnie na poziom produkcji chicagowskiego artysty. Wśród recenzentów panuje co prawda konsensus, że „Donda” to najlepsza płyta solowa Kanye od czasu „The Life of Pablo” sprzed pięciu lat. Z tym że na najnowszym dziele Westa mankamenty znane z „The Life of Pablo”, czyli niedokończone, wielokrotnie poprawiane utwory, a także chaos i niespójność materiału, tylko się pogłębiły.

„Donda” przypomina antologię twórczości rapera. Mocne uderzenia beatu z „Off The Grid” przywodzą na myśl „Yeezusa”, soulowy klimat „Believe What I Say” przypomina trylogię z początków kariery Ye, a „Jesus Lord” brzmi jak kolejna część „Ultralight Beam”. Jedynie zamiłowanie Westa do dźwiękowych eksperymentów i innowacji wydaje się nieobecne, jakby cała ta kreatywna energia gdzieś się ulotniła.

Zaproszenie na płytę tylu gwiazd wydaje się pójściem na łatwiznę (oraz oczywiście jeszcze jednym dowodem na nieskończoną próżność autora „Dondy”). Wszyscy wymienieni w tekście goście przyćmiewają Westa, którego zwrotki często są chaotyczne i nie rozwijają się w koherentną całość. Podobnie jest pod względem produkcji, jakby Ye brakowało pomysłów, jak poprowadzić kompozycję – utwory zaczynają się obiecująco, ale grzęzną w ślepych uliczkach. „Dondzie” brakuje producenta wykonawczego w stylu Ricka Rubina, który umiałby utrzymać w ryzach wybuchy kreatywnej energii Westa, tak jak zrobił to w przypadku „Yeezusa”, gdzie zbędnych szkiców nie uświadczymy. Czerpanie z własnych pomysłów z przeszłości nie byłoby wielkim problemem, gdyby stała za tym jakaś muzyczna wizja. Zamiast Kanyego zabierającego nas na emocjonalny rollercoaster mamy jednak do czynienia z bezładnym dryfowaniem i pogonią za własnym cieniem.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)