Drony z Teheranu
fot. Siavash Amini, fot. Yassaman Rostamian

19 minut czytania

/ Muzyka

Drony z Teheranu

Michał Wieczorek

Sytuacja sceny muzyki eksperymentalnej w Iranie jest taka, że ona już właściwie nie istnieje. Ostatnie trzy lata wzmocnionej państwowej cenzury i presji ekonomicznej wykończyły nas. Muzycy albo wyemigrowali, albo przestali grać, albo myślą o emigracji

Jeszcze 5 minut czytania

Od dwóch lat fraza „drony z Iranu” kojarzy się przede wszystkim z szahedami, bezzałogowymi statkami powietrznymi wykorzystywanymi masowo przez Rosję w atakach na Ukrainę. Nie zawsze to sformułowanie brzmiało tak złowieszczo. Jeszcze przed pandemią w Teheranie i innych irańskich miastach funkcjonowała silna, rozpoznawalna poza granicami kraju scena muzyki eksperymentalnej i elektronicznej. Muzycy z Iranu regularnie grali na zachodnich festiwalach, zachodni artyści przyjeżdżali na irańskie festiwale.

Dwa lata po wybuchu i brutalnym stłumieniu przez reżim największych społecznych protestów od 2009 roku, wywołanych przez zabójstwo Jiny Mahsy Amini przez policję obyczajową, obraz niezależnej muzyki jest druzgocący. „Sytuacja sceny muzyki eksperymentalnej w Iranie jest taka, że ona już właściwie nie istnieje. Muzycy albo wyemigrowali, albo przestali grać, albo myślą o emigracji. Ostatnie trzy lata wzmocnionej państwowej cenzury i presji ekonomicznej wykończyły nas” – mówi mi wprost Siavash Amini, jeden z najaktywniejszych muzyków z Teheranu, współpracujący – jak wielu jego kolegów i koleżanek – z zagranicznymi wydawcami, lecz jako jeden z niewielu wciąż pozostający w Iranie. Rozmawiamy za pomocą VPN-u omijającego blokadę irańskiego internetu i ukrywającego ruch z komputera Siavasha. Kilka miesięcy wcześniej ze swojego rodzinnego miasta wyjechał natomiast Saba Alizadeh, kompozytor i wirtuoz kemanczy (instrumentu smyczkowego o charakterystycznym, łzawym brzmieniu). „Mieszkam teraz w Hadze. Skorzystaliśmy z tego, że moja żona chciała dokończyć studia fotograficzne. Nie chcieliśmy dłużej żyć w Iranie, nie dało się znieść tego ciśnienia w ostatnich latach. Musimy od niego odpocząć” – tłumaczy.

Jeszcze niedawno eksperymentalna elektronika była obecna na lokalnych festiwalach, koncertach, przyciągała coraz większą uwagę nie tylko za granicą, ale też w kraju. „Osiem, dziesięć lat temu zaczął się najlepszy czas dla eksperymentalnej muzyki elektronicznej w Iranie – mówi Alizadeh. – Mieliśmy koncerty, festiwale. Oczywiście odbywały się, jeśli policja obyczajowa wydała na nie zgodę”. A tę nie zawsze było łatwo uzyskać. Policja bierze pod uwagę obecność muzyczek na scenie, tekst (lub jego brak) czy nawet rytm i liczbę bitów na minutę. „Pewnie koncert EDM nie dostałby pozwolenia” – gorzko śmieje się Saba. Dziś jednak, nawet gdyby udało się przejść przez administracyjne pułapki, koncertów muzyki eksperymentalnej się po prostu nie organizuje. „W przypadku rzeczy, które robimy, swobód potrzebnych do ich realizacji już nie ma. W ciągu ostatnich trzech lat wszystko zostało wyeliminowane przez cenzurę lub presję ekonomiczną. Po prostu nie stać nas na organizację koncertu, bilety musiałyby być bardzo drogie, a byłoby to zaprzeczeniem tego, co robiliśmy wcześniej. Wstęp był tani, by każdy mógł przyjść. Nikt z nas nie zarabiał dużych pieniędzy, koncerty miały wymiar społecznościowy” – mówi Amini. Zaraz jednak dodaje, że sceny jazzowa czy hiphopowa mają się trochę lepiej.

Wyjazdy i powroty

Nestorem współczesnej irańskiej eksperymentalnej muzyki elektronicznej i szerzej muzyki niezależnej jest urodzony w Hamburgu Ata Ebtekar, znany najbardziej pod pseudonimem Sote („dźwięk” w farsi). Mimo licznych prób nie udało mi się namówić go na rozmowę. Początkowo artysta noise’owy, Sote coraz mocniej odwoływał się do perskiej muzyki klasycznej i tradycyjnej, nie tylko włączając jej struktury w swoje kompozycje, ale też na albumach takich jak „Sacred Horror in Design” czy „Parallel Persia” wykorzystując tradycyjne instrumenty – santur i tar. Ebtekar również w warstwie graficznej odwołuje się do perskiej ikonografii.


Historia Ebtekara jest o tyle emblematyczna, że jak w soczewce skupia różne wątki irańskich losów. Kompozytor urodził się w Hamburgu jeszcze przed rewolucją islamską, dzieciństwo spędził w Teheranie. Gdy miał jedenaście lat, a wojna z Irakiem od trzech lat rozdzierała kraj, jego rodzina zdecydowała się na ponowną emigrację. Ebtekar jako nastolatek wrócił do swojego kraju urodzenia, następnie studiował i później przez lata mieszkał w Stanach Zjednoczonych, w Kalifornii, największym skupisku irańskiej diaspory w Ameryce. Ciągle jednak wracał do kultury i sztuki Iranu. „Zostałem wychowany w duchu irańskiej i perskiej kultury – w domu zawsze rozmawialiśmy w farsi, uwielbiam perską kulturę i kuchnię. Tyle że wyjazd z Iranu nigdy nie był moim osobistym wyborem, więc odczuwałem swego rodzaju pustkę, dziurę po mojej ojczyźnie” – mówił w 2019 roku w wywiadzie dla portalu „Nowe Idzie od Morza”. Tradycyjnej muzyki perskiej zaczął słuchać uważniej, gdy miał dwadzieścia kilka lat i od tamtej pory pozostaje z nią w dialogu. „Przez całe życie zajmowałem się muzyką elektroniczną – to moja pasja, ale poczułem, że nadszedł czas, aby samemu stworzyć coś związanego z irańską muzyką, tyle że utrzymanego w elektronicznych ramach. Tak powstało «Dastgaah» – to była bardzo naturalna progresja” – dodawał we wspomnianej rozmowie.

Do Teheranu wrócił w 2012 roku, już jako dojrzały mężczyzna. Zajął się nie tylko komponowaniem, ale również animowaniem lokalnej sceny poprzez artystyczną platformę i festiwal SET. Przewinęło się przez nią wielu muzyków, w tym Amini. „Choć SET nie istnieje już jako sformalizowana struktura, to nadal jesteśmy przyjaciółmi, utrzymujemy kontakt” – mówi.

Doświadczenie migracyjne jest bardzo ważne dla wielu irańskich artystów. Muzycy wyjeżdżają przede wszystkim do Europy, gdzie najsilniejsze ośrodki emigracyjne to Francja, Niemcy i Holandia. Migrują do nich przede wszystkim artyści z klasy wyższej i średniej. Za czasów ostatniego szacha z kraju uciekali jego przeciwnicy, ale wyjeżdżały też dzieci z bogatych rodzin wysyłane na zachodnie uniwersytety. Najzdolniejszym zagraniczne studia sponsorował szach, usilnie modernizujący i westernizujący kraj. Mimo utrzymujących się sankcji Irańczycy nadal wyjeżdżają na zachodnie uczelnie. Wielu z nich nie wraca, ale niektórzy próbują, gdy tylko następuje odwilż, cykliczne poluzowanie reżimu. „Do Teheranu wróciłem po studiach w Stanach i mieszkałem tu przez 10 lat” – mówi Alizadeh i dodaje, że dziesięć lat temu podobnie postąpiło wielu innych muzyków.

Saba Alizadeh, fot. Esmail HabibiSaba Alizadeh, fot. Esmail Habibi

...i wyjazdy

Dla muzyczek emigracja jest często jedyną możliwością dalszego rozwijania sztuki i kariery. Choć, jak pisze Mani Jafarzadeh w tekście „The Unavoidable Suspect Music on Iran’s Political Scene”, nie ma całkowitego zakazu publicznych występów dla kobiet (śpiewaczki mogą legalnie występować jedynie podczas specjalnych koncertów przeznaczonych tylko dla kobiet), to ograniczenia są dużo poważniejsze niż w przypadku mężczyzn. Wyjeżdżają nie tylko muzyczki zajmujące się muzyką elektroniczną czy eksperymentalną. W 2000 roku po latach wymuszonego milczenia na emigrację udała się diwa przedrewolucyjnego popu, Googoosh. W Szwecji od lat mieszka siostrzany duet Mahsy i Marjan Vahdat, poruszający się między jazzem a muzyka tradycyjną. W Paryżu działa eksperymentalny duet 9T Antiope – Nima Aghiani i Sara Bigdeli Shamloo – których najnowszy album „Horror Vacui” jest zestawem przytłaczających, noise’owo-folkowych piosenek. W Berlinie mieszka Mentrix, odwołująca się w swojej muzyce do tradycji sufickiej, a w tekstach zdecydowanie antyreligijna. Natomiast w Wiedniu tworzy Rojin Sharafi, jedna z najciekawszych twórczyń muzyki elektronicznej. Mógłbym tak jeszcze długo wymieniać muzyczki (i muzyków), które musiały opuścić Iran.

SET nie był jedynym sposobem promocji młodej muzyki elektronicznej, jakim zawiaduje Ebtekar. Założył również label Zabte Sote, w którym prezentował najciekawsze głosy środowiska. Pierwsze wydawnictwo w jego katalogu, „Girih”, to potężna, przekrojowa kompilacja, która świetnie pokazuje, jaki potencjał drzemie w irańskiej scenie muzyki elektronicznej. W przedsięwzięciu pomagała mu angielska oficyna Opal Tapes, bo Sote jako mieszkaniec kraju objętego dotkliwymi sankcjami gospodarczymi nie był w stanie samodzielnie produkować kaset, wysyłać ich za granicę, a nawet otrzymywać pieniędzy za ich sprzedaż. Jednak pandemia koronawirusa i rosnące koszty produkcji albumów sprawiły, że Opal musiał wycofać się ze współpracy. Po wymuszonej przerwie Zabte Sote wrócił jako netlabel, wydający tylko cyfrowo.

Z problemami finansowymi boryka się Siavash Amini. „Jestem obywatelem Iranu i nie mogę mieć żadnego konta bankowego poza Iranem, nie mogę wykonywać żadnych transakcji bankowych poza krajem. Ktoś musi to zrobić za mnie. Udzieliłem pełnomocnictw kilku osobom. Wydawcy wpłacają im moje honoraria, a po jakimś czasie, jeśli ktoś przyjeżdża do Iranu, przywozi mi pieniądze lub znajdujemy inne rozwiązanie. To męczące, ale przyzwyczailiśmy się do tego. Z drugiej strony to naprawdę bolesne, bo zarobiłem pieniądze, potrzebuję ich, ale są na czyimś koncie i nie mogę z nich skorzystać. Czuję się jak dziecko, zależne od kogoś innego” – tłumaczy. Z tego samego powodu irańskie wydawnictwa nie są obecne na zagranicznych rynkach. Muzycy muszą współpracować z zachodnimi wydawcami, by ich głos był słyszalny poza Republiką Islamską. „Poza tym od kilku lat mało kto w Iranie interesuje się naszą muzyką” – z przekąsem dodaje Amini.

I tak Sote wydawał zarówno w Warp Records, wspomnianej Opal Tapes czy belgijskiej Sub Rosie (jednej z niewielu wytwórni wydających m.in. niezachodnią akademicką muzykę elektroakustyczną). Jego najnowszy album „Ministry of Tall Tales” ukazał się nakładem niewielkiej oficyny SVBKVLT. Amini natomiast współpracuje z szerokim wachlarzem wydawców – od Room40, specjalizującym się w ambiencie, przez Hallow Ground ze Szwajcarii, po American Dreams czy Umor Rex. Zafascynowany różnorodnością muzyki irańskiej niemiecki producent Matthias Koch założył 30M Records i wydaje w nim tylko i wyłącznie Irańczyków. W swojej działalności idzie bardzo szeroko – na kompilacji „This Is Tehran?” sąsiadują ze sobą artyści elektroniczni, eksperymentalni, folkowi i klasyczni. Misję Zabte Sote kontynuuje Alizadeh, już po przeprowadzce do Holandii. Z Europy może więcej, więc przekształcił swoją inicjatywę Noiseworks w mikrolabel. Działalność chce zacząć od wydania albumu swojego ucznia, kompozytora, poety i fotografa Arshana Najafiego.

Duszna przestrzeń

Doświadczenie migracji i powrotu (i ponownej migracji) ma także dwóch pionierów muzyki elektronicznej i elektroakustycznej w Iranie – Dariush Dolatshahi i Alireza Mashayekhi (ich biografie podaję za tekstem Marty Koseckiej). Mashayekhi studiował w Wiedniu, gdzie uczył się u Hannsa Jelinka i poznał muzykę m.in. Karlheinza Stockhausena. Naukę kontynuował w Utrechcie. Tam, w jednym z najlepszych studiów muzyki elektronicznej i elektroakustycznej zgłębiał metody produkcji i manipulowania dźwiękiem. Po powrocie do kraju zaczął wykładać na Uniwersytecie Teherańskim. Jednym z jego uczniów był Dolatshahi. On także wyjechał za granicę – najpierw śladem swojego wykładowcy do Utrechtu, a później do Stanów. Gdy wybuchła islamska rewolucja, pozostał w Princeton, gdzie skończył doktorat.

Jego album z 1985 roku, „Electronic Music, Tar and Sehtar”, nie tylko mnie wprowadził w świat irańskiej eksperymentalnej muzyki elektronicznej. „Dolatshahi jest o tyle wyjątkowym twórcą, że wciąż można wyczuć jego korzenie, to, skąd się wywodzi. Nie rozpłynął się w światowych trendach, co uważam za dość fascynujące i dość rzadkie w przypadku irańskich muzyków elektronicznych. Był jednym z pierwszych, może nawet pierwszym kompozytorem, który połączył w taki sposób irańską tradycję i muzykę elektroniczną” – mówi Alizadeh. Na wspomnienie nazwiska Dolatshahiego ożywia się też Amini. „Jakiś czas temu pracowałem dla wydawcy, który zajmował się wydawaniem jego muzyki na rynku irańskim, dzięki temu miałem dostęp do archiwów Dolatshahiego. Jego kompozycje są po prostu fascynujące” – mówi ze szczerym uśmiechem na twarzy. Trudno się z nim nie zgodzić, Dolatshahi dźwięki dwóch irańskich lutni długoszyjkowych – tytułowych taru i setaru – oplatał oscylatorami, syntezatorami modularnymi, symulacjami ptasich treli. Efekt jest hipnotyzujący, trudno się od niego oderwać. W tych sześciu kompozycjach nie ma konfrontacji między „nowoczesną” elektroniką a „archaiczną” tradycją, ale te dwa elementy są wykorzystywane na równych prawach. Najpełniej objawia się to w „Shabistan”, w którym sam setar jest modulowany przez efekty, stapia się w jedno z warstwą elektroniczną.


Wpływy Dolatshahiego i Mashayekhiego są bardzo wyraźnie słyszalne u Sote, przede wszystkim na jego dwóch albumach wprost łączących muzykę tradycyjną i elektroniczną – „Sacred Horror in Design” oraz „Parallel Persia”. Alizadeh podobnie traktuje materię dźwiękową jako coś stałego, komponowanie jest dla niego porównywalne do rzeźby czy fotografii, a dźwięk do fizycznego obiektu. „Wynika to z mojego wykształcenia fotograficznego, po zrobieniu zdjęcia obrazem można manipulować. Podobnie dźwiękiem manipulowali kompozytorzy muzyki konkretnej, ale również tradycyjnie wykształceni irańscy muzycy z lat 60. Ich radiowe nagrania brzmią, jakby były nagrywane pod wielkimi kopułami, jest tam mnóstwo delayu i pogłosu. Zafascynowało mnie to, jak za pomocą technologii odtwarzają warunki typowe dla muzyki irańskiej sprzed 250 lat. Co więcej, dla wielu z nich ten efekt stał się instrumentem” – mówi. W swoich nagraniach Alizadeh moduluje dźwięki kemanczy, kalimby, wplata nagrania terenowe z Teheranu i okolic. Choć pełna przestrzeni, jego muzyka bywa duszna i opresyjna. Choć pozbawiona wyrazistych kolorów, jest piękna.

Jeszcze mocniej tę duszność słychać w muzyce Aminiego, który wydaje kilka albumów rocznie. Od drone’owych, niemalże statycznych kompozycji aż do wybuchu noise’owych struktur. Inspiracji szuka w tekstach filozoficznych, ale również w fotografii i poezji. „Mój ostatni album, «eremos», jest inspirowany krótkim tekstem Awicenny, irańskiego filozofa, który pisał po arabsku. Ludzie mówią, że to tekst mistyczny lub alegoryczny, ale to coś więcej. To tekst filozoficzny, w pewnym sensie neoplatoński. Mówi o ciemności i świetle, etapach kontemplacji. Filozofia jest moim amatorskim zainteresowaniem, a ten konkretny tekst jest po prostu ważny – ta dychotomia światła i ciemności. Odnajduję w nim wiele ekspresji mojej muzyki. Światło i ciemność same w sobie nie mają żadnej wartości. To tylko gra tekstur i zagubienie się w czymś” – tłumaczy.

Siavash Amini, fot. Yassaman RostamianSiavash Amini, fot. Yassaman Rostamian

Domniemana polityczność

Zachodni dziennikarze zwykle szukają polityczności w muzyce irańskich kompozytorów i kompozytorek. Nie zawsze spotyka się to z entuzjazmem artystów. Amini kilka lat temu napisał na Twitterze, że to on musi żyć pod rządami ajatollahów i to on musi ponosić konsekwencje beztroskiego przypisywania jego muzyce wywrotowych wartości. Dzisiaj widzi, że sytuacja się zmienia. „Na szczęście dziennikarze słuchają nas coraz częściej, ale wciąż zdarzają się nieporozumienia” – mówi. Z tego powodu, chcąc nie chcąc, został nieformalnym rzecznikiem irańskich muzyków. „Te moje wściekłe tweety biorą się z tego, że piję zdecydowanie za dużo kawy” – śmieje się artysta. Zaraz jednak dodaje, że wywiadów udziela, bo musi, choć wcale tego nie lubi. „Mam do wyboru albo zabranie głosu, albo oddanie go komuś, kto nie jest w stanie zrozumieć naszej sytuacji i wszystko przekręci. To niezbędna część mojej pracy. Jednocześnie wymaga to ode mnie większego namysłu nad tym, co robię ja i my jako scena– tłumaczy.

Domniemana polityczność czy też krytyka rządów ajatollahów najczęściej pojawiają się podskórnie, muzycy wykorzystują niedomówienia, podteksty czy też ogólną duszną atmosferę utworów. Tak zrobił Saba Alizadeh w utworze „Elegy for Water” ze swojego debiutanckiego albumu „Scattered Memories”. Do jego nagrania wykorzystał bicze wykorzystywane w rytuale tatbir. „W Iranie żyjemy pod bardzo surowym reżimem religijnym. Na przykład nie można obejrzeć występów muzycznych w telewizji, ponieważ może to wywołać podniecenie seksualne. Jeśli zobaczysz czyjąś rękę na instrumencie... Nie mam pojęcia, jak to w ogóle możliwe. Właśnie dlatego chciałem odwrócić to działanie i zmienić religijny obiekt w instrument muzyczny” – mówi. Jednocześnie „Elegy for Water” jest utworem zaangażowanym ekologicznie, Teheran i Iran od lat nawiedzają susze. By uzyskać efekt spadających kropel, Alizadeh podłączył do metalowych części biczy mikrofony kontaktowe i manipulował ich dźwiękiem. „Osoby religijne przyjęły ten utwór bardzo dobrze, nie zdając sobie sprawy z ironii, która się za nim kryje. Dostałem też zaproszenie, by wykonać ten utwór podczas święta Aszury w Isfahanie, ale odmówiłem. Byłoby to zaprzeczeniem tego, co «Elegy for Water» naprawdę oznacza” – dodaje.

Wydaje się, że protesty po śmierci Jiny Mahsy Amini i ich brutalne stłumienie przez reżim ajatollahów przelały czarę goryczy i artyści zaczęli mówić bez ogródek. Nadchodzący, trzeci album Alizadeha jest efektem doświadczenia protestów. „Powietrze w Iranie było przesiąknięte śmiercią. Każdej nocy dokonywano egzekucji. Bóg jeden wie, ilu ludzi rozstrzelano, ilu zabito na ulicach. To napięcie, w którym żyliśmy, jest po prostu nie do opisania” – mówi. Na wspomnianym najnowszym albumie Ebtekara „Ministry of Tall Tales” kompozytor porusza tematy dezinformacji, propagandy, manipulacji społeczeństwem. Tytuły też są znaczące: „River of Pain”, „Reign of Insanity” czy „Propagandistic Ambition”. Poprzedni album Ebtekara mocno inspirowany muzyką tradycyjną, „Parallel Persia”, opowiadał o reżimie poprzez równoległą, jeszcze bardziej dystopijną rzeczywistość. Polityczność pojawiła się też na najbardziej osobistym albumie Sote, „Majestic Noise Made in Beautiful Rotten Iran”. Amini natomiast twardo trzyma się zasady, by nie poruszać bezpośrednio polityki w swojej muzyce. Jako kolejną inspirację do swojej muzyki, często bardzo radykalnej, prawie metalowej w swojej ekspresyjności (co przestaje mnie dziwić, gdy Siavash wprost przyznaje, że jest metalowcem w stanie spoczynku), wymienia koncepcję kosmicznego pesymizmu, której autorem jest poeta i jego współpracownik Eugene Thacker. „Ten rodzaj ekspresji jest dla mnie sposobem na poradzenie sobie z dramatyczną sytuacją w Iranie” – mówi.

Pewną nadzieję na przetrwanie daje muzyka. „Samo komponowanie, dzielenie się muzyką, to, jaki ma odzew za granicą, daje mi nadzieję i motywację. To wystarcza, bym się nie poddawał” – mówi Amini. „Z dawnych lat mam zachowane twarde dyski z muzyką, którą moi znajomi przemycali z zagranicy albo które ja ściągałem nielegalnie, kiedy internet w Iranie był szybszy i mniej zinwigilowany niż obecnie. Wyciągam je za każdym razem, kiedy reżim odcina dostęp do sieci” – śmieje się gorzko. Ostatnio robi to coraz częściej.