Mistrz empatii
John Darnielle, mat. promocyjne Ars Cameralis

9 minut czytania

/ Muzyka

Mistrz empatii

Michał Wieczorek

John Darnielle potrafiłby napisać piosenkę chyba na każdy możliwy temat. Album koncepcyjny o profesjonalnym wrestlingu? Proszę bardzo. Każdy dla niego zasługuje na zrozumienie, nawet ojczym przemocowiec. I zawsze jest nadzieja na lepsze jutro

Jeszcze 2 minuty czytania

„John Darnielle is good with words” (John Darnielle jest dobry w słowa) ­– tak zaczyna się jeden z wywiadów z powieściopisarzem, liderem i często jedynym członkiem zespołu the Mountain Goats. To sąd jak najbardziej prawdziwy. To wręcz niedopowiedzenie. Słowa są tym, w czym pięćdziesięciotrzyletni Amerykanin jest nie tylko dobry, ale po prostu najlepszy. Będzie można się o tym przekonać 15 i 16 listopada w Katowicach, gdzie na festiwalu Ars Cameralis Darnielle wystąpi w podwójnej roli – najpierw zagra koncert w dwuosobowej inkarnacji the Mountain Goats, a dzień później opowie o swojej literaturze.

Darnielle jest ofiarą przemocy domowej - dorastał w domu z ojczymem, który znęcał się nad rodziną. Traumę zagłuszał użyciem narkotyków, samookaleczaniem się i życiem na krawędzi. W mnogości postaci przewijających się przez piosenki Darnielle'a odbija się jego postrzeganie świata. Teksty utworów Mountain Goats zamieszkują narkomani, przestępcy i ich ofiary, bezdomni, wykluczeni. Ludzie, o których zwykle się milczy i z którymi się stykał jako pielęgniarz w szpitalu psychiatrycznym czy w czasie, gdy mieszkał w Portland, gdzie otarł się o śmierć z przedawkowania. Darniele lubi również pisać o złamanych przez życie celebrytach, jednostkach, którym na pierwszy rzut oka można tylko zazdrościć. Śpiewał (dwukrotnie) o Judy Garland, Lizie Minnelli, Charlesie Bronsonie czy Amy Winehouse, próbując wydobyć ich tragedie i zmagania ze światem na wierzch.

Wczesne nagrania Mountain Goats, utrwalane na niskiej jakości sprzęcie, wpisują się w estetykę lo-fi. Szum kasety w boomboksie Panasonica, na którym rejestrował pisane na szybko piosenki, był tak głośny i charakterystyczny, że Darnielle w ramach żartu nazywał ów boombox drugim członkiem zespołu. Pierwsze lata istnienia wtedy jeszcze jednoosobowego projektu upłynęły pod znakiem niezliczonych wydań, publikowanych w niewielkich nakładach na kasetach, siedmiocalowych winylach i kompaktach. Podsumowują go trzy kompilacje – „Protein of the Future… Now!”, „Ghana” I  „Bitter Melon Farm”.

Przełom przyszedł w 2002 roku. Mountain Goats swoim zwyczajem wydało dwa albumy. Jeden, „All Hail West Texas”, był pożegnaniem ze starym stylem i jest uznawany za najlepsze dzieło jednoosobowej wersji Mountain Goats. Drugi, (debiut w zasłużonej, niezależnej wytwórni 4AD) „Tallahassee” – początkiem nowego, bardziej zespołowego wcielenia Mountain Goats. Na obu znalazły się piosenki emblematyczne dla Darnielle’a i pomocne w zrozumieniu jego fenomenu  – „The Best Ever Death Metal Band in Denton” i „No Children”. Ten pierwszy to opowieść o tytułowym zespole, który nigdy nie wyszedł z garażu, bo jeden z jego członków trafił do zamkniętego ośrodka. „No Children” to z kolei kulminacja historii dysfunkcyjnego małżeństwa, Alpha Couple, pojawiającego się w piosenkach Mountain Goats od początku istnienia. „Tallahassee”, w całości im poświęcony, dokumentujący rozpad małżeństwa, to ostatni album, na którym się pojawiają. Radośnie groteskowe „No Children”, niepozostawiające żadnej nadziei bohaterom, z powtarzanym jak mantra refrenem „I hope you die / I hope we both die” stało się nie tylko piosenką ukochaną przez fanów, ale doczekało się także audycji i artykułu.

Darnielle potrafiłby napisać piosenkę chyba na każdy możliwy temat. Album koncepcyjny o profesjonalnym wrestlingu? Proszę bardzo, w 2015 roku Mountain Goats wydało „Beat the Champ”. Utwór otwierający tegoroczną EP-kę „The Hex of Infinite Biding” Darnielle poświęcił Man-Thingowi, jednej z postaci uniwersum Marvela – mężczyźnie, który w wyniku nieudanego eksperymentu zmienił się w antropomorficznego bagiennego potwora, w którym ledwie tli się świadomość, kim był. W 2005 roku „New Yorker” pisał o nim, że to „najlepszy amerykański niehiphopowy tekściarz” (to zresztą epitet, który pojawia się w prawie każdym artykule o the Mountain Goats, ten nie jest wyjątkiem).

Liderowi grupy może dorównywać jedynie Mark Kozelek, choć on w zasadzie jest negatywem Darnielle’a. Wokalista Sun Kil Moon jest narcystycznie skupiony na sobie, a jego teksty przypominają strumienie świadomości pełne niepotrzebnych szczegółów. Darnielle jest natomiast zdyscyplinowany, a szczegółowość przeplata niedopowiedzeniami. Łączy ich na pewno mnogość nawiązań do popkultury i metafor. Teksty Mountain Goats i Sun Kil Moon na portalu genius.com wyjaśniającym słowa piosenek są upstrzone adnotacjami. Darnielle z fanowskim zacięciem uprawia w swoich piosenkach namechecking – wywołuje artystów, nazwy zespołów, parafrazuje ich teksty, rzuca odniesienia do klasyki literatury. Biblia jest dla niego jednym z niekończących się źródeł inspiracji, choć twierdzi, że odszedł od zinstytucjonalizowanej religii.

Literackość tekstów piosenek Darnielle przekuł na dłuższe formy. Jak wspomina w wywiadzie dla Songwriters on Process, marzył o zostaniu pisarzem od dzieciństwa – literatura była pierwsza, przed muzyką – jednak przez lata poza piosenkami zajmował się tylko krytyką muzyczną, na ślady której można natrafić w internecie. Głód nowej muzyki i wypowiadania się o niej zostały z nim do dziś. Dopiero oferta napisania książki do serii 33 ⅓  poświęconej kultowym albumom skłoniła go do zabrania się za fikcję. Ruch nietypowy, bo książki wydawane w tej serii to zwykle eseje. Darnielle o „Master of Reality” Black Sabbath opowiada za pośrednictwem piętnastolatka zamkniętego w szpitalu psychiatrycznym. Debiutancka powieść Darnielle’a „Wolf in the White Van”, nominowana do prestiżowej National Book Award, także skupia się na postaci samotnika – zdeformowanego projektanta gier, prowadzącego rozgrywkę z nieznajomymi za pomocą listów.

W zeszłym roku, prawie równocześnie z „Goths” – najnowszym albumem Darnielle’a – ukazała się jego trzecia powieść „Universal Harvester”, utrzymana w klimatach horroru. Estetyka horroru, okultyzm pojawiały się wcześniej w piosenkowej twórczości Darnielle’a – znawcy i fana gatunku. Najpełniej te wątki ujawniły się na „All Eternal Decks” z 2011 roku. Album rozpoczyna „Damn These Vampires”. To piosenka napisana z perspektywy ofiary wampirów. Można ją także interpretować jako zapis walki z nałogiem –  vampires to slangowe określenie wstrzykiwanej dożylnie amfetaminy – albo jako metaforę toksycznego środowiska.

Ostatnia, wydana w 2017 roku płyta „Goths”, rozwija muzycznie wątki z dwóch poprzednich albumów – „Transcendental Youth” i „Beat the Champ”. Darnielle odstawia tu akustyczną gitarę w kąt, a siada za pianinem i organami Rhodesa. „Goths” to album koncepcyjny o subkulturze gotów. A może bardziej o tym, co z niej zostało. Przez jej pryzmat Darnielle śpiewa o starzeniu się, niespełnionych marzeniach. 

Wspomina swoje młodzieńcze lata w Kalifornii, do której docierały strzępy wieści z Londynu i Berlina, głównych ośrodków tej subkultury. Sprowadza Andrew Eldritcha (The Sisters of Mercy) z powrotem do rodzinnego Leeds, pochyla się nad portugalskim zespołem, który bezskutecznie próbuje zrobić karierę w USA (chyba jest to figura, którą można przyłożyć do prawie każdego nieanglosaskiego zespołu  – pozostaje im tylko  „headlinowanie festiwalu w Brazylii”, na sukces w Stanach nie mają tak naprawdę szans) czy opisuje historię Gene Loves Jezebel na podstawie strony w Wikipedii (to bardzo w stylu wspomnianego Marka Kozelka). W „Shelved” (utworze wyjątkowym, bo pierwszy raz Darnielle podzielił się pisarskimi obowiązkami z Peterem Hughesem, wieloletnim basistą zespołu) opowiada historię muzyka, który ciągle czeka na sukces, jego album trafia na półkę, odrzucony przez wytwórnię i w końcu wybiera pracę w LucasArts. Na wszystkich Darnielle spogląda łagodnym okiem, sam przecież nie musiał ze swoim zespołem osiągnąć sukcesu, który i tak nie będzie trwał wiecznie. „You and me and all of us / Are gonna have to find a job” – to jedne z ostatnich słów albumu.


John Darnielle jest mistrzem empatii. Uważa, że każdy zasługuje na zrozumienie i szacunek. Upadła gwiazda, niespełnieni marzyciele, ojczym przemocowiec. Nawet w najmroczniejszych, najczarniejszych momentach życia jest nadzieja na lepsze jutro. Ze wszystkich powracających motywów w twórczości Darnielle’a ten jest najważniejszy i najsilniejszy, choć może wydawać się coachingowym pustosłowiem. Jest w nim jednak coś bardzo przyziemnego  – nie da się zrobić swoim oprawcom bardziej na złość niż przetrwać i wyjść na prostą.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).