Nowy model
Patrick Higgins, fot. Tom Roeschlein

12 minut czytania

/ Muzyka

Nowy model

Michał Wieczorek

Za dnia filharmonia, wieczorem klub. Pisanie kompozycji na rozmaite składy i granie z własnym zespołem. To codzienność coraz większej liczby muzyków i kompozytorów, dla których podziały na muzykę poważną i rozrywkową są pieśnią przeszłości

Jeszcze 3 minuty czytania

To przede wszystkim millenialsi, wychowani w internecie, gdzie hierarchię zastąpił swobodny dostęp do wszystkiego, cyfrowi tubylcy. Wychowani na popkulturze, obeznani z nieustannym remiksowaniem, przeplataniem motywów, łączeniem pozornie nieprzystających do siebie fragmentów. Bach obok noise’u, Vivaldi ramię w ramię z beatboxem, Chopin i eksperymentalne piosenki. Wychodzą poza akademię, często do muzyki poważnej przychodzą z zupełnie innych środowisk i estetyk.

Idealnym przykładem tego modelu jest Patrick Higgins, który wystąpi na Sacrum Profanum właśnie w takiej podwójnej roli. Najpierw odbędzie się światowa premiera „Three Lines of Flight”, utworu skomponowanego specjalnie dla kwartetu Kwadrofonik, a dzień później Higgins zagra materiał ze swojej ostatniej solowej płyty, „Dossier”, wydanej w Other People, wytwórni Nicolasa Jaara.

Higgins wychował się na punk rocku i jazzie, od lat nastoletnich był członkiem wielu różnych okołopunkowych składów. W San Francisco razem z Alexandrem Perellim stworzył duet Animal. Już wtedy było słychać jego zamiłowanie do skomplikowanych gitarowych struktur, przekraczania tradycyjnego brzmienia i zastosowania instrumentu. Słuchany po latach debiut „Animal” z 2006 roku wydaje się w kontekście późniejszej ścieżki Higginsa wręcz popowy, z podanymi wprost melodiami przypominającymi wpływowy posthardcore’owy, instrumentalny skład Don Caballero.

Gdy wrócił na studia do Nowego Jorku – co ważne, niemuzyczne, studiował filozofię i literaturoznawstwo porównawcze – stał się ważną postacią eksperymentalnej sceny Downtown (artyści nurtu Fluxus, free-jazz, minimaliści, przedstawiciele sztuki performance’u i grupy artpunkowe). Stało się tak zarówno dzięki jego umiejętnościom kompozytorskim, wykonawczym, jak i producencko-inżynierskim – jest właścicielem Future Past, studia nagraniowego położonego w opuszczonym kościele, gdzie nagrywali m.in. The National, Josephine Foster, Gang Gang Dance czy John Zorn. W 2012 roku dołączył do awangardowego ZS, wiecznie zmieniającego się zespołu pomysłu saksofonisty Sama Hillmera. To wcielenie – z Higginsem na gitarze, Gregiem Foxem na perkusji i (od niedawna) Michaelem Beharie obsługującym live electronics – okazało się i najtrwalsze, i najbardziej uznane. Kwartet przesuwa granice tego, co można nazwać muzyką, w czym niemałą rolę odgrywa sposób, w jaki na gitarze gra Higgins. Instrument w jego rękach przekształca się w kontroler MIDI, którym uruchamia nagrane wcześniej sample, i jednocześnie, przepuszczony przez stereofoniczny zestaw analogowych efektów, tworzy gęste, fizycznie odczuwalne struktury.

Trzaski, szumy, obezwładniające drony, dźwięki, które przypominają wszystko, tylko nie gitarę. Atakuje dźwiękami, symulując przebodźcowanie informacjami, które jest doświadczeniem cywilizacyjnym. Co jakiś czas z tego chaosu wyłaniają się strzępy melodii, by rozpłynąć się w dźwiękowej magmie. Technikalia na „Dossier” mają bezpośredni związek z koncepcją albumu. Skomplikowane algorytmy, data mining, sieci społecznościowe rządzące się swoimi, często niezrozumiałymi prawami, tworzą obezwładniający system, nad którym nie ma prawie żadnej kontroli. „To jednocześnie lament i konfrontacja” – mówił Higgins w jednym z niewielu wywiadów.


Solowe koncerty Higginsa są doświadczeniem bardzo samotnym. Tylko on, gitara i komputer. Zamyślony, skupiony, zamknięty na zewnętrzne bodźce, prowadzi swoją narrację. Przypomina to uczucie opuszczenia w wielkim mieście. Zewsząd otaczają nas ludzie, ale czuje się dojmującą samotność. A może to opis samotności we wszechobecnej sieci. Wszystko i wszyscy są na odległość jednego kliku, ale ich cyfrowe awatary są wyzute z realności. Równie dobrze co w klubach i na koncertach czuje się to w galeriach, współpracując z choreografami i artystami audiowizualnymi. „Dossier” ma swoją rozbudowaną odsłonę „Dossier X”, zaprezentowaną na festiwalu OPUS Merriweather. Do muzyki dołącza taniec ułożony przez choreografkę oraz laserowa rzeźba. Multidyscyplinarność jest w wykonaniu Higginsa kolektywna, choć sam przygotował wizualizacje do swoich solowych koncertów składające się z abstrakcyjnych animacji reagujących w czasie rzeczywistym na muzykę.

Obie drogi artystyczne – kompozytorska i wykonawcza – u Higginsa rozwijały się jednocześnie. Klasycznej kompozycji uczył się sam, pierwsze utwory pisał pod koniec ubiegłej dekady, w 2009 roku. Tworzy dla solistów, zespołów kameralnych i orkiestr. Dobrym przewodnikiem po tym polu działalności Amerykanina jest „Social Death Mixtape” – kompilacja jego kompozycji z okresu 2011–2015. Znajdują się w nich wszystkie charakterystyczne elementy radykalnego podejścia Higginsa do komponowania. Lubuje się w muzyce niemal namacalnej, wgryzającej się w ciało słuchacza, ale czarującej poukrywanymi melodiami. Taki jest jego „String Quartet no. 2” napisany dla Mivos Quartet. Neoklasyczny, poukładany, ale i eksperymentalny. Pełen odwołań do dwudziestowiecznej awangardy, ale przystępny także dla niewprawionego ucha. Dużo radykalniej objawia się „Glacia”, autorski remiks „String Quartet”, zgodnie z tytułem przypominający ścierające się ogromne bloki lodu gdzieś na Antarktydzie. Higgins nakłada na siebie ścieżki, zwalnia je, przyśpiesza.

Remiksy, przeróbki to inne ważne pole jego działalności. W tym roku zaangażował się w „Multiversions”, szeroko zakrojony projekt polskiego BNNT, podważający samą koncepcję zespołu. Piątka muzyków, poza Higginsem to Resina, Michał Kupicz, Jacek Sienkiewicz i Radwan Ghazni Moumneh, wzięła na warsztat „Multiverse” i wydaje swoje interpretacje tego albumu. Interpretacja Higginsa, inspirowana licznymi podróżami, które odbywa z koncertu na koncert – pociągami, samolotami, samochodami – jest w zasadzie rozwinięciem „Dossier”, ale wydaje się, że tego dźwiękowego radykalizmu jest trochę mniej niż rok wcześniej.

Podróż dla Higginsa to stan bliski medytacyjnemu otępieniu. Kolejne etapy zlewają się w jedną całość, miasta i hale dworcowe stają się nieodróżnialne. Ciemne tunele, wyludnione stacje mijane w nocy, niekończąca się rytmika słupów trakcyjnych, pisk hamulców, błąkanie się po dworcowych podziemiach. „Multiversion #1” układa się w ścieżkę dźwiękową do statycznego filmu drogi. Nie ma nic wspólnego z oryginalnym „Multiverse”, to w stu procentach jego własna wypowiedź. Kończące go „fFf (New-York-On-Hudson)” to remiks w remiksie – Higgins bierze na warsztat „Tocsin”, jedną ze swoich ostatnich kompozycji na fortepian i dwie wiolonczele, i dopasowuje do kontekstu podróży oraz monumentalności „Glacii”.

Higginsa interesuje nie tylko awangarda, jeden z jego bardziej znanych projektów to „Bachanalia” – interpretacja muzyki Johanna Sebastiana na gitarę i elektronikę. Nie tak radykalne, jak można by się spodziewać po jego innych działaniach. Bachowska specyfika zostaje utrzymana, ale unosi się nad nią echo eksperymentalnych ciągot gitarzysty. Nagrany w dwóch różnych kościołach album „Bachanalia” jest idealną syntezą piękna klasyki i nowoczesnego namysłu nad przestrzenią i wykorzystaniem rozszerzonych technik. Przestrzeń, jej pogłos jest tak naprawdę drugim instrumentem, na którym gra Higgins. Żadna z obu części nie jest zaniedbana; efekt jest bardzo klasyczny, ale Higginsowi udało się tchnąć w Bacha zupełnie nowego ducha. Album otrzymał dobre recenzje zarówno wśród krytyków muzyki poważnej, jak i alternatywnej. Zupełnie zasłużenie.

Z kolei z Joshuą Modneyem nagrał „EVRLY MUSIC”, kasetę z materiałem inspirowanym muzyką dawną. I znów, do średniowiecznych kanonów wprowadza chaos, współczesne rozedrganie. Zagrany na akustycznych instrumentach, z każdą kolejną częścią zbliża się do XXI wieku, harmonijnie łącząc język średniowiecznej kompozycji ze współczesną improwizacją i zacięciem eksperymentatorskim. Na poziomie koncepcji przypomina to trochę Bastardę, ale tam, gdzie polskie trio dosłownie sięga po dawne kompozycje, tam duet Higgins/Modney jedynie przywołuje średniowieczną atmosferę i techniki.

Muzykę Higginsa, zarówno tę komponowaną dla innych, jak i wykonywaną przez niego, trudno przyporządkować. Pojawiają się w niej klasyczne struktury, echa, ale to muzyka nowa, prowadząca ciągły dialog między awangardą, klasyką, podziemiem, akademią. Z każdego z tych stylów i środkowisk czerpie inspiracje i tworzy własny, niepowtarzalny język. „Wydaje mi się, że nie widzę dużej różnicy między graniem solo na gitarze i laptopie, graniem w zespole a komponowaniem utworu na kwartet smyczkowy lub orkiestrę. To po prostu inne formy, inne media. Porównałbym to do pracy rzeźbiarza – może rzeźbić w marmurze, a może pracować z drukarką 3D, która rzeźbę wydrukuje. To niekoniecznie konflikt między awangardą a klasyką, tylko inne media. Niektóre pomysły potrzebują kwartetu smyczkowego, inne laptopa, a jeszcze inne obu” – mówił mi w wywiadzie dwa lata temu.

Takie maksymalistyczne podejście łączy Higginsa z Bedroom Community, islandzką wytwórnią i kolektywem założonym przez Valgeira Sigurdssona, Amerykanina Nico Muhly’ego i Australijczyka Bena Frosta. Podobnie jak Higgins, poruszają się między muzyką klasyczną a awangardową elektroniką i podobnie jak on, nie są tylko kompozytorami, ale też aranżerami, inżynierami dźwięku i wykonawcami. Ich muzyka stoi na przecięciu „klasyki” i „rozrywki”. Sigurdsson, nieformalny lider grupy, właściciel jednego z najważniejszych islandzkich studiów nagraniowych, Greenhouse Studio, komponuje utwory na rozbudowane składy orkiestrowe i jest uznanym twórcą muzyki filmowej i ilustracyjnej. Islandczyka interesują nowe techniki nagraniowe, wykorzystuje studio jako instrument, mocno wpływający na charakter kompozycji. Muhly odważnie flirtuje w swoich kompozycjach z popem, lubi formę piosenki, czego chyba najlepszym przykładem jest wydany w zeszłym roku wspólnie z Thomasem Bartlettem album „Peter Pears: Balinese Ceremonial Music”, na który składają się, oprócz własnych kompozycji, interpretacje muzyki gamelanowej z Bali.

Najbliższy Higginsowi z tego środowiska jest Frost. Australijczyka interesują noise’owe struktury i przytłaczające, fizykalne brzmienie. Równie często sięga po kontrast, wśród swoich największych inspiracji wymienia i muzykę poważną, i ekstremalny metal, swobodnie porusza się między klasycznymi utworami z rozbudowaną orkiestracją a laptopowym noise’em. Zafascynowany mechanicznością, stara się nadać jej ludzkie oblicze. Ostatnio dał się poznać przede wszystkim jako kompozytor filmowy. Jego ścieżka dźwiękowa do thrillera „Super Dark Times” rozpina się między postminimalizmem a ilustracyjną elastycznością, elektroniczne pasaże przenikają się z akustycznymi instrumentami. Higgins, komponując muzykę do „As You Are”, korzysta z podobnych technik, ale efekt jest i bardziej ekstremalny, i bardziej popowy – muzyka jest zakorzeniona w rocku alternatywnym z lat 90.

Ben Frost, Wikimedia Commons, CCBen Frost, fot. Henry W. Laurisch, CC BY-SA 4.0

Dla twórców takich jak Higgins wszystko jest ważne i tak samo istotne. Czy drony, czy akustyczne instrumenty, czy dźwięki wyprocesowane na laptopie. Wśród swoich największych inspiracji obok siebie wymienia Hildegardę z Bingen, Bacha, Coltrane’a, Franka Zappę oraz Black Flag. Artystów, którzy przesuwali granicę tego, co dopuszczalne.

Tekst powstał we współpracy z Krakowskim Biurem Festiwalowym, organizatorem festiwalu Sacrum Profanum

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)