Przecież nie będą zabijać
Rosa Pineda CC BY-SA 3.0

21 minut czytania

/ Obyczaje

Przecież nie będą zabijać

Agata Sikora

Porażające obrazy stają się kamieniami milowymi w przemianach społecznej wrażliwości. To one prowadzą do prawnych i instytucjonalnych zmian. Filmy dokumentujące zabójstwo George’a Floyda już je uruchomiły

Jeszcze 5 minut czytania

Biały policjant klęczy na szyi skutego, błagającego o oddech czarnego aresztowanego. Mężczyzna rzęzi, powtarza, że nie może oddychać. Świadkowie coraz głośniej krzyczą „zejdź z niego”, „co się z tobą dzieje!”, jednocześnie zachowując bezpieczną odległość – wiedzą, że zbyt gwałtowny ruch może ich kosztować życie. A funkcjonariusz wciąż klęczy, nawet wtedy, gdy człowiek, którego dusi, traci przytomność.

Pierwsze skojarzenie: to jest egzekucja, te nagrania przypominają filmiki ISIS. I stawiają nas przed podobnymi moralnymi dylematami. Czy oglądanie dokonywanego z zimną krwią morderstwa nie uprzedmiotawia ofiary? Czy nie sprowadza zamęczanego człowieka do obrazu metonimii sprawy? Czy, z drugiej strony, odwracanie wzroku nie jest odmową skonfrontowania się z brutalną rzeczywistością – szczególnie wtedy, gdy mamy do czynienia nie z wyreżyserowanym przez sprawców teatrem okrucieństwa, ale spontanicznym świadectwem bezsilnych przechodniów?

Wielu wskazuje, że sukces Black Lives Matter wiąże się z nowymi formami widzialności i mediami społecznościowymi, które zatrważające statystyki (np. wskazujące, że nieuzbrojony czarny mężczyzna ma 3,5 raza większą szansę zostać zabity przez policję niż jego biały odpowiednik) przyoblekają w ludzkie ciała i emocje. To dzięki nagraniu CCTV cały świat mógł zobaczyć śmierć Tamira Rice’a, zastrzelonego przez patrol dwunastolatka z zabawkowym pistoletem w ręku. Ramsey Orta udokumentował telefonem zabójstwo przyjaciela, Erica Garnera, który straciwszy cierpliwość do nieustających kontroli na mieście, strącił rękę próbującego go aresztować policjanta i został uduszony. Był oskarżony o nielegalne kupowanie papierosów na sztuki; gdy drobny dealer Orta trafił do więzienia, stał się ofiarą prześladowania strażników; Danielowi Pantaleo, który zastosował wobec Garnera nielegalny chwyt duszący, tzw. chokehold, nie postawiono kryminalnych zarzutów. Kamera samochodowa jednego z mężczyzn próbujących dokonać „obywatelskiego zatrzymania” zarejestrowała, jak były policjant Gregory McMichael i jego syn Travis zastrzelili uprawiającego jogging Ahmauda Arbery’ego (podejrzewali go o włamanie; zostali aresztowani dopiero po paru miesiącach).

Na tym tle zabójstwo George’a Floyda, ochroniarza w nocnym klubie, w którym pracował również jego zabójca, Derek Chauvain, jawi się jako szczególnie porażające. Scena trwa niemal dziewięć minut, jest statyczna. Poczucie bezkarności mordercy jest tu ostentacyjne, nieadekwatność użycia siły ewidentna, absolutna obojętność Chauvina wobec zadawanego cierpienia (o ile nie jest to wręcz satysfakcja) – bezdyskusyjna. Trudno tu o benefit of the doubt, tak często udzielane w sytuacjach, które podważają wygodne dla większości wyobrażenia o świecie.

*

Dawno, dawno temu, bojąc się bezpardonowej przemocy w stanie natury, ludzie dobrowolnie zrzekli się prawa do użycia siły na rzecz państwa, które będzie stosować je bezstronnie, wedle reguł, wyłącznie w celu ochrony obywateli. Właśnie tym celu powołano policję. Wiadomo, że tylko kontrola przeciwdziała nadużyciom władzy, więc stosowanie fizycznego przymusu przez funkcjonariuszy jest obwarowane licznymi regulacjami, a za ich przekroczenie stają przed niezawisłym sądem. Zdarzają się oczywiście „wypadki przy pracy”, w końcu policjanci muszą szybko reagować w stresujących sytuacjach i w najlepszym systemie trafi się jakieś „zgniłe jabłko” (bad apple), ale są to przecież tylko wyjątki potwierdzające regułę.

Tyle że realia mają się do tego liberalnego mitu tak, jak rozmnażanie ludzi do historyjek o bocianach. Socjolog Alex S. Vitale w „The End of Policing” podkreśla, że policja od początku była pomyślana tak, by inwigilować potencjalnie wywrotowe działania obywateli i chronić własność bogatych. Stworzyli ją Anglicy, zorientowawszy się, że używanie wojska do tłumienia protestów w okupowanej Irlandii jest nieskuteczne, bo strzelanie do cywili tylko ustanawia kolejnych męczenników sprawy. Nowa służba, stale obecna na miejscu i lepiej zorientowana w lokalnych realiach, miała zatem śledzić ruchy niepodległościowe i sprawnie eliminować potencjalnych liderów. Wkrótce ten model został przeniesiony do wstrząsanego luddyzmem centrum imperium, a potem zaczął podbijać świat. W tym i te kraje, w których ludzie mieli być dozorowani nie jako lud, ale czyjaś własność.

Jak zauważają David Correira i Tyler Wall w „Police. A Field Guide”, dla amerykańskiej policji punktem odniesienia i modelem działania był slave patrol, czyli słynąca z brutalności i gwałtów ochotnicza biała formacja służąca kontrolowaniu plantacyjnych niewolników – sprawdzaniu przepustek, rozbijaniu świątecznych zgromadzeń, przeszukiwaniu domów. Ava DuVernay w obsypanym nagrodami dokumencie „Trzynasta poprawka” przypomina dokładne brzmienie zapisu wprowadzonego do amerykańskiej konstytucji w 1865 roku: „Nie będzie w Stanach Zjednoczonych lub jakimkolwiek miejscu podległym ich władzy ani niewolnictwa, ani przymusowych robót, chyba jako kara za przestępstwo, którego sprawca został prawidłowo skazany”. Policjanci z Południa nie tylko zatem akceptowali publiczne lincze dokonywane na czarnych, ale też przeczesywali zamieszkiwane przez nich sąsiedztwa, by łapać ich na drobnych przewinieniach, za które karano więzieniem. W ten sposób dostarczano darmowej siły roboczej gospodarce nieprzystosowanej do płacenia za pracę. To policja również inwigilowała i szykanowała działaczy ruchu na rzecz praw obywatelskich, używając przemocy wobec pokojowych demonstracji.

Po formalnym zniesieniu segregacji w latach 60. XX wieku dyskryminacja przyjęła bardziej zawoalowane formy. Zamieszkiwane przez czarnych dzielnice były z góry odcinane od inwestycji, co skutkowało mniejszymi dochodami samorządów, a co za tym idzie, gorszymi usługami publicznymi (przy czym czarnym odmawiano kredytów na mieszkanie w „lepszych” dzielnicach, nawet gdy udało im się spełnić kryteria dochodowe). Nie mogąc pozwolić sobie na otwarcie rasistowskie wypowiedzi, politycy republikańscy od lat 70. siali panikę moralną wokół wzrostu przestępczości i narkotyków (doktryna „prawo i porządek”, „wojna z narkotykami”), silnie kojarząc je z gettami – a w latach 90. ich język przejął demokrata Bill Clinton.

Kampaniom medialnym towarzyszyły zmiany prawne owocujące wzrostem liczby więźniów, wśród których czarni mężczyźni mają sześciokrotną nadreprezentację (stanowią 6,5 procent amerykańskiej populacji i aż 40,2 procent osadzonych) – co wynika zarówno z tendencyjnie stanowionego prawa (np. znacznie sroższego dla posiadaczy popularnego w gettach tańszego cracku niż używanej przez białych równie szkodliwej kokainy), jak i praktycznego jego stosowania (za ten sam typ przestępstwa osoby czarne są częściej skazywane i otrzymują wyższe wyroki). Spopularyzowana w latach 80. teoria „wybitych okien” zakładała, że utrzymanie porządku w miejscach zagrożonych przestępczością wymaga stałej obecności funkcjonariuszy reagujących na najdrobniejsze wykroczenia (jak na przykład kupowanie papierosów na sztuki, za co został zatrzymany Garner). Korporacje zajmujące się prywatnym więziennictwem silnie lobbowały za tym, by ich biznesowi nigdy nie zabrakło ludzkich zasobów – stąd takie regulacje jak prawo określające obowiązkowy poziom minimalnej kary więzienia, three-strikes law (za brutalne przestępstwo poprzedzone dwoma wcześniejszymi skazaniami dostaje się dożywocie) czy bardzo rygorystyczne reguły, których więzień miał przestrzegać po wyjściu na wolność pod groźbą powrotu za kratki. Dodajmy, że 97% osadzonych w amerykańskich więzieniach nigdy nie stanęła przed sądem: jeśli przyjmie się ugodę z prokuraturą, dostaje się niższy wyrok, jeśli jednak przed sądem nie uda się dowieść własnej niewinności, kara jest znacznie wyższa – co skutecznie odstrasza od procesów przedstawicieli stereotypizowanej mniejszości, których nie stać na dobrych prawników.

W tej sytuacji wielu badaczy widzi dzisiejsze „rasowe profilowanie”, polegające na znacznie częstszym zatrzymywaniu i przeszukiwaniu czarnych kierowców i przechodniów, za przedłużenie praktyk z czasów slave patrol, niewolnictwa i linczów.

*

Kilka godzin przed śmiercią Floyda amerykańskie media społecznościowe obiegł inny, pozbawiony fizycznej brutalności wobec ludzi, viralowy filmik. Oto Christian Cooper, nowojorski pisarz science fiction i miłośnik obserwowania ptaków, zwrócił uwagę kobiecie, która spuściła psa w zakazanym miejscu w Central Parku. Kobieta go zignorowała, tłumacząc, że przecież zwierzę jest blisko i potrzebuje pobiegać. Gdy po paru próbach perswazji on zawołał jej psa i zaczął ją nagrywać, by zgłosić złamanie przepisów, ona, wyraźnie zdenerwowana, zapowiedziała, że zadzwoni na policję i powie, że jej życiu zagraża afroamerykański mężczyzna. I rzeczywiście to zrobiła, a gdy pierwszy raport nie zrobił na dyspozytorni wrażenia, teatralnie podniosła głos i przyspieszyła oddech, odgrywając panikę w sytuacji zagrożenia (u jej nóg szarpał się podduszany obrożą pies).


W „Utopii regulaminów” David Graeber zauważa, że za tym, co określa się mianem przemocy strukturalnej, zawsze stoi groźba użycia realnej siły. Spacerowiczka odwołuje się do symbolicznego wyobrażenia czarnego mężczyzny napadającego na białą kobietę, przez stulecia utrwalanego przez sztukę, media i popkulturę. Za tą figurą kryją się obcięte genitalia ofiar linczów, zmasakrowana twarz czternastoletniego Emmeta Tilla (zamordowanego w 1955 roku za to, że nie okazał dość szacunku białej), lata więzienia dla nastolatków niewinnie skazanych w ustawionym procesie w sprawie brutalnego gwałtu w tym samym Central Parku (sprawę przypomniał ostatnio doskonały serial „Kiedy nas widzą” Avy DuVernay). Historyczna dyskryminacja nie jest zatem żadną pieśnią przeszłości, skoro dla spacerowiczki jest tak oczywiste, że jeśli tylko podkreśli rasę mężczyzny, to on, a nie ona, będzie miał problemy w przypadku przyjazdu „bezstronnych” funkcjonariuszy. Jej postawa doczekała się nawet własnej slangowej nazwy: „Karen” to domyślne określenie rasistowskiej białej kobiety z klasy średniej, uważającej, że ogólnie przyjęte reguły jej samej nie dotyczą.

Tym razem – dzięki nagraniu, a pewnie i statusowi społecznemu Coopera – relacje się odwróciły i to ona poniosła druzgocące konsekwencje. Kobieta została zidentyfikowana jako Amy Cooper (zbieżność nazwisk przypadkowa), zwolniona z wysokiego stanowiska w firmie inwestycyjnej, a schronisko wzięło pod opiekę jej psa. Stała się symbolem rasizmu, obiektem zainteresowania dziennikarzy, adresatką pogróżek, osobą niezatrudnialną. Publicznie przeprosiła Coopera.

Czy zatem powinna ponosić konsekwencje do końca życia? Sam Cooper okazuje jej wielkoduszność, zdecydowanie potępiając pogróżki i wskazując, że choć jej zachowanie z pewnością było rasistowskie, to nie wolno oceniać jej całego życia na podstawie tego jednego momentu – właściwym problemem jest rasizm. Siostra Coopera podkreśla jednak: robiąc to, co zrobiła, wystawiła człowieka na śmiertelne zagrożenie.

*

To, co się dzieje w mediach społecznościowych po śmierci Floyda, w pewien sposób przypomina ruch #metoo – tym razem jednak o strachu kształtującym emocje, postawy ciała i drogi kariery mówią czarni mężczyźni. Dobrze nagłośniona przez feminizm tresura dziewczynek „dla ich własnego dobra” – „nie prowokuj”, „nie chodź sama nocą”, „nie reaguj na zaczepki”, „niech cię kolega odprowadzi” – znajduje swoje odbicie w niepisanych regułach wpajanych przez matkę nastoletniemu Cameronowi Welshowi, którego wideo stało się viralem: „nie trzymaj rąk w kieszeniach”, „nie wkładaj kaptura” „nie wychodź bez koszuli na zewnątrz”, „nie patrz na białe kobiety”.

„To, co naprawdę czuję jako czarny mężczyzna – cały czas – to strach przed śmiercią. Ten strach, że kiedy wyjdę na poranny spacer przez Central Park albo do przecięcia siódmej i jedenastej po AriZona Iced Tea, nie wrócę do domu […]. Ćwiczę odcinanie się od tego strachu, od kiedy miałem siedem lat i pierwszy raz zobaczyłem zmasakrowaną twarz i ciało Emmetta Tilla” – pisze dla „New York Timesa” Chad Sanders. Ernest Skelton, właściciel małej firmy naprawiającej sprzęt AGD, zapytany przez białą mieszkankę Południa o jego doświadczenia z rasizmem, cichym rzeczowym tonem mówi, że jeżdżąc swoją firmową furgonetką został w ostatnim roku zatrzymany sześć razy (funkcjonariusze sprawdzają faktury i narzędzia), i nie bierze już zleceń po zmroku”. Caroline Crockett Brock za zgodą Skeltona publikuje post, który staje się viralem: „Pozwólcie mi to powiedzieć jeszcze raz, Ernest, czarny mężczyzna w średnim wieku w stroju firmowym nie może pracować po zmroku w Myrtle Meach w 2020 roku, ponieważ nie jest to dla niego bezpieczne”. Może pierwszy raz na taką skalę biali zrozumieli, że dla wielu ich współobywateli życie w „kraju wolności” przypomina doświadczenia z reżimów autorytarnych.

*

Po morderstwie Floyda żałoba w Minneapolis ewoluowała w zamieszki, podpalanie sklepów, rabunki. Wielu sfrustrowanych ludzi nie kryło satysfakcji z chwilowego poczucia przewagi nad opresorem – ale towarzyszyli im również zwykli chuligani. Zaatakowano nie tylko posterunek policji, pocztę i bank, ale również sklepiki, bary i restauracyjki prowadzone przez lokalną społeczność, niezamożnych imigrantów i tak już narażonych na olbrzymie straty przez COVID-19. Wprowadzono godzinę policyjną, ściągnięto gwardię narodową. Deeskalacja zamieszek była jednak zasługą samych protestujących, do których o pokojowe formy działania apelował między innymi Terrence Floyd, brat zamordowanego.

Jednocześnie z całego kraju napływały obrazy policyjnej przemocy przypominającej sceny okupacji wrogiego terytorium. Polityka spod znaku „prawa i porządku” pozwoliła bowiem urosnąć amerykańskiej policji w siłę, z europejskiego punktu widzenia wręcz niewyobrażalną. Dziś jest to formacja zmilitaryzowana, dysponująca sprzętem przejętym od wojska, przechodząca wojskowe szkolenia i zasilana przez weteranów. Jednostki specjalne, przeznaczone do interwencji w przypadku zamachów terrorystycznych, patrolują ulice miast i wdzierają się bez ostrzeżenia do prywatnych domów, by aresztować szeregowych dilerów (co prowadzi do takich przypadków jak wrzucenie granatu do kojca półtorarocznego dziecka). Wydatki na policję stanowią olbrzymią część budżetów amerykańskich miast, a w skali kraju dwukrotnie przekraczają nakłady na opiekę społeczną.

Dla przykładu w Minneapolis, które po morderstwie zdecydowało się policję rozwiązać i poszukać alternatywnych form utrzymania porządku, było to 36% budżetu rocznie, a więc dwa razy więcej niż łączna suma przeznaczona na przeciwdziałanie bezrobociu, mieszkalnictwo komunalne, wsparcie przy zakupie mieszkania, programy dla małych przedsiębiorstw, środowisko, rasowe równouprawnienie, kulturę i sztukę, przeciwdziałanie przemocy, wsparcie dla rodzin i dzieci, rozwój młodzieży, usługi dla seniorów, przeciwdziałanie zatruciom, przeciwdziałanie chorobom zakaźnym i ochronę praw obywatelskich.

Jak podkreśla autor „The End of Policing”, uprawnione do stosowania przemocy służby porządkowe stały się narzędziem do radzenia sobie ze skutkami kryzysów wynikających z cięć na wszystkich innych polach – ludźmi dotkniętymi bezdomnością, bezrobociem, chorobami psychicznymi, uzależnieniami. Do tego zasada kwalifikowanego immunitetu właściwie zwalnia policjantów z odpowiedzialności karnej za przekroczenie uprawnień – mimo policyjnych zabójstw czarnych, udokumentowanego rasizmu w strukturach policyjnych i ogromnych sum wypłacanych przez miasto w ramach sądowych ugód w 90% złożonych skarg funkcjonariusze nie ponosili żadnych konsekwencji. W ostatnim czasie jedynym policjantem, który trafił do więzienia, był Mohamed Noor – czarny mężczyzna skazany za zabicie białej kobiety, Justine Damond.

*

Reakcja służb na protesty po śmierci Floyda, nagrywana telefonami komórkowymi i profesjonalnym sprzętem dziennikarskim, wśród wielu wywołała szok. Oto policja aresztuje członków nadającej na żywo ekipy CNN (tylko tych o niebiałym kolorze skóry), strzela gumowymi kulami w reporterkę (białą), pryska z bliska gazem łzawiącym na pokojowo zachowującą się rodzinę z dzieckiem (czarną), popycha siedemdziesięciopięciolatka (białego), który trafia potem w stanie ciężkim do szpitala, wjeżdża samochodami w blokujący ją gniewny tłum.


Dzięki udziałowi w protestach i relacjom medialnym biali obywatele mogli poczuć posmak strachu ucieleśnionego w czarnych ciałach. Przedstawiciele mniejszości azjatyckich zaczęli wzywać do solidarności i piętnować rasizm w swoich własnych wspólnotach – od postów na Facebooku po apel stand-upera Hasana Minhaja prowadzącego program „The Patriot Act”. Rosyjsko-amerykańska dziennikarka, aktywistka LGBT i felietonistka „New Yorkera”, Masha Gessen, pisała: „Moje osiemnastoletnie dziecko z astmą było trzymane przez jedenaście godzin w warunkach łamiących zasady bezpieczeństwa sanitarno-epidemiologicznego za domniemane użycie kredy jako środka protestu. Ona wie i ja wiem, że szokuje mnie to tylko dlatego, że jesteśmy białe”. Gdy Luke Mogelson, reporter tej samej gazety, został wraz z innymi pokojowymi protestantami zamknięty przez policję w kotle, w pierwszym momencie potraktował panikę jako nadreakcję tłumu, bo „przecież nie będą nas zabijać”. Dopiero później zdał sobie sprawę, że większość otaczających go ludzi była czarna i nie miała w głowie tej myśli, którą miał on – że istnieje granica tego, co można mu zrobić. Evan Hreha, fryzjer z Seattle, został aresztowany za rzekome celowanie laserem w oczy policji, a potem bez zarzutów wypuszczony – co interpretuje jako karę za publikację nagrania, na którym siedmioletnie czarne dziecko rozdzierająco krzyczy ze strachu i bólu po tym, jak wystrzelony przez policję nabój z gazem uderzył je prosto w twarz w czasie pokojowej demonstracji.

*

Co nie znaczy, że nagły wylew białych emocji jest triumfem równości. Pierwszego czerwca wieczorem Chad Sanders, cytowany wcześniej czarny pisarz, dostał od swojej agentki, białej trzydziestolatki, maila informującego, że ważne spotkanie z redaktorem zaplanowane na następny dzień zostaje odwołane. Agencja informowała, że przestrzega Blackout day, by uczcić czarne ofiary policyjnej przemocy i „zastanowić się nad bardziej dalekosiężnymi działaniami, które możemy powziąć zarówno jako osoby, jak i organizacja, by przeciwstawić się systemowemu rasizmowi utrzymującemu się w naszym biznesie i społecznościach”. Jak podsumowuje Sanders w artykule „I Don’t Need ‘Love’ Texts From My White Friends”: „Moja agentka odwołała spotkanie konieczne do skończenia i opublikowana w terminie mojej książki – która jest o tym, jak czarni ludzie mogą użyć doświadczeń czerpanych z traumy do rozwoju kariery – żeby biali ludzie mogli się zastanowić, jak pomóc czarnym ludziom”.

Zdając sprawę ze swojego nieustannego strachu, Sanders podkreśla, że nie chce żadnego emocjonalnego wsparcia od białych. Nagły zalew wiadomości od bliższych, dalszych, często już dawno porzuconych znajomych, nagle oferujących mu miłość, wymianę myśli i autorefleksję nad swoim przywilejem, w istocie czynią go tylko „śmietnikiem na poczucie winy i wstydu”. W reakcji na viralową potworność biali gorączkowo muszą zareagować, by dostać nagrodę za swoją społeczną wrażliwość – jemu tymczasem ten terror towarzyszy nieustannie, jak brzęczenie „pod powierzchnią codziennego życia”. Sanders konkluduje: „Kiedy mówisz mi, że mogę dzielić z tobą moje uczucia, jest to akt narzuconej intymności, który narusza moje wyłączenie, które celowo długo budowałem. Zmuszasz mnie do kopania w bardzo bolesnych uczuciach, które ukryłem, by pozostać przy zdrowych zmysłach i by ciebie nie urażać. Bo wiem, że urażanie ciebie jest niebezpieczne”. Skala systemowej nierówności, jak podkreśla Graeber, najlepiej ujawnia się w strukturach empatii: to czarni muszą rozpoznawać uczucia białych, a swoje ukrywać, biali natomiast mogą na nich narcystycznie projektować swoje własne emocje.

*

Docieramy do nierozwiązywalnego paradoksu. Nagłe manifestacje solidarności wywołane medialnym okrucieństwem nigdy nie są moralnie czyste – by nagle się przejąć losem uciskanej mniejszości, trzeba przynależeć do większości, dla której na co dzień ten ucisk pozostaje przezroczysty; tej, która przez swoją obojętność, ignorancję, brak wyobraźni ten ucisk potęguje i wytwarza. Zarazem jednak to te porażające obrazy, te nagłe momenty publicznego rozpoznania stają się kamieniami milowymi w przemianach społecznej wrażliwości i sfery symbolicznej, to one prowadzą do prawnych i instytucjonalnych zmian – a filmy dokumentujące zabójstwo Floyda już je uruchomiły.

W ten paradoks uwikłane jest i moje pisanie, i lektura większości z was – nasza wyobraźnia również jest częścią tego problemu.