O represji i innych demonach
Fabio Rava / CC BY-NC 2.0

7 minut czytania

/ Literatura

O represji i innych demonach

Agata Sikora

W „Braciach Burgess” Strout pokazuje, że choć liberalizm głosi prawo do autoekspresji, to w praktyce represjonuje uczuciowość jednostki na tej samej zasadzie, co małomiasteczkowy konserwatyzm

Jeszcze 2 minuty czytania

Prowincjonalne miasteczko w Nowej Anglii, praca po gorszej stronie rzeki, dom na uboczu. Matka jest oschła, zasadnicza, samotna. Córka żyje w cieniu rozczarowania, dziedzicząc emocjonalne rany, tęsknotę za lepszym życiem, wstyd. Pod powierzchnią poprawnej codzienności rozgrywają się uczuciowe burze, w tle trwa subtelna gra o status. To niby nic wielkiego, żaden dramat, że całe życie toczy się jak proszona herbatka, na której każdy gest musi mieścić się w z góry narzuconym scenariuszu.

Historia trudnej relacji między matką a córką opisana w „Amy and Isabelle” – późnym, dotychczas nietłumaczonym na polski debiucie – wyznacza tematykę i ton emocjonalny pisarstwa Elizabeth Strout. Jej następna książka, „Nie odstępuj ode mnie” – to osadzona w 1959 roku opowieść o kryzysie osobistym owdowiałego pastora i tym, co się dzieje we wspólnocie dobrych chrześcijan, gdy pasterz przestaje prawidłowo odpowiadać na oczekiwania emocjonalne swoich owieczek. Jeszcze dojrzalszym i subtelniejszym portretem skomplikowanej osobowości połączonym z kroniką małomiasteczkowego życia jest „Olive Kitteridge” – książka złożona z serii opowiadań, która doczekała się serialowej ekranizacji, przyniosła autorce Nagrodę Pulitzera i światową sławę. Kolejne książki Strout – „Bracia Burgess” (przekład polski ukazuje się trzy lata po oryginale) i powracające do tematu relacji matka–córka „Mam na imię Lucy” – ukazują bohaterów, którzy uciekli z klaustrofobicznej prowincji do Nowego Jorku. Zmiana stylu życia nie jest jednak równoznaczna z emancypacją – ta wymaga czegoś więcej niż dostosowanie się do nowego, bardziej liberalnego wzorca zachowań.

Strout tworzy prozę obyczajową w najlepszym wydaniu: obserwując wrażliwość postaci, ich działania i interakcje, możemy sobie stworzyć całościowy obraz swoistej formacji kulturowej, wciąż przechowującej pamięć purytańskich pradziadów z Mayflower. Wiele podobieństw łączy to pisarstwo z twórczością innej wytrawnej badaczki prowincjonalnego życia, starszej o jedno pokolenie Alice Munro. Obie autorki mistrzowsko ukazują uwewnętrznienie międzyludzkich presji, skazane na porażkę akty buntu, przebłyski wolności. Kreślą przy tym wyraziste portrety kobiet pozbawionych biegłości w odgrywaniu społecznego skryptu, przenikliwych i silnych, przejmująco bezbronnych w swej obawie o opinię innych, trudnych do polubienia. Niesympatyczna bohaterka, która nie jest zarazem fantazją rodem z domestic noir czy figurą złej kobiety – czy wciąż nie niesie to w sobie posmaku dyskretnej rewolty?

Munro nie wierzy jednak w międzyludzkie katharsis: jej bohaterki pozostają samotne, a jedyne dostępne im oczyszczenie to moment samowiedzy, otwarcie na kruchą świecką epifanię. Strout natomiast pozostaje niesentymentalną optymistką: nawet jeśli wzajemne zrozumienie nie jest możliwe, to kontakt pozwala rozładować spiralę agresji, stworzyć chybotliwą przestrzeń wspólną. Mimowolny gest może uruchomić, zdawałoby się niemożliwą, empatię („Nie odstępuj ode mnie”), banalna wymiana plotek doprowadzić do paradoksalnej bliskości („Mam na imię Lucy”). Wyczulenie na subtelności komunikacyjne zyskało jednak nowy wymiar w „Braciach Burgess” – powieści o skandalu politycznym.Elizabeth Strout, „Bracia Burgess”. Przeł. Małgorzata Maruszkin, Wielka Litera, 432 strony, w księgarniach od września 2016Elizabeth Strout, „Bracia Burgess”. Przeł. Małgorzata Maruszkin, Wielka Litera, 432 strony, w księgarniach od września 2016

Niepoprawność doświadczenia

Zawiązanie akcji zostało zainspirowane prawdziwym zdarzeniem z Maine: trzydziestolatek wrzucił zamrożony łeb świni do meczetu somalijskich uchodźców. W fikcyjnym, wykreowanym przez Strout Shirley Falls winnym okazuje się Zach – zagubiony nastolatek wychowywany przez samotną matkę, Susan. Gdy sprawa staje się aferą na skalę krajową, Susan wzywa na pomoc mieszkających w Nowym Jorku braci: Jima – prawnika celebrytę, i Boba – specjalistę od apelacji.

Mamy tu oczywiście całą gamę rodzinnych napięć, piętra ukrytych emocji, pracę pamięci, urzędową machinę, walkę interesów, a wszystko – jak to w dobrej anglosaskiej powieści realistycznej – splata się w skomplikowaną wielopłaszczyznową dramaturgię. Pod względem rzemiosła można się tu zresztą do paru kwestii przyczepić: wyraźnie czuć papierowość postaci Somalijczyków, a skomplikowany klincz polityczny rozwiązuje się jakby mimochodem. Jednak paradoksalnie fakt, że autorka „Olive Kitteridge” zdecydowanie lepiej operuje w rejestrze intymnym niż politycznym, pozwala na uchwycenie problemu umykającego zazwyczaj refleksji.

W „Braciach Burgess” Strout pokazuje, że choć liberalizm głosi prawo do autoekspresji, to w praktyce normy dyskursu liberalnego represjonują uczuciowość jednostki na tej samej zasadzie, co małomiasteczkowy konserwatyzm. Tak jak Isabelle strofuje Amy za garbienie się, Bob daje sobie prawo do korygowania niepoprawnego politycznie słownictwa siostry. Sam oczywiście jest otwarty i tolerancyjny: to tylko jakiś głos w jego głowie podpowiada mimowolne myśli na widok Somalijczyka („Żeby tylko nie zrobiło się ich tu zbyt dużo”) czy Margaret Estaver („Lesbijka. Kobieta-pastor”).

Niemożność otwartego przyznania się do lęku przed innością wyklucza prawdziwy z nią kontakt; w miejsce równorzędności kreuje relację patriarchalnej troski. Pam, była żona Boba, krytykuje go za akceptowanie kultury, w której dokonuje się obrzezanie kobiet, ale jej wiedza o Somalii sprowadza się do lektury jednej, modnej aktualnie książki (nie jest przy tym w stanie zapamiętać obcego nazwiska autorki). Lokalni działacze w Shirley Falls organizują demonstrację poparcia dla tolerancji, bo „to uzdrowi atmosferę w mieście”, lecz nie biorą przy tym pod uwagę, że uchodźcy nie rozumieją tego wydarzenia i boją się masowych zgromadzeń. Somalijczycy zostają zatem zaproszeni do odtańczenia tradycyjnych tańców w czasie festynu, ale już nie na konferencję prasową policji na temat ataku.

Jeśli któryś z bohaterów powieści doświadcza głębszego kontaktu z obcością, to jest to Susan. W rozmowie z Bobem, używając niepoprawnego politycznie języka, potrafi wyrazić swój lęk przed przybyszami i frustrację narzuconą liberalną narracją. W bezpośrednim spotkaniu z Somalijkami umie jednocześnie zdobyć się na współczucie i uznać własny strach przed ich obcością. Jej niechęć jest zwykłym ludzkim doświadczeniem – może się jednak stać rasizmem, gdy zostanie tak zaszufladkowana przez dyskurs liberalny, a następnie przejęta przez ideologię white power.

Jeśliby traktować „Braci Burgess” jako opis mechanizmów stricte politycznych, rozwiązanie kryzysu przedstawione przez Strout (potęga międzyludzkiej empatii!) byłoby po prostu naiwne. Siła tej powieści leży jednak gdzie indziej: świetnie problematyzuje ona sferę, w której dokonuje się mediacja między intymnym doświadczeniem a narracją polityczną. To swoiste badania terenowe nad życiem emocjonalnym liberałów – a taka lektura nigdy nie jest dla badanych łatwa. Zawsze przecież łatwiej zająć się niepoprawnością polityczną jakichś innych dzikich.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.