Brutalne lekcje WOS-u

15 minut czytania

/ Film

Brutalne lekcje WOS-u

Agata Sikora

Seriale „Trzynaście powodów” oraz „The End of The F***ing World” skłaniają do postawienia pytania: skoro wprowadzone przez dorosłych systemowe rozwiązania czynią z młodych ofiary przemocy, dlaczego ci drudzy mają podporządkować się tym pierwszym?

Jeszcze 4 minuty czytania

Ocalali ze strzelaniny w Parkland, do której doszło 14 lutego 2018 roku, przedefiniowują na naszych oczach wizję nastoletniości. Dokładnie pół wieku po studenckiej rewolcie '68, w zupełnie innym kulturowym krajobrazie, młodzież nie tylko żąda spełnienia konkretnych postulatów politycznych, ale także poddaje swój status politycznej refleksji. Licealiści nie zadają tego pytania wprost, ale wymownie wisi ono w powietrzu: dlaczego mamy podporządkować się dorosłym, którzy przedstawiają się jako mądrzejsi, skoro wprowadzone przez nich systemowe rozwiązania czynią z nas ofiary przemocy – i nikt nie ponosi za to żadnej odpowiedzialności?

To niezadane wprost pytanie pobrzmiewa również w dwóch popularnych ostatnio serialach o nastoletniości. Oba są dalekie od słoneczności „Beverly Hills 20210” czy rozśpiewania „Glee”: „Trzynaście powodów” to adaptacja bestsellerowej powieści Jaya Ashera o samobójstwie nastolatki, molestowaniu, rówieśniczych prześladowaniach; „The End of The F***ing World” jest opartą na komiksie Charlesa Forsmana czarną balladą o nastoletniej ucieczce, przypadkowym morderstwie, policyjnym pościgu. Warto się im przyjrzeć, by uzmysłowić sobie, jaka kulturowa gra toczy się na przecięciu traumy, dojrzewania i strukturalnej przemocy – i jak jej reguły próbuje przeformułować ruch #NeverAgain.

Instytucje, psychologia i płaty czołowe

Po śmierci Hannah Baker jej kolega z klasy, wycofany Clay, otrzymuje kasety, na których dziewczyna wyjaśnia, dlaczego odebrała sobie życie. Słuchając nagrań, chłopak odkrywa, jak zachowania rówieśników – od zwykłej złośliwości po kryminalne przestępstwa – splotły się w doświadczenie nie do wytrzymania. Zarazem przeżywa własną żałobę i niepewność: był w Hannah zakochany i nie rozumie swojej roli w tych wydarzeniach.

Serial „Trzynaście powodów” opiera się na splocie dwóch toposów: amerykańskie liceum to piekło, a piekło to inni. Hierarchia jest tu jasna: na pierwszym miejscu najbogatszy chłopiec, kapitan drużyny, dalej inni sportowcy, cheerleaderki, prymuska i jej dwór, potem aspirujący do społecznego awansu (jak Hannah) i różnej maści odludki (jak Clay). Wszyscy poddani są tu silnej presji: chłopcy mają wykazywać się „męskością”, dziewczęta być atrakcyjne, a zarazem dbać o reputację. Hannah nie jest jedyną ofiarą: jak to w patriarchacie bywa, krzywdzonymi i krzywdzącymi są na różne sposoby wszyscy, a sztywność przyjmowanych tu seksualnych ról pasowałaby raczej do XIX niż XXI wieku.

Znamienne, że choć w zamykającej produkcję pogadance doradza się młodzieży, by rozmawiała z rodzicami, sam serial pozostawia ją zdaną wyłącznie na siebie. Można odnieść wrażenie, że to młodzi weszli w rolę pozbawionych złudzeń wychowawców: doceniając „wystarczająco dobre” próby ojców i matek, uznali ich za zbyt słabych, żeby mogli stać się celem porządnego młodzieńczego buntu. Dwuznaczną pozycję zajmują także pracownicy szkoły: z jednej strony zapraszają na terapeutyczne rozmowy i urządzają pogadanki wychowawcze, z drugiej dobrze wiedzą, że placówka buduje pozycję w rankingach dzięki wynikom sportowców. Kto nie wytrzymuje presji, zawsze może zapisać się do szkolnego psychologa.

Serial doskonale pokazuje, że dyskurs terapeutyczny działa jak czarodziejska różdżka: zmienia frustrację społeczną w indywidualne przeżycia osób nieradzących sobie z własną emocjonalnością. Najdobitniej obrazuje to scena, w której Clay przychodzi do psychologa szkolnego, pana Portera, nie po to, by zagłębiać się w gąszcz swoich „trudnych emocji”, ale po to, by zapytać o jego spotkanie z Hannah. Jak wygląda odpowiedzialność profesjonalisty, skoro w dzień śmierci dziewczyna powiedziała mu o gwałcie, a on pozwolił jej wyjść z gabinetu? Na czym polega wychowawcza rola szkoły, skoro aktywnie podtrzymuje ona uczniowską hierarchię owocującą prześladowaniem słabszych?

Byłby to wspaniały finał serialu, gdyby te pytania rzeczywiście padły, w czasie rozmowy Claya z Porterem refleksja strukturalna jednak gwałtownie się rozmywa. Wychodzi na to, że nie warto kłaść nacisku na mataczenie psychologa i dyrektora szkoły: wszak wszyscy są jakoś współodpowiedzialni za śmierć Hannah. Chcesz zmienić świat, zacznij od siebie, powinniśmy być bardziej empatyczni i w ogóle to warto rozmawiać. Ta psychologiczno-coachingowa papka zostaje jeszcze wzmocniona w odcinku specjalnym i dyskusji wokół filmu. Czy można nastolatkom z detalami pokazać gwałt i podcinanie żył? Czy nie podsuwają innym zagubionym dzieciom scenariusza emocjonalnej zemsty na prawdziwych i domniemanych prześladowcach? Czy twórcy nie podkreślają zbyt słabo, że Hannah miała zaburzenia nastroju?

„Trzynaście powodów”


W ten sposób serial „Trzynaście powodów” mimowolnie odsłania paradoks nowoczesnego podejścia do dzieci. Z jednej strony mówi się o pajdocentryzmie współczesnej kultury, w ramach którego oczekuje się, że wychowawcy zrobią wszystko, by stworzyć podopiecznym optymalne warunki rozwoju. Poza patologicznym ojczymem Justina nikt nie użyje zatem bezpośredniej przemocy i wszyscy będą deklarować zainteresowanie wewnętrznymi przeżyciami nastolatków. Z drugiej jednak strony młodzi bohaterowie są infantylizowani, pozbawiani prywatności i sprawczości: nie ma znaczenia, z jak poważnymi problemami się mierzą – przemocy, odpowiedzialności za ukrycie przestępstwa, gwałtu – zawsze ich działania będą interpretowane w kontekście ich wieku, a nie strukturalnych społecznych presji. Jak zauważają badacze z nurtu childhood studies, nowoczesna troska o młodą psychikę ma drugą stronę medalu: młodzi ludzie są postrzegani przez pryzmat uniwersalistycznej wielkiej narracji o „prawidłowym” rozwoju abstrakcyjnego Dziecka, a nie społecznych, ekonomicznych, kulturowych uwarunkowań, w których realnie dorastają.

Pochylamy się z troską nad nastoletnimi uczuciami, zamiast zająć się przebudową dorosłych instytucji, dyskutujemy o burzach dojrzewania, nie kulturze gwałtu. „Trzynaście powodów” najpierw krok po kroku demaskuje fałsz, jaki kryje się za obietnicą opieki dorosłych, by w odcinku specjalnym i tak posadzić przed kamerą psychologów, którzy opowiedzą, że młodzi ludzie nie mają w pełni ukształtowanego płatu czołowego i dlatego mają wrażenie, że stan emocjonalny, w którym są aktualnie, będzie trwał zawsze. (Aż trudno powstrzymać się od pytania: czy dorośli doprowadzeni przez mobbing i gwałt do samobójstwa mają biologicznie niedorozwinięte mózgi?)

Jest coś wyzwalającego w „The End of The F***ing World”, w którym nie ma miejsca na tę fałszywą troskę. Choć i ten serial zaczyna się od psychologicznej autodiagnozy.

Telefon zaufania dla niemowląt

James morduje zwierzęta i uważa się za psychopatę, Alyssa jest wyszczekana i szuka bliskości. Ona proponuje mu seks, on się zgadza, bo zawsze chciał zabić człowieka, ale ona się spóźnia, bo obmacujący ojczym dał jej do zrozumienia, że nie jest w domu mile widziana. Dziewczyna proponuje chłopcu wspólną ucieczkę, on chowa nóż, daje po twarzy ojcu, kradną samochód i ruszają w drogę. A wszystko to w pięknych kadrach, przy akompaniamencie przebojów z lat 50., 60. i 70., z tą błogością stylizacji retro, w której każdy lubi czasem pooglądać swoje wspomnienia z pierwszego stopa, pierwszego skręta, pierwszej miłości.

Brutalności świata nie przesłaniają tu wychowawcze eufemizmy. Już w pierwszym odcinku młodzi wymykają się z przypisanych im przestrzeni – szkoły, domu, grupy rówieśniczej, by bez wstydu i taryfy ulgowej funkcjonować w rzeczywistości pedofili, drobnych kradzieży, sadystycznych gwałcicieli, skrajnej nieporadności i przebłysków empatii. James i Alyssa są przy tym wyprani ze złudzeń i rozbrajająco naiwni, wyrachowani i spontaniczni, wolni od wiary w dorosłych, a jednak ulegający dziecinnym tęsknotom. Po dokonaniu morderstwa dokładnie posprzątają dom i udekorują ciało zabitego zdjęciami jego ofiar, by dać policji znak, że nie był niewinny – przez myśl im nie przejdzie, że wystarczy jedno przesłuchanie świadka, by ustalić ich tożsamość. Ich improwizowane rozwiązania mają swój siedemnastoletni urok, ale dla policyjnych profesjonalistów pozostają dziecinną zabawą.

Dorosłe postacie nie są jednak bardziej rozsądne czy dojrzałe. Ojciec Jamesa wspina się na szczyty odpowiedzialnego rodzicielstwa, wręczając trzynastolatkowi nóż myśliwski zamiast maczety, której ten sobie zażyczył; matka Alyssy troszczy się, by córka nie poczuła się odrzucona przez ojca, który ją opuścił, a zarazem bez szemrania obsadza ją w roli domowego Kopciuszka. Gdyby czuwała nad nimi jakaś transcendentna Super Niania, na opiekunów posypałyby się karne jeżyki i wspierające rady – tu jednak działają tylko zbiurokratyzowane siły państwa, które ścigają za morderstwo i groteskowy napad, a nie przeszłe zaniedbania rodzicielskie. Traumy, poszukiwanie ciepła i cała ta psychologiczna menażeria nadają tragicznych rysów bohaterom, ale porządek społeczny opiera się na procedurach: w dzień osiemnastych urodzin ofiara-zaniedbań-dorosłych-nastolatek przeistacza się w podmiot prawny gotowy do odbycia kary w więzieniu. Racjonalność państwowego systemu opiekuńczego podsumowuje scena, w której uroczo niezdarna detektywka Eunice konspiracyjnym szeptem doradza niemowlętom kontakt z dziecięcym telefonem zaufania.

„The End of the F***ing World”

Jest to zatem przypowieść o rozdźwięku między iluzjami, logiką własnego działania a jego efektami – tak na poziomie konkretnych osób, jak i całego systemu. „The End of the F***ing World” rozprawia się z nowoczesną wizją państwowej opieki, jak „Paragraf 22” z higieną wojny: triumfuje tu nihilistyczno-anarchistyczno zdrowy rozsądek, odzierający nas z absurdalnych, aczkolwiek zadziwiająco trwałych, złudzeń. I tak docieramy na plażę, na którą żaden nadnaturalny przypływ nie nadejdzie, a my możemy się i wzruszyć, i zadumać nad naiwnością buntu młodocianych kochanków… W końcu cały serial pozwala nam się rozsmakować w antysystemowej zmysłowości niczym „Badlands” Terrence’a Mallicka czy „Bonnie i Clyde” Arthura Penna – tyle, że tu afrodyzjakiem jest nie przemoc, a dojrzewanie do młodzieńczej niewinności…

Tam gdzie „Trzynaście powodów” ucieka w coachingową moralistykę, „The End of The F***ing World” gra na sentymentalnych nutach nostalgii. Oba są symptomatyczne o tyle, że choć dekonstruują strukturalną przemoc wobec nastoletnich bohaterów, to konfrontację z nią traktują jako przynależną raczej do porządku natury i biologii niż kultury i polityki. Jakby z definicji każde napięcie między dojrzewającym człowiekiem a zastanym porządkiem stawało się opowieścią o socjalizacji (udanej bądź nie), brutalności świata i hipokryzji dorosłych: nie zaś artykulacją słusznego politycznego gniewu.

Jak zauważyła Leena Alanen, we współczesnym porządku niepełnoletni zajmują tę samą pozycję, co kobiety w XIX wieku: na podstawie arbitralnego rozróżnienia przypisuje im się niedojrzałość, a następnie odmawia głosu i prawa do uczestnictwa w życiu publicznym. Dodać można, że wyobraźnia Zachodu jest skłonna przyznać dzieciom polityczną sprawczość w drodze wyjątku: wtedy gdy jest ona wymierzona w barbarzyństwo dorosłych spoza „naszego świata” – jakichś talibów (jak w przypadku Malali Yousafzai) czy dystopijnych dyktatorów (Katniss Everdeen z „Igrzysk śmierci”). Co jednak się stanie, gdy zażądają jej amerykańskie dzieciaki?

Pyskaty pastuszek z komórką

W lutym 2018, po tragedii w Parkland kilkoro ocalałych zamknęło się wspólnie w domu, by zastanowić się nad taktyką. Trzy dni po strzelaninie ogolona na zapałkę Emma Gonzalez wygłosiła przemówienie, w którym oskarżyła polityków biorących pieniądze od NRA (National Rifle Association), biznes przedstawiający karykaturalną wizję nastolatków zajętych wyłącznie sobą i trendami, i wszystkich, którzy twierdzą, że dzieciaki nie rozumieją polityki. Mówiła mocnym głosem, choć z oczu płynęły jej łzy – wideo z jej wystąpienia stało się viralem, ją samą zaczęto porównywać potem do Joanny d’Arc z filmu Dreyera.

W czasie „March for our lives”, 24 marca, który zgromadził w całym Stanach od 1,2 do 2 milionów ludzi, na scenie w Waszyngtonie wystąpili młodzi z różnych środowisk. Obok blond hipsterki Delaney Tarr na scenie stanęła dziewięcioletnia Yolanda Renee King, wnuczka Martina Luthera Kinga („I have a dream that enough is enough”). Latynoska Edna Chavez, której zastrzelono brata, domagała się, by kolorowi nastolatkowie zaczęli być przedstawiani jako dzieci wymagające ochrony, a nie zagrożenie dla porządku publicznego. Czarnoskóry Trevon Bosley podkreślał, że olbrzymia przestępczość w Chicago jest konsekwencją miejskiej polityki społecznej.


Aktywiści #NeverAgain starają się kulturową konstrukcję dzieciństwa wykorzystać dla własnych celów. Mają przebojową pewność siebie Alyssy – mieszaninę racjonalizmu, naiwności i dezynwoltury – i strukturalną wiedzę, której nie odważył się wykorzystać Clay. Nie stronią od manifestowania patosu, młodzieńczego maksymalizmu i własnej niewinności – tych przedmiotów dorosłej wstydliwej nostalgii. Dyskurs psychologiczny obracają na własną korzyść, wpisując traumę w język politycznych postulatów. Nie odrzucają przekonania o tym, że dzieci powinny żyć w beztroskim świecie dzieciństwa: wręcz przeciwnie, podkreślając swoje zróżnicowanie rasowe i klasowe, pociągają do politycznej odpowiedzialności tych, którzy tego świata im nie zapewnili. Chętnie odwołują się do stereotypu millennialsa, który nie rozstaje się ze swoim smartfonem, obiecując, że nie zawahają się go użyć w swojej walce. Charlotte Alter z „Timesa” zauważa wręcz, że gdyby te same zaczepki w mediach społecznościowych adresowali do kolegów z klasy, można by to traktować jako bullying: kiedy jednak występują przeciw NRA „są jak pyskaty Dawid ciskający kamienie w Goliata”.

Warto zastanowić się nad tym obrazem wyszczekanych pastuszków z komórkami w rękach. Czy nie jest to wręcz mityczna fantazja: że oto krucjata dziecięca odnowi demokrację, w której pełnoletni wybrali prezydenta o psychice rozkapryszonego kilkulatka?