Towarzystwo Yeezusowe
Kanye West / Roc-A-Fella Records

Towarzystwo Yeezusowe

Mariusz Herma

Bóg w muzyce rapowej objawił się w połowie lat 80. za sprawą Narodu Bogów i Ziem. Dziś hiphopowcy chełpią się swym dorobkiem przed samym Jezusem – w przerwach domagając się masażu i croissantów

Jeszcze 4 minuty czytania

Tylko raz i to w niezobowiązującej rozmowie z odwiedzającą go w domu dziennikarką pozwolił sobie oświadczyć: „Jesteśmy popularniejsi niż Jezus”. Nie lepsi czy więksi – prostował zaraz po wybuchu skandalu – a już na pewno nie pretendujemy do boskich tytułów. Chodziło mu tylko o wpływ na brytyjską młodzież. Ale i z tak zawężonej deklaracji ostatecznie się wycofał, przyznał do błędu i wszystkich dotkniętych przeprosił.

Mimo upływu 50 lat Johnowi Lennonowi wciąż wypomina się tamtą niewinną i przecież zgodną z prawdą obserwację. Tymczasem w serwisie Rap Genius, który gromadzi teksty hiphopowe i siłami tysięcy internautów usiłuje je objaśniać, znajdziemy setki deklaracji o niebo – tudzież o piekło – bardziej zuchwałych.

Sam Jezus miał dzwonić z pretensjami o ciągłe dissowanie go do Tylera, the Creatora, czyli czołowego obrazoburcy młodego hip-hopu. Ten kazał mu się wszakże odwalić: „To nie pierd***na gorąca linia”. Nawet Jezus przeklnie pod nosem pod wrażeniem twórczości J. Cole’a, łamiąc przy okazji drugie przykazanie. Bogiem wielokrotnie obwoływał się Jay-Z. Zresztą jego zastępcza ksywka Hova wywodzi się od słowa Jehowa, czyli Jahwe.

Podobne deklaracje składali już weterani na czele z KRS-One czy Rakimem – ten drugi sam do siebie zwracał się per Rakim Allah lub The God. Nie tylko Bogiem, ale i papieżem rapu deklarował się Preston Davis. Lil’ Wayne obwołał się Synem Bożym, kiedy indziej zaś ostrzegał, że stawianie mu oporu równa się ateizmowi. Big Punisher mimo okazałego pseudonimu artystycznego polecał nazywać się Dzieciątkiem Jezus, a jeden z członków Wu-Tang Clan – Dużym Dzieciątkiem Jezus. Wreszcie do najsłynniejszych refrenów polskiego hip-hopu należy linijka Magika z hymnu Paktofoniki: „Jestem Bogiem / Uświadom to sobie”, który sparafrazowali autorzy dedykowanego mu filmu „Jesteś Bogiem”. Pokorę stracił nawet Kendrick Lamar, który jeszcze na ubiegłorocznej płycie otwarcie głosił chrześcijańską ortodoksję. Oświadczył ostatnio, że gdyby Notorious B.I.G. i Tupac Shakur – dwie wielkie legendy rapu – wciąż żyli, musieliby płacić mu dziesięcinę. W końcu i on jest Bogiem.

Uzurpowanie boskiego tronu okazuje się więc rutyną rapu. W charakterystycznym dla siebie dosadnym stylu przypomniał nam o tym właśnie Kanye West. Na okładce nowego albumu wybazgrał autotematyczne „Yeezus”, a przesłaniem centralnego utworu płyty uczynił znajomo brzmiącą deklarację: „I Am a God”.

Jestem Bogiem

„Hip-hop mocno zmienił się w ciągu ostatnich trzydziestu lat, ale wciąż postrzega się go jako domenę dolnych warstw społecznych. Osób wdrapujących się dopiero na szczyt. I marzących o tym, by mieć więcej – możliwości, talentu, majątku, posłuchu. Bóg może im to ułatwić. Podciągnąć na wyższy poziom. Bo jeśli Bóg rozdaje moje karty, jeśli Bóg jest po mojej stronie, to kto mnie powstrzyma?” – tłumaczy nam dr Ebony Utley, autorka książki „Rap and Religion: Understanding the Gangsta’s God” i wykładowczyni California State University Long Beach. Według niej, porównując się do Boga, raperzy wysyłają w świat komunikat: żadne słowo i żaden czyn nie są w stanie mnie obrazić.

„Pomyśl, że przez całe dotychczasowe życie czułeś się obrażany i lekceważony – mówi Utley – Wówczas możliwość wyjścia na ambonę i obwieszczenia wszem i wobec swojej boskości, a tak zrobił ostatnio Kanye, równa się pokazaniu całej tej zgrai szyderców środkowego palca. Jestem tutaj najważniejszy. Jestem geniuszem. Jestem Bogiem”.

Gdy hip-hop rozpoczynał karierę w latach 70., to on był religią. Każdemu z wyznawców obiecywał odnalezienie własnego głosu przy jednoczesnej przynależności do powiększającej się wspólnoty. Bóg w muzyce rapowej objawił się po raz pierwszy w połowie lat 80. za sprawą Narodu Bogów i Ziem. Czyli wywodzącej się z Harlemu organizacji znanej również pod nazwą Pięcioprocentowcy. Członkowie ruchu zwracali się do siebie per Bóg, co miało wyrażać wzajemny szacunek. A na zewnątrz manifestować poczucie wartości czarnoskórych wbrew wielowiekowym próbom stłamszenia ich przez amerykańskie społeczeństwo.

Lata 90. przyniosły z kolei ewangelię dobrobytu. Tak zwaną erę bling-bling, czyli w wolnym tłumaczeniu: skóra, fura i komóra. Obwieszanie się religijnymi symbolami spopularyzował szczególnie Tupac Shakur. „Pojawiło się przekonanie, że jeśli pomodlisz się do Jezusa i przekażesz trochę pieniędzy na Kościół, to wkrótce staniesz się bogaty ”– tłumaczy Utley. W ten sposób hip-hop związał się z Bogiem złotym łańcuchem. Zwrot ku chrześcijaństwu pogłębiła jeszcze tragiczna śmierć Tupaca – został zastrzelony we wrześniu 1996 roku, na trzy tygodnie przed ukazaniem się płyty, na której sam się ukrzyżował i podobny koniec Notoriousa B.I.G.

„Odwoływanie się do religii należy też po prostu do tradycji afroamerykańskiej. Nawet jeśli ty sam nie chodzisz do kościoła, zapewne uczęszcza doń twoja matka i ciotki. A w sąsiedztwie znajduje się kościół, do którego możesz w dowolnej chwili wstąpić. Znasz mnóstwo ludzi, którym się to zdarza. Religia jest składową twojej codzienności ”– mówi Utley. Większość raperów słucha zatem o Bogu od dzieciństwa i nie mogą nie wiedzieć, kim jest Bóg. Jaki jest, co robi i czy naprawdę w niego wierzą – to już inna sprawa. Ale sam koncept pozostaje z nimi na całe życie.

Pierwsi po Bogu

Luki w wiedzy teologicznej uzupełniają prostym zabiegiem: czynią Boga na swoje podobieństwo. Tyle że odrobinę potężniejszego. Niektórzy jednak odwracają hierarchię. Stawiają Boga na piedestale tylko po to, by następnie ustawić się ponad jego głową. „Nie chodzi już o wdrapywanie się po boskiej szacie – tłumaczy Utley – Chodzi o bycie większym i lepszym niż Bóg”.

W utworze „Creation & Destruction” z 2001 roku raper Immortal Technique twierdzi na przykład, że kiedy Bóg uczynił światło, on z powrotem je zgasił. W starszym o osiem lat kawałku „When I Get to Heaven” Ice Cube przekonuje, że nawet jeśli będzie musiał wysłać na drugi świat kilka osób, to Bóg nie powinien mieć pretensji. Przecież i on morduje od początku świata. Gdyby było inaczej, po co Noe budowałby arkę? Obrazoburczą naturę nowojorski raper Nas zademonstrował jeszcze przed nagraniem słynnego debiutu „Illmatic”. W 1991 roku występował gościnnie w utworze „Live at the BBQ” grupy Main Source. Według zawartej w niej relacji Nas już w wieku 12 lat trafił do piekła. Powód? Miał dać łupnia samemu Jezusowi. 

Wkrótce potem linijkę tę zapętlił niejaki Big L we własnym utworze o wymownym tytule „Devil’s Son” – „Syn diabła”. Sam Nas wielokrotnie jeszcze nadwyrężał cierpliwość chrześcijan. W teledysku z 1999 roku ukrzyżował się na Golgocie. Potem nagrał album zatytułowany „God’s Son” czyli „Syn Boży”. A na okładce kolejnego sparafrazował „Ostatnią wieczerzę” Leonarda da Vinci, przy czym za stołem zajął oczywiście centralne miejsce.

„Tak daleko Kanye West się nie posuwa. Mogłoby to zresztą zaszkodzić jego masowej popularności – ocenia Utley. – Kiedy twierdzi, że jest Bogiem, chodzi mu tak naprawdę o to, że niewiele mu do boskości brakuje. Jest pierwszym po Bogu ”.

Hiphopowi egzegeci rzeczywiście szybko zwrócili uwagę, że w utworze „I Am a God” raperowi chodzi o boga pisanego małą literą. Bo nazywa siebie bogiem, lecz i bożym mężem. Trop ten wiedzie zresztą bezpośrednio do słów Psalmu 82: „Ja rzekłem: Jesteście bogami i wszyscy – synami Najwyższego”.

Gra o gram

„Zwyczaj wyolbrzymiania własnego ego wydaje się najprostszym wyjaśnieniem, dlaczego «Boża mowa» tak bardzo się w hip-hopie rozpowszechniła. A ego Kanyego należy przecież do największych w okolicy ”– śmieje się Adam Bradley, autor książki „Book of Rhymes: The Poetics of Hip Hop” oraz współautor wyboru najlepszych literacko tekstów gatunku „The Anthology of Rap”. A na co dzień wykładowca kultury afroamerykańskiej na Uniwersytecie Kolorado. Jak nam tłumaczy, rap od swego zarania ma jednoznacznie pierwszoosobowy charakter. I od trzydziestu lat wywyższanie cnót własnych oraz podważanie cudzych należy do jego dyżurnych tematów.

„To jednak nie wszystko – zastrzega Bradley. – Religijne wątki w rapie wyrastają również z kontekstu kulturowego, w którym się narodził. We wszystkich formach czarnej muzyki, począwszy od bluesa i jazzu, poprzez rock'n'roll, aż po rap eksponuje się dualizm sacrum i profanum, winy i odkupienia. W czarnych środowiskach kościelnych krąży takie powiedzenie, że wielu wiernych to sobotni grzesznicy i niedzielni święci. To samo powiedzieć można o raperach”. I za przykład podaje weterana Kurtisa Blowa. Przed kilku laty wyświęcono go na pastora, wciąż jednak nosi nazwisko, które oznacza wciąganie kokainy. I wciąż zdarza mu się trafić do aresztu za próbę wniesienia ładunku marihuany na pokład samolotu. „Sprzecznościom takim nie powinniśmy się jednak dziwić – przekonuje Bradley – Są przecież nieodłączną częścią złożoności ludzkiej natury. Hiphopowe paradoksy tylko nas z nią oswajają”.

Dualizm ten znakomicie ilustruje okładka ubiegłorocznego albumu „4Eva N a Day” południowego rapera Big K.R.I.T., jednego z ciekawszych głosów młodego pokolenia. Na tle nocnego nieba widzimy usadowionego wygodnie czarnoskórego chłopca. Po lewej stronie trzyma egzemplarz Biblii, a po prawej podły koniak (o ile dobrze odgaduję kształt butelki). Malec przenosi wzrok pomiędzy dwoma sąsiadującymi budynkami: kościołem chrześcijańskim oraz świątynią seksu.

„I tak było zawsze! Tyle że swoje drugie oblicze czarni długo musieli ukrywać”– tłumaczy Utley. Afroamerykanie przez dekady walczyli o szacunek białych. Czyli w praktyce dążyli do tego, by się do niego upodobnić, zostać uznanymi za jednego z nich. Musieli więc prezentować się jako osoby religijne, etyczne, czyste. Szczególnie w okresie walki o prawa obywatelskie, kiedy otwarcie dopominali się o dostęp do białego społeczeństwa, usiłowali eksponować swoją „dobrą” stronę. Wiązało się to jednak z zaprzeczeniem tej drugiej: pragnienia życia pełną piersią. „Dwoistość czarnej duszy trzeba zatem traktować jako stan naturalny. Tyle że przez dekady skrywany, bo szkodziłby sprawie. Wciąż zresztą spotyka się głosy, że hip-hop jako nurt bluźnierczy nie służy czarnej rasie i czarnej kulturze”– dodaje badaczka.

Znów warto odwołać się tutaj do okładki innej wydanej niedawno płyty, albumu „Jesus Piece” rapera i aktora The Game. Kalifornijczyk umieścił na niej rodzaj witrażu z ustawionym w środku kadru Jezusem. Twarz zasłania mu czerwona chusta, na szyi zawieszony ma medalik z własnym wizerunkiem, sylwetkę otaczają zaś gangstersko-narkotykowe atrybuty. Tytuł płyty oznaczać może zarówno medalik z Jezusem, jak i gram marihuany. Znaczenie całej tej symboliki The Game tłumaczył w jednym z wywiadów. Chodzi, ni mniej, ni więcej, o używanie życia w całym dostępnym wachlarzu przyjemności – przy jednoczesnym podtrzymywaniu wiary w Boga.

Między Panem a Szatanem

Ogień z wodą podobnie usiłuje godzić Kanye West. Na albumie „Yeezus” niby przyznaje, że całe jego życie w rękach Boga. Czuje się jednak na tyle pewnie, by chełpić się swym dorobkiem przed samym Jezusem – w przerwach domagając się masażu i croissantów – a gdzie indziej nazywać królem, który zmartwychwstał z grobu. Naśladowaniem mistrza trudno uzasadnić obwołanie samego siebie Yeezusem, a już na bezwzględną ekskomunikę zasługują głoszone przez Westa tezy dotyczące kobiet czy seksualności. „To prawda, Kanye bywa skrajnie skandaliczny. Ale gdy piszesz teksty na cały album w 48 godzin i więcej się nad nimi nie zastanawiasz, to czy może być inaczej – ocenia dr Utley – Poza tym Kanye, jak dobrze wiemy, nieustannie marzy o większej władzy. Poniżanie kobiet to jeden ze sprawdzonych sposobów na to, by poczuć się silniejszym”.

Mimo nagromadzenia prowokacyjnych treści „Yeezus” nie powinien był zaskoczyć nikogo, kto towarzyszył mu w dotychczasowej karierze (czy też w ogóle słucha hip-hopu). Pewną kontrowersję otaczającą album zawdzięczamy chyba tylko osobom, które dopiero teraz zwróciły na rapera uwagę. I nie widziały chociażby okładki magazynu „Rolling Stone” z 2006 roku, na której pokazał się w koronie cierniowej. Wysyp religijnych motywów dowodzi bowiem jedynie tego, że Kanye porusza się po swojej dotychczasowej trajektorii. Wystarczy przypomnieć jeden z jego pierwszych wielkich przebojów, singel „Jesus Walks” z 2004 roku. (Na okładce oczywiście Jezus – ten z Rio). Rymował w nim, że w radiu wolno śpiewać i rapować o wszystkim – nawet przemocy, seksie czy kłamstwach – ale nie o Bogu. Dlatego kolejne wytwórnie właśnie ze względu na boskie aluzje miały odmówić wydania jego debiutanckiego albumu. Obecnie „College Droput” cieszy się opinią hiphopowego klasyka.

„Kanye dorobił się w ostatnich latach zastępu hejterów – zauważa dr Utley – Kiedy oskarżył prezydenta George'a W. Busha o rasizm, wielu uznało go za dupka i nigdy już tego zdania nie zmieniło. Wybuch niechcianego publicity przyniósł mu obecny związek z Kim Kardashian. Szczególnie gdy w połowie czerwca urodziła im się córeczka. Kanye czuje się więc niezrozumiany. Wydaje mu się, że nikt go nie szanuje i nie docenia jego geniuszu. A to przywodzi mu na myśl pewną historyczną postać, która doświadczyła tego samego: Jezusa! I jego ludzie poniżali. Traktowali jak kogoś oderwanego od rzeczywistości. Kanye dostrzega więc między sobą a Chrystusem duchowe pokrewieństwo”.

Do podobnych wniosków doszedł Edward Blum, autor książki „The Color of Christ: The Son of God and the Saga of Race in America”. Według niego raperzy pokroju Nasa, Tupaca Shakura czy Kanyego Westa czują się męczennikami w domniemanej walce czy to z mediami, czy też ze sobą nawzajem. Gdy porównują się do umęczonego Jezusa, demonstrują gotowość do oddania życia za własną ewangelię. Z kolei Jezus zmartwychwstały symbolizuje spełnioną nadzieję na wyrwanie się z szeolu: biedy, samotności czy pogardy. „Jestem świadom, że jestem królem / Wróciłem z grobu, dziwko” – rapuje Kanye w „Black Skinhead”.

Jezusa z Yeezusem łączy zatem osobliwe sprzężenie potęgi z bezsilnością, roli lidera z dolą outsidera. Ale obu charakteryzuje inna jeszcze wspólna cecha: są wywrotowcami. „Boga spotykamy we wszystkich gatunkach muzycznych, od country po R&B. Dlaczego właśnie u raperów nagminnie budzą się pretensje do najwyższego tronu? – zastanawia się Bradley – Wyjaśnienie odnajdziemy oczywiście w wichrzycielskiej naturze hip-hopu. To muzyka buntu. A czy wyobrażasz sobie większy bunt od tego, gdy ktoś proklamuje własną boskość? Czy nie takimi zakusami Szatan ściągnął na siebie gromy?”.

Zuchwałość i bezczelność tego rodzaju dostrzega w postawie i tekstach hiphopowców wszelkich czasów i proweniencji geograficznej. Wydźwięk rymowanych uzurpacji zwykła jeszcze potęgować raperska charyzma. „Mają wzburzać. Mają zmuszać do reakcji. A te najlepsze potrafią skłonić do głębokiej rewizji poglądów – mówi Bradley. – Czarny mężczyzna jako Chrystus? A dlaczego nie. Przecież ten biblijny przypominał wyglądem raczej Kanyego niż Jima Caviezela. Może i w innych kwestiach Yeezus ma rację?”.

Wypowiedzi dr Ebony Utley oraz Adama Bradleya pochodzą z rozmów, które autor przeprowadził na potrzeby artykułu.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.