Na dalekiej północy słońce nie wschodzi przez kilka miesięcy. O takich miejscach zwykle pisze Ilona Wiśniewska – o Spitsbergenie w „Białym”, o Finnmarku na północy Norwegii w „Hen”, pisała także o Grenlandii. Pustej i mroźnej. Jej bohaterami przede wszystkim są ludzie, którzy z tą nieprzyjazną naturą żyją na co dzień, żywią do niej podszyty strachem szacunek. W muzyce Nanook of the North, trójmiejskiego duetu Piotra Kalińskiego i Stefana Wesołowskiego, ludzie są zupełnie nieistotni.
Pierwotną inspiracją dla tego projektu był film „Nanuk z Północy”, wyreżyserowany przez Roberta J. Flaherty’ego. Dokument z 1922 roku przedstawia życie rodziny kanadyjskich Inuitów – tytułowego Nanuka i jego dwóch żon. Część scen została zainscenizowana, bohaterowie zostali pokazani jako bardziej dzicy i prymitywni niż w rzeczywistości. Mimo tych zarzutów, obraz był na tyle ważny i przełomowy, że trafił do Biblioteki Kongresu USA.
W 2012 roku Sopot Film Festival zaprosił Piotra Kalińskiego, trójmiejskiego muzyka i producenta, znanego szerzej jako Hatti Vatti, do napisania nowej ścieżki dźwiękowej do jednego z wybranych niemych filmów. Kaliński do współpracy namówił inną ważną postać nadmorskiej sceny, kompozytora, skrzypka i pianistę, a także swojego dobrego znajomego Stefana Wesołowskiego.
Dopiero po trzech latach Nanook of the North stał się czymś więcej niż jednorazowym spotkaniem dwóch kolegów. Kluczowa była podróż na Islandię i nagrania w studiu Ólafura Arnaldsa w Rejkiawiku. Tam, na dalekiej północy, projekt narodził się na nowo. Ostateczny kształt albumowi nadawał Kaliński jeszcze bliżej bieguna – na Grenlandii, w Sisimut, drugim największym mieście tej największej wyspy, liczącym trochę ponad pięć i pół tysiąca mieszkańców. Nagrywał tam śpiew gardłowy Inuitów, dźwięki trzaskających lodowców i miksował całość.
Ostatnie prace nad albumem wypadły na bardzo pracowity 2017 rok. Kaliński wydał wtedy „Szum”, płytę opartą na starych samplach z nagrań ze studiów eksperymentalnych polskiego i holenderskiego radia, a Wesołowski „Rite of the End”, monumentalne dzieło, za które został nominowany do Paszportów „Polityki”.
Nanook of the North, „Nanook of the North”,
Denovali 2018W wywiadzie dla Red Bull Music Kaliński i Wesołowski odżegnywali się od geograficznego odczytania ich wspólnej płyty. Tylko że bardzo trudno od tego klucza uciec. Nawet jeśli się nie wie, że nagrywali na Islandii, słychać wyraźne pokrewieństwo z Bedroom Community, kolektywem kompozytorów i wykonawców okupujących pogranicze między muzyką elektroniczną a akustyczną, czołowym środowiskiem modern czy indie classical. Twórczość Bedroom Community jest jednoznacznie islandzka. Można było się o tym przekonać chociażby na festiwalu Sacrum Profanum w 2016 roku, kiedy odbył się koncert „Whale Watching” prezentujący twórczość tej wytwórni. Nagrania terenowe wplecione w utwory i hipnotyzujące głosy Inuitów również jednoznacznie wskazują kierunek – Arktyka i jej zimne przestrzenie. Wreszcie, sama geneza tego duetu – choć ze ścieżki do „Nanuka z północy” na „Nanook of the North” ostał się tylko jeden fragment – mówi wiele. W swojej ostatecznej formie utwory mają jednak bardzo silny ilustracyjny i filmowy charakter, momentami dość bliski kompozycjom Jóhanna Jóhannsona. Kaliński z Wesołowskim zszywają elektronikę z akustycznymi instrumentami równie dobrze jak tragicznie zmarły w tym roku Islandczyk . Od północy nie da się uciec.
Może – przynajmniej na początku – wydawać się to dziwne, ale „Nanook” ma wiele wspólnego z debiutancką płytą Hatti Vatti „Algebra”, wydaną w 2014 roku w Nowych Nagraniach Mikołaja Bugajaka (Noona). To także swoisty zapis podróży, ale w zupełnie inną stronę – na południe. Podobnie na obu albumach Kaliński kreśli przestrzeń, która nie jest wolnością, bo jej bezmiar przeraża i dusi. Gdziekolwiek spojrzeć: pustynia, lodowa w przypadku Nanooka i piaskowa na „Algebrze”. Te przestrzenie ze sobą korespondują, są swoimi lustrzanymi odbiciami, a pierwiastek ludzki pojawia się gdzieś na trzecim planie.
Dyptyk „Arfineq-aappat” i „Aarfineq-pingajuat” brzmi jak relacja z huraganu. Resztki egzotycznego uroku znikają, zostaje sama bezwzględność rozwścieczonej natury. Dźwięki smagają jak lodowaty wicher niosący ostre drobiny lodu. W tych dwóch fragmentach najsilniej ujawnia się – gdzie indziej bardziej podskórne – przeświadczenie o kruchości ludzkiej egzystencji. Ten stały motyw w twórczości Wesołowskiego, obecny od „Kompletów” po „Rite of the End”, wyraża się także tutaj, w zetknięciu z dziewiczą naturą.
Takie podejście – nie zwykły zachwyt czy cukierkowa pocztówkowość – łączy Nanook of the North nie tylko z Inuitami, ale także chociażby z Resiną. Występująca pod tym pseudonimem wiolonczelistka Karolina Rec w swojej solowej twórczości również zwraca się ku naturze, robi to innymi środkami, ale z podobnym efektem i wyczuciem. Może ta wspólnota wynika po prostu z zetknięcia i dorastania w bliskości morza? Nawet tak mały i spokojny akwen jak Bałtyk jest jednak żywiołem, którego nie da się opanować. Nad Bałtykiem powstawała również druga płyta wrocławskiego skrzypka Tomasza Mreńcy, „Peak”, która razem z „Nanook…” i trzecią płytą Grabka (kolejnego skrzypka!), „Day One” tworzy swoisty tryptyk albumów opartych na dialogu skrzypiec z elektroniką, patrzących ku kołu podbiegunowemu. Nawet na ich okładkach można znaleźć elementy wspólne (choć bardziej w konwencję wpisywały się klify zdobiące debiutancki album Mreńcy „Land”). Każda z tych płyt atmosferę północy oddaje trochę inaczej, ale zarówno Nanook, jak i Mreńca czy Grabek momentami brzmią, jakby umówili się między sobą.
Luty obecnego roku w Arktyce był najcieplejszy w historii pomiarów, pod koniec miesiąca było tam przez chwilę cieplej niż w opanowanej syberyjskim chłodem Polsce. A mrozu, w którym pogrążone jest „Nanook of the North”, było łatwiej szukać nad Wisłą niż w Sisimut.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).