Nowa ekranizacja „Chłopów” DK Welchmann i Hugh Welchmanna była jednym z najbardziej wyczekiwanych polskich filmów 2023 roku. Oszałamiający wizualnie obraz został nawet polskim kandydatem do Oscara, choć nie wszyscy podchodzą do niego bezkrytycznie. Najwięcej kontrowersji budzi muzyka skomponowana przez wrocławskiego rapera i producenta Łukasza „L.U.C.-a” Rostkowskiego. Choć kompozytor zaprosił do współpracy artystów związanych z polską muzyką tradycyjną i folkową (Maria Pomianowska, zespół Tęgie Chłopy, Sutari czy legendarna kurpiowska śpiewaczka Apolonia Nowak), to w środowisku pojawiło się poczucie straconej szansy, żeby pokazać bogactwo tradycji ziemi łowickiej, gdzie rozgrywa się akcja powieści Reymonta. Wobec rosnącego zainteresowania muzyką wiejską i starań rozmaitych oddolnych popularyzatorskich inicjatyw można było się spodziewać lepszej jej prezentacji. Niektórzy uznali jednak, że jest to szansa na podjęcie dyskusji.
– Postanowiliśmy wyjść z butów Polaka i zamiast narzekać, zrobić coś pozytywnego – pokazać, że można do tego tematu podejść inaczej – mówi Piotr Baczewski, prezes fundacji Muzyka Zakorzeniona, zajmującej się popularyzacją polskiej muzyki tradycyjnej, gdy pytam o genezę albumu „Chłopi – Wesele Boryny”. Płyty, która powstała właśnie w kontrze – a może w dialogu? – do najnowszej ekranizacji powieści Reymonta.
Wydany przez fundację album prezentuje obrzęd wiejskiego wesela. – Staraliśmy się pokazać każdy element rytuału przejścia, chociaż na wiele rzeczy zabrakło miejsca, bo przecież wesele trwało kiedyś trzy dni. Jest wesoło i smutno zarazem, jak to na weselu – mówi Joanna Skowrońska, śpiewaczka i etnolożka, członkini fundacji. Na płycie słyszymy zarówno dziarskie mazurki, przyśpiewki, rytualne pieśni komentujące przejście ze stanu panieńskiego i kawalerskiego w małżeński i powstanie nowej rodziny. Utwory są oparte na archiwalnych nagraniach lokalnych muzykantów z Lipców, Mszadeł, Chąśna i Łowicza.
Skowrońska tłumaczy, że celem fundacji nie było robienie złego PR-u filmowi, tylko pokazanie, jak ta muzyka mogłaby brzmieć w rzeczywistości. Członków fundacji boli natomiast, że utwory skomponowane przez L.U.C.-a to ogólnosłowiański amalgamat, z silnymi bułgarskimi, ukraińskimi czy białoruskimi wpływami, a nie muzyka wyrastająca z lokalnej, łowickiej tradycji. – Nie mówimy, że ona jest zła, po prostu przedstawiamy naszą propozycję – wtóruje jej Karol Majerowski, muzyk niegdyś grający w alternatywnym zespole WCIAS, dziś zajmujący się muzycznymi tradycjami Wielkopolski.
– Od znajomych, którzy brali udział w nagraniach ścieżki dźwiękowej do filmu, dochodziły mnie słuchy, jaka może być ta muzyka – wspomina Baczewski. – Już to budziło mój niepokój, ponieważ dudy białoruskie nie bardzo pasują do łowickiej tradycji. Po zwiastunie i kolejnych zapowiedziach trudno było mieć nadzieję, że twórcy w ogóle sięgną po muzykę regionu. Ja jej tam nie słyszałem. A to przecież muzyka bardzo ciekawa i bogata, która może stanowić świetne źródło inspiracji.
Ze wsi do miasta, z miasta na wieś
Droga trójki członków Muzyki Zakorzenionej do fascynacji muzyką niestylizowaną, graną do tańca, a nie w scenicznym anturażu, była różna. Piotr śmieje się, że zaczęło się od „muzyki z kebaba”, czyli fascynacji egzotyką, arabskim disco Amra Diaba. W czasach świetności sieci p2p ściągał na potęgę muzykę z każdego zakątka świata i jak sam przyznaje, niewiele było w niej polskiego folku i polskiej tradycji, ale ziarno zostało zasiane. Wykiełkowało, kiedy trafił na pierwszą potańcówkę. – Trafiła mnie strzała amora – przyznaje wprost. Sam nie gra, został fotografem dokumentującym życie środowiska.
Karol Majerowski z Kapelą Światowce, fot. Piotr Baczewski
Baczewski jest warszawiakiem, z wsią nie miał wcześniej żadnych związków. Inaczej wyglądało to w przypadku pozostałej dwójki. Skowrońska pochodzi z Łęczyckiego, jej ojciec był muzykantem i grał po weselach. Otoczona tą muzyką od dziecka, doceniła ją dopiero na studiach, gdy wyjechała do miasta. – Ludzie na roku byli zafascynowani zespołem Drevo, a ja sobie pomyślałam, że muzyka łęczycka nie jest gorsza, chociaż wówczas była „obciachem”, bo kojarzyła się z polską wsią. Zaczęłam wtedy inaczej ją postrzegać – wspomina.
Z chłopskiej rodziny pochodzi też Karol Majerowski, który, tak jak Skowrońska, musiał wyjechać do miasta, by docenić własną tradycję. – Zajmowałem się muzyką autorską, szukałem sposobu, by przemycić w niej własną tożsamość, przekuć ten lokalny pierwiastek w sztukę – tłumaczy. Dlatego zaczął stopniowo sięgać po muzykę regionu, a ona tak go wciągnęła, że dzisiaj skupia się właśnie na niej.
Opozycja między Muzyką Zakorzenioną a twórcami ścieżki dźwiękowej do „Chłopów” przypomina ciągnący się od lat spór między „folkowcami” a „incrudowcami”, choć przecież często przedstawiciele jednego i drugiego środowiska wspólnie jeździli po wsiach, by zbierać pieśni i uczyć się gry u starych mistrzów. Stereotypowo ci pierwsi uważają, że wolno mieszać wszystko ze wszystkim; ci drudzy – że trzeba wykonywać warianty tylko z jednego mikroregionu i nie zmieniać ani jednej nutki. Na tle wielu incrudowców członkowie Muzyki Zakorzenionej są zupełnie nieradykalni. – Nie udajemy, że muzyka się nie zmienia, „Wesele Boryny” nie jest próbą rekonstrukcji tego, jak brzmiała muzyka łowicka za czasów Reymonta, ale jej interpretacją. Przecież każde z nas przetwarza ją przez własne, czyli jak najbardziej współczesne doświadczenia – mówi Skowrońska.
Do nagrania fundacja zaprosiła dwa zespoły grające muzykę z okolic Łowicza: Napięcie i Kożuch, a poza Skowrońską śpiewają tu Róża Grabowska, Joanna Gancarczyk i Maria Stępień, która czuwała nad ostateczną stroną przedsięwzięcia. „Wesele Boryny” ukazało się na początku tego roku, a więc dobrych kilka miesięcy przed premierą filmu, z którym polemizuje. Jak tłumaczy Baczewski, wynika to z przesunięcia tamtej premiery, szkoda było trzymać w szufladzie gotowy album. Jednak nie tylko to zdecydowało o wcześniejszym podzieleniu się tą muzyką ze światem. – Może jeszcze przed premierą ktoś szuka w streamingach ścieżki dźwiękowej do filmu i w ten sposób trafia na naszą propozycję? – zastanawia się Baczewski. Efekty? „Chłopi – Wesele Boryny” to dziś najpopularniejsze wydawnictwo w skromnym, ale ciągle rosnącym katalogu Muzyki Zakorzenionej.
Kruszenie kopii, robienie kopii
–Muzyka Zakorzeniona „Chłopi – Wesele Boryny”, Fundacja Muzyka Zakorzeniona 2023Jaka jest ta płyta? Surowa, chropawa. Mniej widowiskowa i mniej kolorowa niż muzyka L.U.C.-a, ale fantastycznie wirująca i transowa. Brzmi krystalicznie, ale nie sterylnie, jakby słuchało się kapeli na prawdziwej weselnej potańcówce. Wciąga od razu. Czasem muzycy śpiewają w gwarze, czasem w języku literackim, jakby chcieli podkreślić, że to nie rekonstrukcja. Z drugiej strony, Patryk Petersson gra na zabytkowym austriackim klarnecie, podobnym do tych używanych w Polsce na przełomie XIX i XX wieku. Każdy utwór artyści oparli na archiwalnych lub zarejestrowanych na własną rękę nagraniach. Za każdym razem wiadomo, od kogo pochodzi źródłowa melodia, co poza kontekstem muzyki tradycyjnej nie zawsze jest standardem. O to też fundacja kruszy ostatnio kopie z twórcami filmu „Znachor”, którzy główny motyw muzyczny oparli na nagraniu ludowej śpiewaczki Zuzanny Lech, ale nigdzie nie podali, kto jest pierwotnym wykonawcą. Muzyka Zakorzeniona uparcie przypomina, że muzyka tradycyjna nie bierze się znikąd, że stoją za nią prawdziwi artyści, a nie wyimaginowana zbiorowość.
Przyczyn niewystarczającego wykorzystania muzyki łowickiej w ścieżce muzycznej do „Chłopów” moi rozmówcy dopatrują się w niedostatecznym, często utrudnionym dostępie do muzyki tradycyjnej oraz jej negatywnym postrzeganiu. Z tym walczą w fundacji. Wchodzą do archiwów, udostępniają własne nagrania. Jeżdżą po Polsce i nagrywają płyty. Co istotne, celują raczej w młodych adeptów i w ten sposób odkłamują stereotyp, że muzyka tradycyjna to domena tylko ludzi starszych. – Staramy się zwiększać dostęp do polskiej muzyki tradycyjnej – mówi Baczewski. – Wszystkie nasze płyty są dostępne w serwisach streamingowych, przygotowujemy też różne playlisty. Chodzi nam o to, żeby można było na nią trafić przypadkiem. Znam osoby, które właśnie w ten sposób zetknęły się po raz pierwszy z takimi nagraniami, a dzisiaj są zaangażowanymi muzykami.
Innym problemem jest dość schizofreniczne podejście państwa. Wielu z muzyków „omedalowanych i odyplomowanych” nie nagrało płyty, choć są „nośnikami niematerialnego dziedzictwa”. Nie ma w Polsce odpowiednika francuskiej Ocory – państwowej wytwórni wydającej nagrania terenowe muzyki tradycyjnej z całego świata, z obszernym komentarzem muzykologicznym i etnograficznym. Ton nadają mniejsze inicjatywy, jak Muzyka Odnaleziona Andrzeja Bieńkowskiego – wiecznie niedofinansowane, działające tylko dzięki niestrudzonemu entuzjazmowi. Archiwa lokalnych stacji radiowych są zamknięte dla szerszej publiczności. Do tej muzyki trzeba chcieć dotrzeć. – Szwankuje też edukacja muzyczna. W szkole podstawowej muzyka tradycyjna ogranicza się do trzech pieśni – smuci się Joanna.
Dlatego w swojej działalności członkowie fundacji wyglądają za granicę. Baczewski zjeździł Oksytanię, południe Francji, gdzie – mimo niezmiennej niechęci władz państwowych – ciągle mówi się w oksytańskim, języku bliższym katalońskiemu niż francuskiemu. To region z bardzo silną tożsamością, co przejawia się w coraz większej liczbie zespołów wykonujących muzykę tradycyjną. Skowrońska prowadzi badania w Chorwacji, Bośni, Ukrainie, Islandii, współpracuje z instytucjami na Litwie. – W tych państwach muzyka i kultura tradycyjna są zaopiekowane, a archiwa publicznie dostępne. W Chorwacji każdy śpiewa, tutejsza forma przyśpiewek bećarac została nawet wpisana na Listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO, ma swoje własne muzeum. Ludzie są dumni z tego dziedzictwa, nie wstydzą się go – tłumaczy. Inaczej niż w Polsce, gdzie wieś nadal jest zaklęta między dwoma stereotypami. Jeden to wieś sielska, drugi – zacofana, miejsce, którego trzeba się wstydzić. Oba są tak samo fałszywe.
W poszukiwaniu źródła
Wieś bardzo się zmienia, jest w niej coraz mniej przyrody, coraz bardziej przypomina miasto – zauważa Majerowski. – Coraz mniej ludzi pracuje w rolnictwie, tak jest i w mojej rodzinnej wsi. Zresztą, żyję w zupełnie innej rzeczywistości niż moi dziadkowie, kiedy byli w moim wieku. Skowrońska dodaje: – Muzyka tradycyjna znika z wiejskiej codzienności, bo po prostu życie wygląda dzisiaj zupełnie inaczej. Nie pracuje się razem, więc zanika potrzeba wspólnego śpiewania.
Nie znaczy to, że ta muzyka umrze, po prostu zmieni swój kontekst. Dzięki pracy takich fundacji jak Muzyka Zakorzeniona muzyka tradycyjna wraca na wieś. Jej młodzi mieszkańcy chcą uczyć się ją wykonywać, chcą do niej tańczyć. Do jej pełnego odczarowania jeszcze daleka droga, ale nadzieja na to jest coraz większa.
Para tańcząca w Ambasadzie Muzyki Tradycyjnej, fot. Piotr Baczewski
Utwory, do których tańczą, nie przypominają utworów L.U.C.-a. Takich jak singlowa „Jesień”, która – nie tylko z powodu udziału Kayah – do złudzenia przypomina „Prawy do lewego” i jest w swoim wyrazie zdecydowanie bałkańska. To samo w sobie nie jest złe – sam w przywołanym sporze stoję po stronie mieszania wpływów. Mam jednak poczucie niewykorzystanej szansy, żeby pokazać, czym muzyka polska wyróżnia się na tle muzyki słowiańskiej. Tym bardziej że film jest nastawiony również na publiczność zagraniczną.
Na szczęście ferment, który Muzyka Zakorzeniona ma siać w internecie – czy to pytając L.U.C.-a, dlaczego tak mało korzysta z muzyki łowickiej; czy to typując Furię na idealnych kompozytorów ścieżki dźwiękowej filmu – zaczyna procentować. Ludzie się interesują, pytają, sprawdzają, słuchają. Może ktoś z nich zechce dotrzeć do źródła.